5 grudnia 2007

Wolontariat Europejski w moim wydaniu

Minely juz dwa miesiace, od czasu, gdy przybylam do Chiari. Czas na male podsumowanie tego krotkiego, ale jakze intensywnego dla mnie czasu. Intensywnego, poniewaz poza tym, ze poznaje struktury dzialania Centrum Giovanile to codziennie w roznych sutuacjach ucze sie jezyka wloskiego. Staram sie wykorzystac kazda chwile na przyswojenie nowych slowek oraz struktur gramatycznych. Rowniez codziennie staram sie byc wrazliwa na sytuacje, w ktorych mam okazje poznawac nowa kulture. Tak tez zdarzylam zaobserwowac wiele rzeczy, niektore zadziwiaja inne przerazaja, jeszcze inne irytuja. Czasem czynie porownania zachowan wloskich, polskich i szwedzkich. Porownuje Wlochow do Szwedow i Polakow, poniewaz jestem Polka, a w Szwecji spedzilam szesc miesiecy, jako studentka w ramach programu Socrates- Erasmus. Jak daleko jest polnoc(Szwecja) od poludnia(Wlochy), tak niektore zachowania i zwyczaje ludzkie sa diametralnie rozne.
Nawiaze raz jeszcze do nauki jezyka. Otoz przebywam w roznych miejscach, gdzie ludzie duzo mowia i wtedy ja moge sluchac, ale takze i tam, gdzie ja jestem zmuszona do mowienia po wlosku. Na szczescie Wlosi lubia duzo mowic i opowiadac, a przy tym gestykulowac (w przeciwienstwie np. do Szwedow) w zwiazku z tym niektore wyrazy odczutuje takze z "mowy ciala". W raz z nauka jezyka poznaje takze kulture i zachowania ludzi w roznych miejscach i sytuacjach. Nauka nowego jezyka powoduje, ze czuje jakbym na nowo poznawala swiat, cofnela sie do czasow dziecinstawa. Ciekawa nowych slow ciagle zadaje pytanie, co to jest, tak jak to robia trzylatki, gdy tylko naucza sie tego wanzego zwrotu. Bardzo praktyczna okazuje sie praca w przedszkolu, gdzie duzo nowych wyrazow poznaje kazdego dnia podczas rozmow z dziecmi. Dzieci sa takze srogimi nauczycielami, gdyz kazdy blad poprawiaja.

Teraz troche o sytuacjach dziwnych:

1' POCZTA

a) Otoz, kulturalnie wchodzi sie do tego miejsca i ustawia w kolejce, czeka na swoja kolej i czeka i czeka i......Przy czym w pewnym momencie okazuje sie, ze pani/pan zza lady wola wybrana przez siebie osobe, a nie kolejna w kolejce. Bylam na poczcie tylko cztery razy i zdarzenie to powtorzylo sie za kazdym z nich. Kolejna sytuacja takze z poczty...

b) Wiele ludzi stoi w dlugiej kolejce, kazdy czeka by zostac obsluzonym, wszystko trwa naprawde dlugo, bo nie wiadomo dlaczego, ale nagle okazuje sie, ze kazdy klient jest dobrym znajomym kasjerki/kasjera i trzeba przynajmniej chwilke porozmawiac. Pozostali klienci nadal czekaja i czekaja i czekaja w tym i ja, po czym, gdy nadchodzi moj pora, by podejsc do okienka pani robi sobie przerwe( co oczywisciew nie jest nigdzie napisane) i trzeba zmienic kolejke.

Zirytowana wracam do domu i staram sie zapytac mojej kolezanki, czy tak jest zawsze i czy oni sie nie denerwuja, kiedy zastaja podobne sytuacje. Ona odpowiada, ze nie ma potrzeby sie denerwowac, jak sie czegos nie zalatwi dzis, to zawsze mozna jutro. Podobnie jest w kasie po bilety, w kiosku, w biliotece..chyba wszedzie. Wija sie dlugie kolejki, mimo to trzeba znalezc chwilke by porozmawiac i z klientami i cos zjesc w czasie pracy.

2' BIBLIOTEKA

A teraz pewne zdarzenie z biblioteki, na szczescie tym razem juz nie ja 'padlam ofiara' obslugi tego miejsca, ale matka z trojka dzieci, ktora chciala wypozyczyc film dvd (w bibliotece tez mozna). Ja zostalam obsluzona, odebralam swoja ksiazke, ale pani za mna juz nie, bo bibliotekarce zadzwonila komorka i odebranie telefonu bylo wazniejsze. Malo istony byl fakt, ze jedno z dzieci bardzo plakalo, a matka chciala juz ewidentnie opuscic to miejsce. Na marginesie dodam, ze odbieranie telefonu w kazdym miescju juz nikogo nie zaskakuje oprocz mnie. W kosciele, czy podczas jakiejs waznej rozmowy, podczas prowadzenia jakis zajec. Poprostu Wlosi nie uzywaja takiej funkicji w komorce, jak milczy.

Nawiazujac jeszcze do biblioteki opowiem jedna ciekawa sytuacje. Kiedy zawitalam tam poraz pierwszy. Bylo to na samym poczatku mojego pobytu w Chiari. Weszlam do biblioteki i spokojnie zaczelam mowic po ang. Wszczyscy, ktorzy byli wewnatrz spojzeli na mnie niemal, jak na kosmitke. Poczulam sie troche dziwnie, ale nadal kontuowalam swoje pytanie, w pewnym momencie jeden pan przerwal mi i powiedzial, ze zaraz postaraja sie zawolac kogos kto mowi po ang. Od tego momentu staram sie nie uzywac innego jezyka niz wloski, bo jest to zle odbierane i czasem mozna nie uzyskac takiego rezulatu, jakiego sie oczekiwalo. Czasem mam wrazenie, ze jezyk w ktorym sie mowi, determinuje, czy zrealizujemy nasze zamierzenia, czy tez nie.

3' MUSICAL

Ostatnio trafilam calkiem przypadkiem ( do sali zaprowadzily mnie dzwieki muzyki z filmu Czekolada i Dzwonnik z Noterdamu) na spotkanie grupy taneczno- teartralnej. Okazalo sie, ze prace grupy koordynuje jedna z moich kolezanek, zaproponowala mi bym takze wziela udzial w przedstawieniu. Bardzo spodobala mi sie propozycja w zwiazku z tym zostalam. Zaczne od tego, ze wszyscy uczestnicy spotkania sie spoznili, a Roberta powiedziala, ze to normalne i ona sie juz przyzwyczaila, ze jak jest jakas ustalona godzina to wsyscy przychodza 15 minut pozniej. W moim poukladanym zyciu ciezko bedzie sie przestawic, ale staram sie rowniez przywyknac do tego, ze tutaj spoznianie sie jest czyms naturalnym. Od samego poczatku spotkanie grupy wygladalo bardzo chaotycznie. Praktycznie wszyscy zabierali glos w tym samym czasie, nikt siebie nie sluchal (w moim odczuciu) kazdy wiele gestykulowal. Ta gestykulacja to jak dla mnie chec wzomocnienia tego, co sie mowi. Spotkania mimo, ze bylo chaotyczne role do zostaly rozdzielone, kazdy wiedzial, co ma robic, wszyscy wyszli zadowoleni ze spotkania, a mnie rozbolala glowa od krzykow.

4' KIEROWCY
We Wloszech najbardziej boje sie kierowcow. Czasem chodzac po waskich uliczkach mam wrazenie, ze cala nie wroce do domu. Kierowcy nie dosc, ze jezdza szybko to bardzo zadko informuja o swoich zamiarach np. na rondzie jeszcze nigdy nie zauwazylam zeby ktos wlaczal kierunkowskaz. Jak pytam znajomych, czemu nie uzywaja kierunkowskazow, odpowiadaja jestem Wlochem! Kolejny przyklad to w miejscu, gdzie nie ma swiatel nie mozna liczyc, ze kierowca sie zatrzyma i ustapi droge pieszemu, poprostu trzeba wejsc na pasy i liczyc na to, ze nie zostanie sie przejchanym.
Dostrzegam ogromna rozniece miedzy zachowanie sie kierowcow na drogach w Szwecji i we Wloszech. W Szwecji nawet jesli sie jeszcze nie stalo przygotowanym do przejscia, a dopiero sie podchodzilo, czy podjezdzalo rowerem, kierowca sie zatrzymywal. Tutaj, pomimo, ze Wlosi nigdy sie nie spiesza, w momencie gdy widza przechodnia, mam wrazenie, ze jada jeszcze szybciej.

5' SJESTA
Co jeszcze mnie zadziwia... chyba sjesta, ktora ma tutaj swoj okreslony rutual. Przede wszysykim okolo godziny 12 miasto pustoszeje. Tak jakby wszyscy zamkneli sie w domach przed jakas kleska zywiolowa. Poprostu nie ma nikogo. Sklepy sa takze zamkniete. Ludzie ida na wspolny rodzinny posilek. My (wolontariusze i nasz Ksiadz) takze jemy razem. Na poczatku ten czas byl dla mnie meczarnia, bo nic nie rozumialam i tylko siedzialam cicho ( co w moim przypadku jest bardzo nienaturalne). Teraz, gdy juz wiecej rozumiem i moge cos powiedziec, bardzo mi sie podoba taka forma wsponego spedzania czasu, opowiadania, tego co sie wydarzylo dnia poprzedniego. Przy tym zawsze jest wiele smiechu i radosci. Piszac o obiedzie musze koniecznie dodac, ze jest to czas w ktorym w nie powinno zaklocac jedzenia, czyli dzwonic i chodzic w odwiedziny, no chyba ze jest to nagla sytuacja.

