Kiedy zobaczyłem uliczną reklamę pracy w McDonaldzie „Moja praca jest tak ciekawa, jak książki, które czytam”, to pierwszą moją myślą było domniemanie, że uśmiechnięta photoshopem pani czyta książkę telefoniczną. Tylko czy konfidenci przemysłu reklamowego próbując okłamać założoną liczbę odbiorców przy okazji nie zdiagnozowali stanu kultury, tudzież uczestnictwa w niej?
Podczas panelu dyskusyjnego „Po co nam praca?” (prowadzonego przez chyba znanego prezentera TV) z okazji festiwalu filmowego „Godność i praca” jeden z prelegentów (Janusz Bohdziewicz w wystąpieniu "Praca jako ucieczka") wygłosił tezę o współczesnym braku (wyczerpaniu się) wartości, dla których ludzie gotowi byliby przerwać pracę. Kiedyś robotnicy walczyli o (nie więcej niż) ośmiogodzinny dzień pracy strajkując. Wierzyli, że w życiu człowieka są sprawy ważniejsze niż praca. Zaledwie około 15 osób przysłuchiwało się dyskusji. Czyżby wszyscy pracowali tak zawzięcie...?
Być może ludzie zdyscyplinowani zaciągniętymi kredytami konsumpcyjnymi wręcz domagają się, by pracować więcej – nawet pierwszego maja. I żaden strajk generalny nie jest już możliwy, bo jak twierdzi Jarosław Urbański (posłuchaj zapisu seminarium Lewica od Foucaulta), w razie masowych wystąpień wystarczy podnieść stopy procentowe, by przywrócić porządek. Wszyscy grzecznie wrócą do pracy ze strachu przed komornikiem.
Oddział Gośka rozjuszona stanem świata (po wysłuchaniu wykładu) poprowadziła nasz pierwszomajowy spacer ulicami Oliwy dokumentując narzucające się przejawy szkodliwej społecznie propagandy.
Po śladach widać było, że samo zrywanie ulotek to syzyfowa praca. Po „obywatelsku” zgłosiliśmy więc sprawę dewastacji do Straży Miejskiej. Zobaczymy czy da się szczuć różne władze przeciwko sobie.
Międzynarodowy Dzień Pracowników zamknęliśmy obejrzeniem wiadomości w duńskiej telewizji (TV Avisen). Drugą wiadomością tego wieczoru (18:30) byli Polacy zachęcający do wstępowania do związków. Paradowali w koszulkach „Jestem związkowcem”. W Danii pracuje ok. 20 tysięcy Polaków, a jedynie ok. 600 należy do związków! Polacy w Danii walczą o to, by być traktowanymi jak Duńczycy. W Polsce też mogliby o to walczyć, bo uniwersalizm dość przecież abstrakcyjnej myśli typu „by być traktowanym jak człowiek” może nie zostać zrozumiany przez media.
2 komentarze:
Warto faktycznie posłuchać wykładu o dyscyplinującej funkcji kredytów J. Urbańskiego. Bardzo interesujący i... straszny.
Ostatnio gdzieś czytałam, że w Polsce ok. miliona rodzin ma zaciągnięte kredyty - czyli w sumie kilka milionów osób! Przy czym część to kredyty stosunkowo nisko oprocentowane, ale spłacane przez długie lata (np. mieszkaniowe), które prawie na stałe uzależniają ludzi od pracy i ograniczają ich wolność. Z drugiej strony ci, którzy nie mogą otrzymać długiego kredytu albo nie radzą sobie z jego spłaceniem, dają się wykorzystywać przez firmy, których reklamy rozwieszone są wszędzie: "bez zgody współmałżonka", "już od dochodów 350 zł", "decyzja w godzinę", "bez zaglądania na listę dłużników" itp. itd., a gdzie płacą w końcu o połowę więcej niż pożyczyli i wplątują się najczęściej w spiralę długów. Urbański nazywa to nową pauperyzacją i podziałem między tych, których stać na "dobry kredyt" i tych biedniejszych. Znam ludzi po obu stronach tego podziału, ale i tych pomiędzy, bo granica jest wyjątkowo płynna... I bardzo często jako jedyne wyjście ze swojej sytuacji widzą emigrację, choć z drugiej strony boją się wyjechać, bo muszą pilnować spłat... przerażające....i mówi też nieco o tym, kto/co steruje w dużej mierze migracjami ludzi, zmuszając ich do szukania pieniędzy np. w McDonaldzie na Wyspach, ale jednak podtrzymując ich "więź" z krajem.
kredytowa pętla bywa bezlitosna.
To rodzaj cyrografu, który ludzie podpisują, aby sprostać konsupcyjnej rywalizacji o prestiż i ciągle kwestionowane potwierdzenie wysokich materialnych aspiracji
Prześlij komentarz