6' STRAJK

Byl to juz trzeci z kolei strajk generalny od momentu, gdy tu przyjechalam. Strajk osob, ktore obsluguja srodki transportu, poczawszy od lokalnego tj. kierowcow autobusow, a skocznczywszy na miedzynarodowym, czyli strajku obslugi lotnisk. Strajk zaczal sie o godzinie 9 i skonczyl mnie wiecej o 17. W tym czasie nic nie kursowalo. Pomyslalam od razu o naszych SKM-kach. W momencie, gdy kolejarze strajkuja jest uruchamiany, jakis transport zastepczy, a tu we Wloszech wszyscy w jednym momencie.

7' POWITANIA
Ostatnio uslyszalam od mojej kucharki, ze chyba jej nie lubie. Na poczatku pomyslalam sobie, ze jej nie zrozumialam. Postanowilam jednak zapytac czemu tak mysli. Odpowiedziala, ze od kiedy jestem w Chiari ani razu jej nie przytulilam na przywitanie, czy pozegnanie. Bardzo mnie to zdziwilo, bo ja nie mam w zwyczaju nikogo przytulac, czy calowac witajac sie. Hmmm... widocznie jest to wazne. Od kiedy i ja zaczelam praktykowac ten zwyczaj wzgledem naszej kucharki, stala sie dla mnie milsza.

Zycie w innym panstwie wymaga ode mnie przystosowywania sie do wielu nowych sytuacji, bycia bardziej elastyczna. Nie zawsze wszystko mi sie podoba, jednak staram sie byc wyrozumiala dla kultury wloskiej.

PS. Przepraszam za brak polskiej trzcionki i jakiekolwiek bledy. Nie udalo mi sie przestawic klawiatury na jezyk polski.

28 listopada 2007

Zapisków etnograficznych ciąg dalszy

Jeżeli ktoś kiedyś oglądał duńską telewizję (a można na dr.dk, tyle że trzeba znać tajny kod, czyli język duński...) to wie, że łagodnie rzecz ujmując nie jest to najciekawsza telewizja świata. Do 13:00 tylko powtórki, potem kilka godzin podczas których amerykańskie seriale komediowe przeplatają się z amerykańskimi dramatami, amerykańskimi talkshowami oraz konkursami i reality showami, oczywiście też z USA. Dopiero wieczorem pojawia się duńska produkcja, czyli głównie wiadomości.

Właśnie przedwczoraj przysłuchiwałam się wiadomościom w nadziei, że obserwując, co dla Duńczyków jest naprawdę ważne, zbliżę się do rozumienia ich kultury. I tak, pomijając wiadomości międzynarodowe, jak np. proces pokojowy na Bliskim Wschodzie, wiadomości były następujące:

1) Uczniowie w prywatnych szkołach dla imigrantów (głównie chodzi o szkoły arabskie) radzą sobie z nauką lepiej niż duńskie dzieci w szkołach publicznych. Tłumaczy się to umiejętnością wprowadzenia dyscypliny wśród uczniów. Minister edukacji jest bardzo zdziwiony, mówi, że pewnie chodzi o jasne wymagania stawiane uczniom. Zapowiada przyjrzenie się, jak te doświadczenia można wykorzystać w duńskiej edukacji tak, by polepszyć jej jakość. Podkreśla jednak, że trzeba do tego znaleźć "duńską drogę."

2) Okazuje się, że to Brytyjczycy strzelali do Duńczyków w Afganistanie i zabili dwóch duńskich żołnierzy. Nikt nie może zrozumieć, jak to się stało, że ostrzał trwał godzinę i nikt nie zorientował się, że walczy z "przyjaciółmi."

3) Jedna z najbardziej znanych firm skandynawskich, H&M kupuje bawełnę od Uzbekistanu, gdzie wykorzystuje się pracę dzieci. Telewizja wyświetla reportaż na temat warunków życia i pracy dzieci w Uzbekistanie i cytuje H&M, która twierdzi, że nie jest w stanie kontrolować pochodzenia bawełny. Prowadzący wiadomości prosi, żeby nie bojkotować firmy, tylko domagać się od niej wyjaśnienia.

4) I wreszcie ostatnia z najważniejszych nowin - wiadomo już kto zabił Nannę! Po wielu miesiącach oczekiwania oraz ostatnich dniach spędzonych na spekulacjach, domysłach, zakładach, wiadomo już kto był mordercą. Ostatni odcinek niesłychanie popularnego serialu "Forbrydelsen" (Przestępstwo) wyemitowano w niedzielę wieczorem, pozostawiając w sercu Duńczyków pustkę - co teraz będą robić w kolejne niedzielne wieczory? Odcinek ten obejrzało ponad 2 mln. 200 tys. widzów - jak na malutki kraj to całkiem niemało. Tuż po poniedziałkowych wiadomościach do studia zaproszono aktora, grającego mordercę, aby podzielił się swoimi uczuciami - jak to było dowiedzieć się podczas trwania serialu, że to on właśnie będzie mordercą, czy trudno było dotrzymać sekretu itp., itd.

Miejmy nadzieję, że widzowie jakoś dojdą do siebie. Możliwe, że pomoże im w tym emitowany codziennie od przyszłego tygodnia do Bożego Narodzenia - Julekalender (Kalendarz Świąteczny), który w tym roku opowiada o miejscowości Yallahrup færgeby. Mieszkają tam nastolatkowie "o innym etnicznym pochodzeniu niż duńskie", rozpoczynający karierę gangsterów (próbują naśladować amerykańskiego wuja Tupaca). Zapowiedzi można obejrzeć tu, polecam zwłaszcza potencjalny przebój "En krammer til Osama" (Uściskaj Osamę)...

27 listopada 2007

Co, po co i dlaczego

Gośka pisała już o tym, co nas dziwi na Zelandii (Zelandzkie kontrasty). Zanim tu przyjechaliśmy, myśleliśmy że wiemy dość dużo o Afryce. Wiedzieliśmy na ogół więcej od większości ludzi, których spotykalismy. Ale tutaj, na teologii przekonujemy się, że średnia wiedza Skandynawów, poziom dyskusji, wiedza na temat szczegółowych rozwiązań jest po prostu onieśmielająca. Przekopując się przez książki odkryłem przypadkiem, że oni (przynajmniej Szwedzi) zapisali sobie w programie nauczania, od gimnazjów, że uczniowie mają zdobyć "insight into global survival issues. Among central issues in this sphere are those concerning population and distribution of the world resources, environmental issues, world poverty, and the relationship of interdependence between countries." [p.331 z książki o znaczącym tytule "Goteborg University in Africa"(1)]

Prawdopodobnie jest to 149 różnica między edukacją w Polsce (i nie tylko) a w Skandynawii. Nie wiem dlaczego, ale nie udało mi się znaleźć w sieci polskich programów nauczania To znaczy, znalazłem coś - jest na stronie MENu pozycja zatytułowana "Sprzedaż programów", ale mi się nie otwiera. Za to przyjrzałem się szwedzkiemu programowi do historii. Nawet miłośnicy edukacji medialnej znajdą coś dla siebie ;)

Historia, cele przedmiotu, a tam:
[...] pupils acquire an understanding that promotes co-operation across both social, ethnic and geographical boundaries, which helps to provide preparation for the future. History creates opportunities to strengthen fundamental values such as consideration, solidarity and tolerance, which in their turn contribute to strengthening the role of citizens and the foundations of democracy. Insights provided by history into other peoples, countries and cultures create conditions for international co-operation, as well as greater understanding in a multi-ethnic, conflict filled world.

The aim is also to develop critical thinking and an analytical approach, as a tool for understanding and explaining society, and people's living patterns. This helps to enhance the skill of looking at historical sources, texts and other current media critically.


Może w naszych programach, jednego z 40 najbogatszych krajów na świecie, też są takie zapisy? Dawno nie byłem w szkole, nie wiem jak są realizowane. Ale po Szwecji widać, że są. Oto jakie interpretacje i próby opisania rozwoju rodzą się na Karolinska Institutet. NB: Edukacja jest środkiem czy celem?



Więcej o takich statystykach w serwisie gapminder.

Pozytywnego coś pozytywnego

Przeczytałem niedawno wywiad z Peterem Sloterdijkiem w Europie. O trudnym dojrzewaniu do szczęścia. Interesujący. Zwłaszcza dla studentów Applied Philosophy (czyt. Pedagogiki). Ale nie tak łatwo o optymizm jak się ma dostęp do Internetu. Łatwo o śmiech i rozrywkę, ale nie o optymizm [chyba że to tylko ja mam takie paskudne Ulubione, RSSy...]. Ale od czego są narzędzia? Wyszukiwarka Google w końcu doprowadziła mnie do Fundacji Google. Trochę dziwne.

Ale na początku szło to poszukiwanie strasznie opornie. Wprawdzie dowiedziałem się, że ocieplanie się klimatu można tanio i szybko zatrzymać! Tak tanio i tak szybko, że aż zapiera dech. I być może ktoś nam to w ostateczności nawet sprezentuje...




Ale ten człowiek z Google.org naprawdę się postarał! I nawet go sobie mogę wkleić, zagnieździć, zacytować...



W razie czego, jest tu.

23 listopada 2007

Przeciwko prześladowaniom w szkole

Jak szkoła potrafi się różnić?
Co w Polsce słyszą dzieci, gdy przychodzą i "skarżą": 'Proszę Pani, a oni nie chcą się ze mną bawić?'

Czyli, 150 przykładów różnic między Skandynawią a Polską :)
Dziś przykład pierwszy - Norweski program zwalczania prześladowań szkolnych.




Filmik pobrany ze strony Teachers.TV, gdzie znajduję mnóstwo dziwactw inspiracji.

21 listopada 2007

Zelandzkie kontrasty

Po prawie trzech już miesiącach w Danii wstyd byłoby nic nie napisać ;) więc chyba teraz kolej przyszła i na moje zdziwienia. Miałam już prawie napisany cały artykuł o polityce, ale gdzieś mi się notatki zapodziały - może innym razem. Dziś luźne spostrzeżenia:

1) Kiedy przyszliśmy dziś rano na zajęcia, okazało się, że są odwołane, bo spontanicznie do Kopenhagi wpadła znana aktywistka z Zimbabwe i zgodziła się poprowadzić seminarium na temat grupy WOZA, którą reprezentuje. WOZA to skrót od Women and Men of Zimbabwe Arise - oddolny ruch, głównie kobiet, domagających się przestrzegania praw człowieka oraz spełnienia podstawowych potrzeb ludności. Podczas śpiewających demonstracji próbują ewolucyjnie zmieniać kraj, zwracać uwagę polityków i świata na swoją sytuację, jednocześnie nie popierając żadnej partii politycznej. Wyjątkowo ciekawe seminarium, w którym raczej nie udałoby się nam niestety uczestniczyć na UG.

2) Poza dzisiejszym dniem, ani razu nie zdarzyło się, żeby ktoś odwołał zajęcia - raz tylko przyszedł mail dwa dni przed spotkaniem, że jest przeniesione na inną godzinę. Piotrkowi zdarzyło się raz, że prowadzący nie przyszedł - zamiast tego puszczono film. Inni prowadzący uprzedzają na 3 tygodnie przed, że mogą się spóźnić, bo będą np. pędzić na zajęcia prosto z konferencji albo z samolotu z RPA :) Miło jest być traktowanym z szacunkiem.

3) Za to: biurokracja w edukacji przekracza chyba naszą. Nauczyciele (a wtórują im politycy) narzekają na stosy papierkowej roboty, przez które nie mogą poświęcić wystarczająco dużo czasu uczniom. Nie umiem porównać czy polska, czy duńska podstawówka jest bardziej zbiurokratyzowana, ale na uniwersytecie różnica rzuca się w oczy. Żeby zdać egzamin muszę się najpierw na niego zapisać (na 2 miesiące przed), następnie jeśli ma to być praca pisemna (można wybierać!!!), po 2-3 tygodniach muszę oddać listę literatury "promotorowi" (specjalnie wyznaczonemu do pomocy przy konkretnej pracy, nie musi to wcale być wykładowca danego kursu). Lista powinna zawierać 1400 stron tekstu do przeczytania na potrzeby pracy - może być 1370 czy trochę ponad 1400, ale odchylenia w żadną stronę nie mogą być zbyt duże! :)

Jeżeli liczenie przeczytanych stron wydaje się czymś dziwnym, to dodam jeszcze, że nie chodzi tu o byle jakie strony, tylko strony "normatywne" - których definicja różna jest dla wydziałów i zmienia się w czasie.... na eskimologii jest to np. 2400 znaków na stronie - i trzeba własnoręcznie przeliczyć ile normatywnych stron ma wybrany tekst... Kiedy pensum odda się już promotorowi, trzeba je z nim przedyskutować i ewentualnie poprawić, aby po następnych dwóch tygodniach złożyć je wraz z wypełnionym formularzem i podpisami obu stron do sekretariatu. Potem już można swobodnie pisać na bazie przeczytanych tekstów i po ok. 1-2 miesiącach oddać pracę w 3 egzemplarzach... proste, nie? Nie ma się też co łudzić, że z egzaminem ustnym będzie łatwiej - pensum i tak trzeba oddać, a do tego często kilkustronicowy plan egzaminu - jakie zagadnienia chce się poruszyć, o czym mówić itd.

4) Wyczytane w gazecie i podpatrzone na ulicy: Kilka dni temu uczniowie szkół średnich mieli dzień wolny, który poświęcili na zbieranie pieniędzy, by pomóc w "edukacji wyzwolenia" Indianom Guarani z Boliwii i wyplewić trwający tam od 100 lat ucisk i niewolnictwo. Podczas tego dnia uczniowie sprzedawali własne wypieki lub wynajmowali się do pracy np. przy sprzątaniu - wynagrodzenie szło na konto projektu. W ten sposób uczniowie zebrali 9 mln koron (ok. 4,5 mln zł), a od 1985 roku, od kiedy odbywa się Operacja Dzień Pracy ponad 100 mln kr na rzecz krajów rozwijających się. Projekt działa w całej Skandynawii.

5) Młodzi tutaj bardzo często demonstrują - głównie w głośnej sprawie Ungdomshuset - co czwartek demonstracja o nowy dom młodzieży przechodzi przez stolicę. Ale... demonstrują nie tylko młodzi - jakiś czas temu odbyły się protesty "Dziadkowie dla azylu" pod centrum dla uchodźców. Starsi ludzie protestowali przeciwko trzymaniu w centrum dzieci i braku pomocy psychologicznej. Cała Dania zresztą od dłuższego czasu żyje sprawą czekających na azyl lub wydalenie - we wrześniu wszystkich zaszokowała wiadomość, że u znaczącej liczby dzieci przebywających w takich centrach rozwijają się poważne problemy psychiczne. Sprawa azylantów stała się jednym z najważniejszych elementów niedawnej kampanii wyborczej i pojawia się nadal dosyć często w mediach - kilka dni temu okazało się, że czekający na azyl pracują na czarno za marne pieniądze i są wykorzystywani przez pracodawców.

6) Z innej beczki - mimo, że Dania robi wrażenie bardzo ekologicznego kraju - we wszystkich sklepach są produkty ekologiczne i organiczne, które cieszą się dużym powodzeniem - ostatnio opanowała ją moda na futra. Nie jest typowo duńska, bo pochodzi gdzieś z europejskich (pewnie francuskich) wybiegów, ale Duńczycy zaakceptowali ją bez zastrzeżeń - w końcu to przecież moda...

Tyle na razie. Wrażeń mamy wiele, właściwie codziennie coś nas tu zadziwia. Mam nadzieję, że starczy czasu, żeby się tym jeszcze tutaj podzielić....

16 listopada 2007

Przyszłość pracy: elastycznie, dorywczo i nomadycznie

Elastyczne formy zatrudnienia jakie znacie są niczym wobec tego, co czeka nas w niedalekiej przyszłości. Japończycy już stworzyli serwis OTET.JP (o serwisie tu), który z czasem ma szanse stworzyć raj nieodróżnialny od piekła. Początkowa idea jest prosta - Otet to sieciowa giełda pracy, lecz zamiast komputerów, łączy posiadaczy telefonów komórkowych. Niewielka różnica? Ponieważ telefony korzystają z GPS, serwis umożliwia płynne dopasowywanie się ofert do aktualnej pozycji użytkownika/pracownika. Spacerujesz po mieście i nagle dowiadujesz się, że w restauracji opodal potrzebny jest ktoś do pozmywania naczyń, albo zastępstwo w pobliskiej szkole. Wiarygodność pracodawcy możesz oczywiście sprawdzić przeglądając komentarze poprzednich pracowników. A gdyby tak połączyć serwis z zaawansowanym systemem monitoringu? Wtedy wycenie można by poddać wszelkiego typu aktywności spontanicznie pojawiające się w przestrzeni publicznej! A zamiast na komórce wysokość honorarium wyświetlana byłaby na ekranie specjalnych okularów (A może implanty? Na implanty to trzeba sobie zasłużyć!). Wrzucenie leżącego na chodniku papierka do śmietnika, pomoc starszej pani w przejściu przez jezdnię, umycie szyby w samochodzie, pomoc w ustawieniu towaru na półkach, chwilowe zastąpienie sprzedawcy w sklepie, wskazanie drogi zagubionemu turyście - te wszystkie drobne aktywności/uprzejmości, do których tak trudno było kiedyś przekonać młodych ludzi mogą zostać wycenione! Ale oczywiście nie tylko to. Jest także miejsce na specjalne oferty. Inteligentny system identyfikacji i zarządzania może wycenić, ile warte jest nakłonienie innego przechodnia do przystąpienia do naszego serwisu. Można będzie zarobić zachęcając wagarowicza do powrotu do szkoły, a trochę mniej jeśli uda się jedynie zatrzymać go na miejscu do czasu przybycia policji. Niesłychanym szczęściem zawodowym byłoby znalezienie się w pobliżu napadu na bank - jeszcze przed bohaterskim zatrzymaniem bandytów człowiek mógłby sobie skalkulować ryzyko, wiedząc na pewno, ile taka dorywcza praca jest rzeczywiście warta. Byłoby też z pewnością miejsce na wspólną zabawę. Wyobraźcie sobie użytkownika, który mając trochę pieniędzy do wydania zaproponuje pewną sumę każdemu, kto w określonyym miejscu i czasie spontanicznie zacznie udawać np. żabę. Przy odpowiednich środkach flash-moby mogłyby w końcu osiągnać jakieś poważniejsze rozmiary. A działania szkodliwe społecznie nie będą wyceniane, co powinno zniechęcić zwłaszcza ludzi zainteresoanych szybkim wzbogaceniem się. Oczywiście efektywność sieci zależy od jej gęstości i zasięgu. Mogłoby się zdarzyć i tak, że wędrując po mieście weszlibyśmy na obszar, gdzie nikt niczego nie proponuje. Ale inteligentny program nawigacyjny mógłby nas przed takimi miejscami chronić i zawczasu ostrzegać.

Dorywczy pracownik wiódł będzie spontaniczne życie. Nie będzie znał miejsca ani godzin swej pracy. Wychodząc z domu będzie jak włóczęga nomada przecinał szlaki bez z góry określonego celu. Swoim zaangażowaniem w sprawy społeczne przypominał będzie prawdziwego aktywistę, zaangażowanego na poziomie dawniej możliwym do osiągnięcia jedynie anarchistom, ludziom głęboko religijnym lub zideologizowanym. Oczywiście zawsze są kontestatorzy, ale każdy człowiek jako pełnoprawny użytkownik będzie mógł proponować innym zmienianie świata na jeszcze lepszy, a jego/jej oferta wraz z proponowaną ceną zostanie błyskawicznie zweryfikowana przez rynek.

Czy twoja szkoła przygotowuje cię do takiej przyszłości?
Czy związki zawodowe są komukolwiek potrzebne?
Czy cenisz sobie własną (!) elastyczność?
Czy chcesz być policjantem lub strażakiem?

7 listopada 2007

Kapitalizm was wyzwoli

[z okazji rocznicy wybuchu rewolucji]

Czekając na najnowszą książkę Naomi Klein (czekam w kolejce w bibliotece) "The Shock Doctrine: The Rise of Disaster Capitalism" przysłuchiwałem się rozmowie autorki z wieloletnim przewodniczącym Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej US of A Alanem Greenspanem. Mimo przewagi wiedzy, na zarzut wprowadzania neoliberalizmu przy pomocy przewrotów, Greenspan dał się wypuścić w wypowiedź:
"The question you have to answer, however, is: what system works better? And I think the evidence going back to the Enlightenment of the early part of the eighteenth century and all of the events that occurred with respect to what’s happened to the world since then has demonstrated that this system is the only one that seems to work well. I mean, all forms of socialist structure, which you seem to be implicitly in favor of, have failed."

Czyli historyczna konieczność, TINA, koniec historii itp.

Nic jednak nie trwa wiecznie, a najnowsza książka Klein, poza amerykańskimi okropieństwami, pokazuje narzędzie które niekoniecznie musi być wykorzystywane przeciwko dobrom publicznym. Szok można zaaranżować każdemu, kto akurat zajęty jest czym innym. I jak tu nie pomyśleć o giełdowym krachu?! Skoro go nie ma, to znaczy że nadchodzi. Biorąc po uwagę: kurs dolara, ceny ropy, przewartościowanie cen nieruchomości; wysokość zadłużenia publicznego USA i zadłużenia mieszkańców (kredyty hipoteczne) - to już samo to wydaje się niebezpieczne. Do tego dochodzą: ciągnąca się wojna i coraz częstsze katastrofy ekologiczne. Kondycja korporacji, a co za tym idzie - stan oszczędności emerytalnych nigdy wcześniej nie zależał tak bardzo od ich finansowych aktywności, wszystko co "rzeczywiste" ulokowano w Chinach. Imperium jest w stanie wytrzymać uwikłanie (nawet globalne) w jeden typ konfliktu, ale czy wytrzyma nałożenie się kilku typów problemów? Wydaje się, że jedyne co trzyma indeksy w górze to inercja zbiorowego optymizmu.

Natchnieni energią z kosmosu, ekologiczni aktywiści (nie wszyscy) często chwytają się za ręce i wspólną medytacją chcąc przenieść współtowarzyszy braci i siostry na wyższy poziom optymizmu, gdzie wszystkie problemy rozwiązują się same. Optymizm wbudowany jest we wszystko: od językowych konwencji, nawet przez pedagogikę krytyczną (empowerment), po oczekiwania dotyczące kursów giełdowych. Większość "strategów" po przeprowadzeniu np. analizy SWOT chce koncentrować się tylko na Możliwościach. DYGRESJA: Niezwykłym wprost przykładem porażenia optymizmem jest dla mnie współpraca duńsko-amerykańsko-grenlandzka, która układa się miło, mimo że priorytetem jednej ze stron jest koncentracja na tzw. nieuchronnych możliwościach (czytaj: stopienie się lodowca), czyli de facto na sytuacji, w której jeden z partnerów zostanie zatopiony. I nie budzi to oburzenia w Danii. Tak jak amerykańskie filmy nie są możliwe bez happyendów (prócz kilku wyjątków), tak giełdowy kapitał nie może mnożyć się (czyli istnieć) bez optymizmu.

Podobno optymistyczną odpowiedzią na diagnozę stanu rzeczywistości (czyli na pesymizm) "No Logo" Naomi Klein był film "The Take", gdzie pokazywano jak kryzys ekonomiczny w Argentynie otworzył przestrzeń do tak radykalnych działań jak przejmowanie fabryk przez robotników (spełnienie marzeń nie tylko anarcho-syndykalistów). Odebrałem jednak ten film jako szczególnie pesymistyczny, a jego przygnębiającą końcówkę zebrać można nawet w maksymę: cokolwiek wymyślisz i spróbujesz realizować, musisz umieć obronić to przed policją. Nie wszystkich pociągają mocno skonwencjonalizowane walki uliczne. Skonwencjonalizowane, bo przecież nie chodzi w nich o to, żeby wygrać - wtedy przecież wchodzi wojsko! A do (coraz bardziej i częściej) zawodowych żołnierzy nie wyjdą matki i siostry z kwiatami. Zawodowa armia uniemożliwia obalanie reżimów w stylu kolorowych rewolucji, czyli zgodnie z instrukcjami z symulatorów. Widok przedstawicieli argentyńskiej klasy średniej niszczących witryny banków i bankomaty pozostają jednymi z najzabawniejszych scen filmu.

W oczekiwaniu na to, co nieuchronne można pomyśleć nad granicami tego, co możliwe - nad zrębami nowego porządku (porównaj). Pojawia się tu oczywiście problem środków i celów. Ale być może "przepełnienie" środków ułatwi refleksję nad pustymi/czekającymi celami.

Zmiany prawa handlowego, a w szczególności funkcjonowania spółek akcyjnych mogłyby być nawet takie:
  • Korporacje istnieją na czas określony.
  • Konieczność wąskiego definiowania zakresu działania spółki i sądowa likwidacja spółki po osiągnięciu celu działalności.
  • Zakaz posiadania udziałów w spółkach innej branży.
    [więcej inspiracji szukaj w "The Corporation: The Pathological Pursuit of Profit and Power"]

    Kapitalizm to niezwykle żywotny system i pewnie zacząłby żywić się tymi ograniczeniami kanalizując energię vulgus oeconomici w obszarach, na których rynek tworzy najmniej efektów ubocznych.

    Terapeutyczny mógłby okazać się też odwrót od indywidualizmu przez uczynienie podmiotem nie jednostki, ale choćby pary. Przynajmniej w sferach kontrolowanych przez państwo. Tak, by nie można się było ubiegać o stypendia w pojedynkę, bilety wstępu też zawsze były zbiorowe; pojedynczo nie można by jeździć samochodem; prace magisterskie tworzone w parach byłyby wtedy pewnie dwie; nagrody i odznaczenia też można by przyznawać na ogół kolektywom. A pojedynczo można by popełniać przestępstwa i zajmować cele ;)

    Oczywiście należałoby sie też przyjrzeć 'dawnym' pracownikom usług reklamowych i kredytowych. Może jakaś lustracja? Odsunięcie od możliwości pełnienia funkcji publicznych wszystkich skorumpowanych myśleniem typu homo homini lupus wydaje się trochę zbyt... pochopne, ale przecież to nie na zawsze.

    Większość ludzi chyba skłonnych jest czekać aż na zmiany zdecydują się Amerykanie Północni. Sądząc po aktywności Naomi Klein Kanadyjczycy starają się przynajmniej coś proponować. Ale ich południowi sąsiedzi... możliwości tzw. społeczeństwa obywatelskiego wielu skłonnych jest oceniać po dotychczasowych efektach - 150 lat od wojny domowej, a oni tam wciąż nie zdołali się rozbroić.
  • 31 października 2007

    Mówienie językiem

    Nic tak nie dziwi jak własna wypowiedź w obcym języku. Ponieważ dwie ze "skołowanych" osób mieszkają obecnie 30 km na północ od Kopenhagi, więc znowu często patrzymy na świat z perspektywy autostopowiczów. Nie dość, że jest to tutaj bardzo proste, to jeszcze dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy o kulturze (w tym o polityce) duńskiej. Nasze codzienne zdziwienie stymulowane jest przez różnice między tym, co polskie a tym, co duńskie. Naszych kierowców (w tym kraju zatrzymują się też kobiety) dziwią zmiany w czasie, których my nie jesteśmy już w stanie dostrzec bez pośredników, bo za krótko tu jesteśmy. Rozmowy zwykle prowadzimy po angielsku. Pytani (lub nie) o sytuację w Polsce, próbujemy wytłumaczyć wszystko dogłębnie, każdą banalną opinię problematyzujemy, starając się w krótkim czasie ukazać obraz jak najbardziej prawdziwy.

    Wczoraj jednak zdarzyło się coś pouczającego. Podwiózł nas Kassim z Iraku. Rozmowę prowadziliśmy już po duńsku, a język ten jest o tyle okrutny, że w zasadzie nie można słabo mówić po duńsku: albo mówisz i cię rozumieją, albo nie rozumieją cię wcale. Jest za dużo możliwości niepoprawnego wymawiania słów i każde drobne poślizgnięcie się zmienia znaczenie słów i zdań. Porozumieć się było ciężko, ale rozmawiać trzeba, zwłaszcza że ciekawość Innego była odwzajemniona. W pewnym momencie Kassim pyta: "Dlaczego Polacy tyle piją?". Chciałoby się powiedzieć o transformacji ustrojowej, braku polityki społecznej, o tym, że polscy mężczyźni w Danii zostawili rodziny w kraju; o tym, że nie piją wszyscy (podział miasto/wieś) i nie to samo, itp. Temat rzeka. Ale my, ni z tego, ni z owego, patrzymy na siebie i po chwili dajemy jednowyrazową odpowiedź - TRADYCJA!

    Nie powiedzieliśmy nieprawdy. Ale to, co powiedzieliśmy nie wyklułoby się z nas ani po angielsku, ani w rozmowie z Duńczykami. Dzięki ograniczeniom językowym i z (domniemanej) różnicy kulturowej wypowiedzieliśmy coś prawdziwego i syntetycznego, co nas samych zaskoczyło. I może nic w tym dla wielu dziwnego, ale nam jednak posmak Derridy w ustach pozostał.

    8 lipca 2007

    Wrocław na styku kultur

    Mamy ostatnio naprawdę duże szczęście, bo trzydniowa wizyta we Wrocławiu w naszej podróży do Ecotopii obfituje w wydarzenia związane z między i wielokulturowością.

    Przed wszystkim udało nam się dostać na sympozjum Nowej Agory. To spotkanie naukowców, działaczy, artystów i dziennikarzy związanych z dialogiem międzykulturowym zainicjowane zostało przez Fundację Pogranicze, jeden z najciekawszych ośrodków kulturowych w Polsce. Co prawda mieliśmy wrażenie, że mimo, iż wszyscy mówili po angielsku, nie zawsze udawało im się znaleźć wspólny język, nie mniej dyskusje na temat miejsca religii w świecie wielokulturowym i obecnej sytuacji Europy Środkowo-Wschodniej pobudzały do myślenia. Zwłaszcza zaprezentowany przez Krzysztofa Czyżewskiego projekt utworzenia Międzynarodowego Centrum Dialogu im. Czesława Miłosza, w tym Akademii "budowania mostów" tchnął w nas nieco nadziei.

    Drugim wydarzeniem, w którym udało nam się wziąć wczoraj udział był koncert inauguracyjny Brave Festival. Organizatorzy postawili sobie w tym roku za cel pokazanie "zatopionych pieśni," tradycyjnej muzyki i sztuki kultur, którym grozi marginalizacja i "zatonięcie" w tzw. postępie. Dochód z festiwalu przeznaczony będzie na projekty przyczyniające się do zachowania kultur, w tym na edukację tybetańskich sierot (wszystko wskazuje na to, że w duchu pedagogiki miejsca).

    Program festiwalu jest naprawdę imponujący (aż szkoda wyjeżdżać!), my mieliśmy okazję wysłuchać Alima Qasimova i Fargany Movlamovej, azerskich śpiewaków mougam - tradycyjnej formy śpiewu, który przy akompaniamencie takich instrumentów jak nagara, skrzypce kamancha, lutnia tar i balaban, robił po prostu niesamowite wrażenie. Szkoda tylko, że nie można było robić zdjęć, ani filmować, załączam więc zdjęcie ze strony festiwalu. A dziś idziemy na kolejne wydarzenia festiwalowe - spektakl kirgiskiej grupy artystów "Sachna," odtwarzającej dawne eposy wykorzystując elementy teatru, muzyki i rzeźby. Aż ślinka cieknie :))

    7 lipca 2007

    Uwaga sekta.
    Czy Ty też kochasz za kupy?

    Chcieliśmy kupić sobie dzisiaj piwa w znanym nam wcześniej osiedlowym sklepiku we Wrocławiu. On niestety też przemienił się w agencję udzielającą kredytów. Podobnie stało się z wieloma tzw. niszowymi sklepami w centrum Słupska (nawiasem pisząc ciekawe czy warunki wynajmu lokali nie powinny być różne dla różnych form prowadzonej działalności, a może i rodzajów). Ale symbolem przemian pozostaje dla mnie wciąż ulica Rajska w Gdańsku. W pewnym uczęszczanym jej odcinku jest jeden sklep z telefonami, jeden malutki z alkoholem, a reszta to kolorowe wariacje na temat: weź u nas kredytów kupę. Gdzie wydawać te wszystkie pożyczone pieniądze?!

    Do Sejmu wrócił projekt ustawy o tzw. upadłości konsumenckiej. Chodzi o to, by osobom, które wpadły w spiralę kredytową umożliwić spłatę długów np. przez wstrzymanie naliczania odsetek, spojrzenie na zadłużenie w całości, zmniejszenie długu i rozłożenie go na lata. Tak mi się przynajmniej wydawało dopóki nie posłuchałem co o tym mówiono w telewizji. Pani reprezentująca organizację konsumencką (4.07.2007 TVN 24) twierdziła, że upadłość powinna być tylko dla osób zadłużających sie racjonalnie (w swojej naiwności liczyłem, że pani reprezentuje ludzi), które z powodów losowych nie mogą spłacać. A reszta opinii była jeszcze dalej od życia ;)

    W przypadku wydarzeń losowych to mamy już narzędzia - ubezpieczenia kredytów. Upadać mogą firmy, ich właściciele mogą zakładać kolejne i nikt nie proponuje obostrzeń typu - upaść można tylko raz w życiu. Zupełnie dziwaczny wydaje mi się pomysł badania czy długi powstały mimo racjonalnych decyzji konsumenta. Jak można podejmować racjonalne decyzje w świecie, w którym:
    a) kartę kredytową dostać można przy dochodach rzędu 500zł miesięcznie
    b) pracownik banku dostaje prowizję od sprzedanych kart kredytowych?

    W świecie, w którym człowiek człowiekowi... sprzedawcą nie można liczyć na radę drugiego człowieka. Ciekawe czy kiedyś w przyszłości ludzie zwodzący innych okrzyknięci zostaną np. płatnymi zdrajcami, pachołkami.. korporacji? I na nic zda się tłumaczenie, że wszyscy, że podłe czasy - zakaz sprawowania funkcji publicznych :))) W gazetach publikuje się artykuły o "podkręcaniu zdolności kredytowej". Jeżeli nie można polegać na przekazywanych informacjach, to jakiej racjonalności oczekujemy? Oczywiście standardem jest, że każde zachowanie niezgodne z oczekiwanym modelem jest medykalizowane. W czasopismach psychologicznych (widziałem w Charakterach "Grypa prosto z dobrobytu ") pojawia się więc termin affluenza.





    Dlatego uruchomiliśmy mały projekt edukacyjny. Najpierw skontaktowaliśmy się ze Strażą Miejską w Gdańsku Oliwie w sprawie zaśmiecania okolicy ulotkami o kredytach. Zero reakcji. Potem zdzieraliśmy, ale "powracały". Teraz naklejamy napisiki UWAGA SEKTA (Rozbrat w 1998 roku robił akcje "uwaga sekta"). Bo czyż "biorąc" kredyt konsumencki nie poddajemy się przywództwu biurokratycznego aparatu (fochy, stopy, formularze). Zadłużeni muszą przyjąć za swoją określoną wizję świata - muszą postępować racjonalnie (nie wiadomo jak, ale ważne by potrafili to udowodnić). A na końcu oddać trzeba swojej sekcie wszystko co się posiada, a nawet więcej - oddać trzeba i to czego się jeszcze nie posiada, przecież na ogół pożyczamy pod przyszłe dochody.

    Straszymy sektami, bo ostatnio coraz więcej słychać o próbach spisywania organizacji, grup muzycznych itp. Dojdzie do tego, że weganizm będzie podejrzany! Podobno każde narzędzie użyte przeciwko "rynkowi" zostaje wciągnięte w język reklamy, zbanalizowane. Jeśli jest taka teoria, to niech to będzie przyczynek do badań podstawowych w tym temacie ;)

    Koszt kartki samoprzylepnej: 70 gr
    Koszt druku: nie podejmuję się liczenia
    Ilość napisów na kartce A4: 22
    Tusz, o dziwo, nie rozmywa się na deszczu.
    "Czarno na białym" jest dobrze widoczne, bo reklamy są zwykle zbyt kolorowe
    Mnóstwo zabawy na każdym spacerze.

    12 czerwca 2007

    Efekt Axe

    Nasz gdański kampus zaatakowały reklamy w formie naklejek w kuchniach i toaletach akademików oraz szablonów na chodnikach. Strasznie trudno mi o nich pisać, bo nie chcę ich promować. Nie chcę też udawać, że ich nie ma. W realu niszczymy więc z Oddziałem Gośka co popadnie (zrywanie, dewastacja), a w Internecie - subwersja.

    Wydaje mi się, że jedynym skutecznym sposobem uczenia rozumienia reklam jest po prostu nauka czytania (Freire). Jest co robić w tym zakresie. Tutaj ograniczę się jedynie do wrogiej interpretacji dostępnej jedynie tym, co już to potrafią.

    Za cel reklamowych naklejek (celowo rozmijam się z pojęciem wlepki) obrano kobiety wykonujące zawody nisko płatne: "Nauczycielki uczą nocami", "Wychowawczynie lubią sprawdzać", "Pielęgniarki nie odchodzą od łózek", przedszkolanki, bibliotekarki... W świadomości społecznej mówi się, że do wykonywania tych zawodów potrzebne jest wręcz tzw. powołanie.

    Target, czyli zapewne ci, którzy jakiś kontakt mają z wykonującymi te zawody, to oprócz studentów, prawdopodobnie także uczniowie i pacjenci. Przy okazji utrwalania reklamowych haseł przeprogramowuje się myślenie o kobietach i tzw. budżetówce. Czyżby irracjonalne z ekonomicznego punktu widzenia wybory zawodu podszyte były seksualnymi pragnieniami? Przyjęcie przez dzieci takiej perspektywy w zasadzie uniemożliwia reprodukcję kultury. Jest to o tyle istotne, że alfabetyzm uodparnia na reklamę, a przynajmniej karze podnosić jej poprzeczkę, czegoś (prawdy?) zaczyna się od jej producentów wymagać.

    Promowany w tych reklamach produkt jest [po]tworem jednej z największych korporacji na świecie. Warto przyjrzeć się produktom w swojej lodówce, łazience... jaki procent tego, co kupujemy stanowi Unilever. Ich produkty promowane są tak, żeby trafiały do wszystkich kultur. Bynajmniej nie dlatego, że czerpią z różnorodności. Operują na najprostszych skojarzeniach. Pod tym względem reklamę można uznać za najdoskonalsze narzędzie komunikacji międzyklasowej! Oto wykształceni i inteligentni (klasa średnia) mówią robotnikom czego mają pragnąć od posiadaczy. Pragnąć mogą tylko tego, co jest. Ale chyba istotniejsze jest jak ten język klasowy "trzeszczy" w tym opisie. Może do opisu klasowych podziałów w społeczeństwie nadałyby się bardziej pedagogiczne kategorie: analfabeci, wtórni-analfabeci z jednej strony, z drugiej - czytelnicy (interpretatorzy) i pisarze (twórcy reklam, copywriterzy). Prymitywna treść reklam jest dla analfabetów, ich forma jest dla czytelników, a właścicielami jesteśmy podobno wszyscy (przez udział w towarzystwach emerytalnych), pisarze tylko tu zarządzają ;)

    Znakiem czasów jest także to, że korporacje za cel nie wzięły sobie np. katechetek, zakonnic. One nie uczą nocami? Używać można sobie tych, którzy dają się używać. Dlaczego "efektem axe" nie zobrazować też scenek typu: "Komornicy nie odchodzą od łóżek", "Bezdomni lubią sprawdzać", "Rak zabija" czy właśnie "Dzieci śmierdzą"?

    Dzieci śmierdzą


    Kampania Efekt Axe interesująca jest z wielu powodów (teraz analfabetę wyczujesz na odległość, jak niegdyś pismo nosem). Reklamówki filmowe wydają się inspirowane "Pachnidłem" - wystarczy roztoczyć wokół siebie odpowiedni zapach, a ludzie (w reklamach tylko kobiety) bezmyślnie lgną do jego źródła. Reklama ewidentnie ignoruje pachnidlany kontekst. A dzięki niemu korporacja mówi niemal wprost, że ten ich 'odpowiedni zapach' jest efektem zbrodni. Ile osób Unilever musiał zabić, żeby wyprodukować coś tak niesamowitego? Co więcej, akt obsikania się jest jedyną podstawą niezwykle wprost kruchej władzy nad ludźmi i jest jednocześnie aktem samozagłady.

    O ile 'Pachnidło' można uznać nawet za alegorię współczesnego populizmu, o tyle 'Efekt Axe' jest symbolicznym przyznaniem się korporacji do swoich antyhumanistycznych poszukiwań nowych [po]tworów. Co więcej, Unilever pokazuje nam, że osiągnęło już szczyt doskonałości. Nie jest jedynie zdolna dokonać samozniszczenia. Tę codzienną praktykę pozostawia użytkownikom swoich produktów.

    8 czerwca 2007

    Protesty, media a klęska demokracji

    Jak to się stało, że demonstracje przestały mieć znaczenie? Odbywają się mniej lub bardziej liczne, ale ich wpływ na rozwój wydarzeń jest żaden. Jedyne co pozostaje uczestnikom to szok, gdy konfrontują to, co przeżyli z tym, co zobaczą w telewizyjnej tzw. relacji.

    Nie wiem jak będzie pokazywana dzisiejsza demonstracja w Juracie przeciwko wizycie Belzebuba w Polsce. Ale za wystarczająco poniżające można uznać przesunięcie akcentów w korporacyjnych "relacjach" z problemów i interesów na... obiadowe menu oficjeli! Ale ci, którzy taki poziom przekazu uznają za haniebny mogą sobie przecież poszukać innych stacji. Nikt ich nie zmusza do oglądania, zostają więc zmarginalizowani, niereprezentowani i wypchnięci z języka. Mogą/muszą przełączać sobie na Aljazeerę, gdzie - wprawdzie w obcym języku, ale dowiedzieć się można kto, po co i dlaczego protestuje np. wokół G8. A że relacje te podawane są w sposób tradycyjny tzn. NIE JAKO INTERPRETACJE, ale przez dawanie głosu przedstawicielom stron, więc udało im się wzbudzić moją ciekawość stanowiskiem... amerykańskiego reżimu (w sprawie ocieplenia klimatu).

    Ale nawet takie dziennikarstwo nic już nie zmienia. Kiedy w czasach rywalizujących ideologii ludzie rozpoczynali głodówkę z powodów politycznych lub nawet podpalali się, to ktoś się tego wstydził! Podważało to legitymację władzy. Współcześnie próba samospalenia w supermarkecie opisywana jest TYLKO jako powodująca zagrożenie, więc wymagająca interwencji bohaterskich ochroniarzy (21.11.2006 Gazeta Wyborcza). Politycy uodpornili się na ataki, bo przez lata promowano model przywództwa, którego miarą był stopień niezależności decyzji politycznych od poparcia społecznego (szerzej w "Klęsce solidarności" Davida Osta). Przekaz: 'prawdziwie demokratyczny przywódca' potrafi podejmować decyzje wbrew obywatelom zdegenerował politykę tak bardzo, że obecnie nawet trudno znaleźć takich, którzy w ogóle liczą się z kimkolwiek (nie mówiąc o przekonywaniu, dyskusjach itp.).

    Czy dla ratowania podkopanej odrodzonym kapitalizmem demokracji przed Lewiatanem Hobbsa, wystarczy symbolicznie poniżyć współczesnych przywódców (do czego w Polsce służy instytucja Trybunału Stanu - za udział w okupacji Iraku) tak jak poniżono Peryklesa pod koniec jego demokratycznego panowania? Czy raczej jedyną rozsądną alternatywą będą projekty radykalnie demokratyczne (demokracja uczestnicząca) promowane przez dzisiejszych "chuliganów", "złodziei", anarchistów i "terrorystów"?

    7 czerwca 2007

    Blogi

    Czy możecie sobie wyobrazić sytuację, kiedy to nasz blog byłby niedostępny z Polsce np. za kwestionowanie autorytetu! Sytuacja blokowania bloga ma miejsce w Chinach. Od 2006 roku blog Zeng Jinyan jest niedostępny w kraju, jedynie poza jego granicami można go przeczytać. Z jakich powodów blog Emily został zablokowany?
    Blog chińskiej dysydentki Emily (Zeng Jinyan) został zablokowany za umieszczenie na nim postów, które zdejmowały maskę na temat rzeczywistośći, wyrażały uczciwe słowa na teamt życia jej i męża, ale przede wszystkim przełamywały wszechwładzę wydziału propagandy.

    Pomimo represji w kraju, Emily według amierykańskiego Time'a stała się jedną ze stu najbardziej wpływowych osbistości świata. Co trzeba zrobić, by zostać w taki sposób wyróżnionym? Otóż oprócz tego, że Emily od pięciu lat pomaga chorym na AIDS i wspiera męża, kiedy go biją i aresztują, Time wyróżnił Emily w kategorii "bohaterowie i rewolucjoniści", za odwagę i blog. Blog Emily można nazwać 'Blog kontra przemoc'. Umieszcza na nim posty, które również opisują sytuacje związane z porwaniami męża. Kiedy to podczas poszukiwań jest odsyłana z komisariatu na komisariat, biega po różnych organizacjach, zwołuje konferencje prasowe, by odnaleźć męża pisze także bloga. Hu Jia, mąż Emily, porywany wielokrotnie ginie nieustannie z tego samego powodu. Za prowadzenie pomoc na rzecz ludzi chorych na AIDS, a także dążenie do ujawnienia prawdy, jak wiele osób umiera na tą chorobę i nie otrzymuje żadnej pomocy. Przy czym rząd chiński stara się ukryć ten fakt przed światem.

    Emily wraz z Hu Jia różnią się od wcześniejszego pokolenia dysydentów, zamist mówić o prawie do wolnośći i demokracji, oni skupiają się na pomocy chorym na AIDS, mówią o prawach do wody pitnej, on prawie do informacji.

    Teksty napisany na podstawie artykułu umieszczonego w dodatku 'Wysokie Obcasy' dołączonego do Gazety Wyborczej z dnia 2.06.2007r.
    Więcej na: www.zonaeuropa.com/20060725_2htm

    2 czerwca 2007

    Strajk nauczycieli

    W zeszłym roku przez wiele miesięcy nauczyciele strajkowali w stanie Oaxaca w Meksyku. W Grecji nauczyciele strajkowali z 6 tygodni. W Polsce – 2 godziny. W Meksyku zrewoltował się od tego cały stan, w Grecji uczniowie okupują szkoły. W Polsce sondaże popierają postulaty nauczycieli. Niezależnie od tego jak bardzo są nieradykalni i tak ich postulaty zapewne nie zostaną spełnione.

    Uczniowie cieszą się. Wszyscy nauczyli się żyć ze strajkiem, jest on też prawnie zagwarantowaną możliwością protestu. Artykuł 8 Międzynarodowego Paktu Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych zapisano „Państwa Strony niniejszego Paktu zobowiązują się zapewnić: [...] d) prawo do strajku pod warunkiem, że będzie ono wykonywane zgodnie z ustawodawstwem danego kraju.”.

    Jest wiele różnych form strajku, ale Art. 17. Ustawy o Rozwiązywaniu sporów zbiorowych
    mówi, że „Strajk polega na zbiorowym powstrzymywaniu się pracowników od wykonywania pracy w celu rozwiązania sporu dotyczącego interesów wskazanych w art. 1.” Tam z kolei czytamy, że „Spór zbiorowy pracowników z pracodawcą lub pracodawcami może dotyczyć warunków pracy, płac lub świadczeń socjalnych oraz praw i wolności związkowych pracowników lub innych grup, którym przysługuje prawo zrzeszania się w związkach zawodowych.” Czyli w zasadzie nie można strajkować z powodu niedemokratycznie wybranego Ministra Edukacji? Chyba, żeby rozumieć go jako skandaliczne warunki pracy.

    Zastanawiam się czy nauczyciele nie mogliby prowadzić protestu w sposób bardziej dostosowany do specyfiki swojego zawodu. Skoro mogą, potrafią i chcą uczyć to najlepszą formą protestu byłoby nie przerywanie pracy (co to za przerywanie zresztą, skoro i tak siedzą w szkole i rozmawiają/pilnują z tymi uczniami, którzy przyjdą.), ale pokazanie Państwu (pracodawcy?), że jako obywatele są w stanie uczyć wszystkiego, czego zechcą. Pieniądze dostają za pracę w przygotowanym przez rządzących programie.

    Ciekawiłoby mnie takie połączenie strajku z obywatelskim nieposłuszeństwem i sabotażem, gdyby podczas nauczycielskich protestów lekcje w szkole odbywały się, ale wszystkie niezgodnie (co do treści) z programem. Mogłoby być i ciekawie i przeciwko uczeniom pod testy, czy dla „nic nie wartych dyplomów”. Na przedmiotach najbardziej zideologizowanych nie byłoby większego problemu – od września będzie wystarczające zajmowanie się Gombrowiczem, Witkacym itp. [1][2] Ale można i radykalniej np. popracować na tekstach słowackich, czeskich, ukraińskich, rosyjskich, kaszubskich, by choćby pokazać ich podobieństwo (języka, treści, formy), próbować je sobie tłumaczyć. Fizycy i chemicy też mają stosunkowo łatwo, bo mogą "pójść w eksperymenty". Matematycy mogą się trochę miotać między origami a komputerami. Wątpię, żeby katecheci poszli w apokryfy, ale kto wie... Generalnie każdy chyba nauczyciel ma coś, co byłoby warto, chciałby, nigdy nie ma na to czasu. Dla tych, co wolą jednak podążać za czyimiś wskazówkami, związki zawodowe mogłyby organizować jakieś formy wzajemnej pomocy lub przykładowych scenariuszy lekcyjnych.

    Z pewnością taka forma protestu jest bardziej skandaliczna, a zatem i medialna. Każda gazeta od lokalnej po ogólnopolską miałaby o czym pisać. Byłby to ciekawy przyczynek do dyskusji na temat tego, czego uczyć w szkole. Lepiej chyba, żeby inicjowali ją nauczyciele, a nie jakieś G...

    18 maja 2007

    Kontekst

    Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię. Chciałoby się to zdanie wykorzystać w pracy pedagogicznej. Dajcie mi dobry program nauczania, a poruszę uczniów? Współcześnie łatwiej poruszyć niż znaleźć jakikolwiek punkt podparcia. Ci, którzy oglądają telewizję dowiadują się stamtąd rzeczy, które pobieżnie zinterpretowane na potrzeby njusa, potrafią na długo kształtować świadomość. Czasami można odnieść wrażenie, że najłatwiejsze do zrozumienia są wiadomości z innych krajów. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że ich interpretacja z konieczności jest uproszczona (informacja dla masowego odbiorcy nie może się wznieść ponad pewną infantylność, pod groźbą utraty popytu - jakiś termin jest na to). A po drugie, dlatego że pozbawiona jest dalszego ciągu - odległe wydarzenia relacjonuje się dopiero wtedy, gdy zginie odpowiednia ilość ludzi (były kiedyś na ten temat badania, wychodziło średnio ok. 60 osób żeby powiedzieć coś o Indiach w Polsce). Nie ma już Kapuścińskiego, który opowie historie od początku do końca. Pozostał Internet ułatwia dostęp do wszelkich materiałów, ale wydaje się, że każda kolejna informacja (nawet z wikipedii) raczej jedynie rozbudowuje kontekst. Ale może właśnie o kontekst i o jego brak chodzi (i w dziennikarstwie i w pedagogice).

    Dlatego załączam te 3 filmy. Wydawało mi się, że wszyscy je już widzieli, ale coraz częściej przekonuję się, że "wszyscy" to coraz mniej liczna grupa... Filmy te nie tylko przywołują kontekst, ale przez swoją masową dystrybucję same stawały się kontekstem. "The Revolution will not be televised" wygrywając festiwale kształtowało myślenie o mediach i o Chavezie. Od czasu powrotu do władzy - po przewrocie 2002 - roku wydaje się nieusuwalny. "The Weapon of Mass Deception" dosadnie pokazuje mechanizm współpracy korporacyjnych mediów i wojska (współpracę mediów i policji pokazuje już mniej znany dokument "The Miami Model"). A film "Fallujah: The Hidden Massacre" znalazłem kiedyś przeszukując francuskie Indymedia - dowiedziałem się, że film był szeroko prezentowany w czasie zamieszek 2005 roku. A Faludża już jest symbolem wojny w Iraku i będzie pracować w zbiorowej pamięci jak zniszczone w innych wojnach Warszawa, Grozny czy Carthago.

    Niestety wszystkie filmy są po angielsku. Ale jak mawiają... język wroga trzeba znać.


    The Revolution will not be televised




    The Weapon of Mass Deception




    Fallujah: The Hidden Massacre

    16 maja 2007

    Critical Pedagogy of Place - seminarium


    12 maja w Bibliotece Głównej UG odbyło się seminarium wokół tekstu The Best of Both Worlds: A Critical Pedagogy of Place D.A. Gruenewalda. Na spotkaniu przedyskutowaliśmy samo pojęcie krytycznej pedagogiki miejsca oraz poruszyliśmy między innymi takie kwestie jak relacja krytycznej pedagogiki miejsca do bycia "poza miejscem" i do ograniczania wolności przemieszczania się czy możliwość skorzystania z ram krytycznej pedagogiki miejsca w przeciwdziałaniu nieprzemyślanym migracjom (patrz np. posty No Lager i Ucząc się od Ladakhu). Miejmy nadzieję, że wkrótce będziemy mogli zaprosić na kolejne ciekawe seminarium.

    2 maja 2007

    Pierwszomajowe impresje

    Kiedy zobaczyłem uliczną reklamę pracy w McDonaldzie „Moja praca jest tak ciekawa, jak książki, które czytam”, to pierwszą moją myślą było domniemanie, że uśmiechnięta photoshopem pani czyta książkę telefoniczną. Tylko czy konfidenci przemysłu reklamowego próbując okłamać założoną liczbę odbiorców przy okazji nie zdiagnozowali stanu kultury, tudzież uczestnictwa w niej?

    Podczas panelu dyskusyjnego „Po co nam praca?” (prowadzonego przez chyba znanego prezentera TV) z okazji festiwalu filmowego „Godność i praca” jeden z prelegentów (Janusz Bohdziewicz w wystąpieniu "Praca jako ucieczka") wygłosił tezę o współczesnym braku (wyczerpaniu się) wartości, dla których ludzie gotowi byliby przerwać pracę. Kiedyś robotnicy walczyli o (nie więcej niż) ośmiogodzinny dzień pracy strajkując. Wierzyli, że w życiu człowieka są sprawy ważniejsze niż praca. Zaledwie około 15 osób przysłuchiwało się dyskusji. Czyżby wszyscy pracowali tak zawzięcie...?

    Być może ludzie zdyscyplinowani zaciągniętymi kredytami konsumpcyjnymi wręcz domagają się, by pracować więcej – nawet pierwszego maja. I żaden strajk generalny nie jest już możliwy, bo jak twierdzi Jarosław Urbański (posłuchaj zapisu seminarium Lewica od Foucaulta), w razie masowych wystąpień wystarczy podnieść stopy procentowe, by przywrócić porządek. Wszyscy grzecznie wrócą do pracy ze strachu przed komornikiem.

    Oddział Gośka rozjuszona stanem świata (po wysłuchaniu wykładu) poprowadziła nasz pierwszomajowy spacer ulicami Oliwy dokumentując narzucające się przejawy szkodliwej społecznie propagandy.

    Po śladach widać było, że samo zrywanie ulotek to syzyfowa praca. Po „obywatelsku” zgłosiliśmy więc sprawę dewastacji do Straży Miejskiej. Zobaczymy czy da się szczuć różne władze przeciwko sobie.

    Międzynarodowy Dzień Pracowników zamknęliśmy obejrzeniem wiadomości w duńskiej telewizji (TV Avisen). Drugą wiadomością tego wieczoru (18:30) byli Polacy zachęcający do wstępowania do związków. Paradowali w koszulkach „Jestem związkowcem”. W Danii pracuje ok. 20 tysięcy Polaków, a jedynie ok. 600 należy do związków! Polacy w Danii walczą o to, by być traktowanymi jak Duńczycy. W Polsce też mogliby o to walczyć, bo uniwersalizm dość przecież abstrakcyjnej myśli typu „by być traktowanym jak człowiek” może nie zostać zrozumiany przez media.

    19 kwietnia 2007

    Amerykański koszmar

    Taki koszmar, jaki spadł na South Park w odcinku „Night of the Living Homeless”, nawiedza zapewne często tych, co żyją w domach do spłacenia. Szczególnie dotyczy to Amerykanów Północnych, bo wartość waluty USA w zasadzie zależy od polityki Państwa Środka.

    Dom i wartości rodzinne cenione są przez zapracowanych ludzi coraz bardziej, ze względu na rosnącą niepewność w czasach globalizacji, jak dowodzi Richard Sennet w artykule „Elastyczne miasto obcych sobie osób”. O tym, że złudna jest pewność tego, że ma się swój dom przypomina obecność bezdomnych.

    Mieszkańcy „amerykańskiego koszmaru” próbują odgrodzić się od bezdomnych, za wszelką cenę zachować odrębność. Są gotowi zabijać, gdy ich bliscy z niezrozumiałą dla nich łatwością przemieniają się w bezdomnych. Przerażeniem napawa ich fakt, że niektórzy bezdomni na powrót zasiedlają domy – nie sposób ich przecież wtedy odróżnić od mieszkańców. Rada miasta akceptuje absurdalne pomysły obywateli, byle tylko pozostać w logice amerykańskiego marzenia z jego afirmacją użyteczności, przedsiębiorczości i wytrwałej pracy. Przegrani to przecież nie my. A już w XX wieku Jung radził pacjentom podejmowanie konfrontacji z postaciami, które goniły ich we snach. Zwykle okazywało się, że ludzie uciekali przed samymi sobą.

    Film świetnie też pokazuje jak współcześnie językiem medycyny nazywa się problemy społeczne. Czy organy wewnętrzne bezdomnych różnią się od naszych? Dzieci z South Parku dowiadują się, że nachalna obecność bezdomnych wynika z niewłaściwego funkcjonowania mózgu tych ludzi! Wydaje się to oburzające, ale nie zapominajmy, że kryzys stosunków pracy przyzwyczailiśmy się nazywać „wypaleniem zawodowym”.

    South Park 1107 - Night of the Living Homeless


    Rozwiązanie znalezione w filmie było felerne, ale może w duchu pedagogiki Deweya. Dzieciom udało się przecież odkryć prawdziwą przyczynę inwazji bezdomnych, a także twórczo zrekonstruować mechanizm uwalniania się od nich. Zrobiły to jednak, by ratować swoich rodziców przed samozagładą, więc może działania dzieci można dać za wzór pedagogiki miejsca (w rozumieniu Gruenewald, patrz: tekst na seminarium), której jednym z haseł jest przecież dekolonizacja (w filmie zrealizowana) i powtórne zasiedlenie. Być może perspektywa przedstawionej w filmie pedagogiki jest jednak nie dość ekologiczna jak na pedagogikę miejsca, bo – parafrazując hasło sprzeciwu Afro-Amerykańskich rodzin wobec nieuwzględniania konfliktu klasowego w ruchu ekologicznym - „głównym problemem ekologicznym South Parku są bezdomni”.

    Sennet twierdzi, że
    współczesne miasto rozkłada się jak akordeon, aby przyjąć nowe fale imigrantów bez różnicy, skąd pochodzą. Złe jest natomiast to, że przystosowanie, które zasadza się jedynie na poszanowaniu odrębności, wróży rychły koniec praktyk obywatelskich – a zatem umiejętności rozumienia różnych, nie zawsze zbieżnych interesów. W podobny sposób możemy się spodziewać zatracania się zwykłej ludzkiej ciekawości, którą budzą w nas inni.
    I chyba coś jest w tym szerzącym się braku ciekawości. Żeby przestać bać się koszmaru i znaleźć właściwe rozwiązanie wystarczy wysłuchać tego, o co bezdomni przez cały czas prosili. Prosili o JAKĄŚ ZMIANĘ, a mieszkańcy myśleli, że chodzi o TROCHĘ DROBNYCH (some change).

    16 kwietnia 2007

    Powściągliwi, wyrafinowani...

    Kto to mógł powiedzieć w okolicach roku 1980?
    ...za (obok, przy) MUDŻAHEDINAMI jestem w pierwszym odruchu dlatego, bo - jak piszesz - są nieprzyjaciółmi moich nieprzyjaciół. Co by nie wystarczało rzeczywiście jako powód głęboki, gdybym udawał, że to jest powodem głębokim. Jestem za nimi tak płytko, jak płytki jest ten mój powód, więc nie czuję w sobie szczególnej nieuczciwości. Jestem za nimi teraz, kiedy oni nie są górą, mógłbym być przeciwko, gdyby górą znowu być zaczęli, co chyba już nigdy nie nastąpi, więc podejrzenie, że jestem z przyszłą władzą, też mnie nie gnębi.

    Ronald Reagan? Sylvester Stallone w Rambo III? Niestety, ci dwaj nie byli tak ani powściągliwi ani... wyrafinowani. W najnowszej Europie we fragmentach korespondencji emigrantów: Sławomira Mrożka i Wojciecha Skalmowskiego odnaleźć można tę myśl, o ile zamieni się słowo "mudżahedinami" na "katolikami". Przy wszystkich różnicach jakie zwykle uniemożliwiają stawianie tych ludzi obok siebie, zastanawiająca pozostaje ich paralelna droga do władzy. Byli narzędziem na czas walki z Imperium. Nieoczekiwanym efektem tego politycznego romansu jest rzeczywistość, w której żyjemy.

    Niezależenie od tego co uznajemy za wrogie (lub co nauczymy się uznawać za wroga) - światowy neoliberalizm czy krajowy (p[seud]o)kolonializm, nie jest bez znaczenia kim lub czym posłużymy się w walce, a tym samym kto dostanie szansę zostać symbolicznym zwycięzcą.

    Krwawe tłumienie rozpoczętych przez nauczycieli protestów w meksykańskiej Oaxace (2 artykuły w kwietniowym Le Monde diplomatique Polska + [1][2]) pokazało ile wojska, policji i paramilitarnych szwadronów używać muszą finansowe elity, by utrzymać iluzję akceptacji dla tzw. wolnego handlu w regionie. A jest to już kolejny zrewoltowany stan w Meksyku, niedawnym pupilu Banku Światowego! W Polsce polityków rozsyłających usłużnie wojska tam, gdzie im się karze, nikczemnego mamy formatu. Cały czas chylą się ku upadkowi (choć taki Breżniew chylił się przez blisko 20 lat), a ideowo są tak puści, że w zasadzie można w nich walić jak w bęben. W obu przypadkach warto się jednak zastanowić czy walczymy przeciwko konkretnym ludziom czy dla wypełnienia pustki, którą zasłaniają.

    14 kwietnia 2007

    Asystenci śmierci lustrowanych

    Zainspirowany tekstem profesora Tomasza Szkudlarka "My ze złego czasu" o nowym doświadczeniu pokoleniowym urodzonych przed 1972 rokiem, chciałem napomknąć na blogu coś o tej obecnej lustracji. Oddział Gośka od razu prostuje ścieżki myśli pytając jak to się ma do międzykulturowości.

    Otóż przypadek lustracji pokazuje nam, że w Polsce żadna międzykulturowość zaistnieć nie może, bo będzie patologicznie eksploatowana. Tu każda różnica jest traktowana jako odstępstwo od jedynego możliwego kanonu, więc zostaje pacyfikowana według przetrenowanego wzoru, gdzie zwłaszcza "konflikty ekonomiczne w postkomunistycznej Polsce konsekwentnie przekształcano w walkę o to, kto jest prawdziwym członkiem wspólnoty" (David Ost "Klęska 'Solidarności'" w Le Monde diplomatique, nr 4(14), kwiecień 2007)

    Jeżeli w wyniku procesu tzw. lustrowania setki (a może tysiące) osób dowiedzą się, że mają życiorysy nieuprawniające do zajmowania dotychczasowych stanowisk (czy nawet uprawiania swojego zawodu - jak to jest w przypadku dziennikarzy), to będzie to dość osobliwe powtórzenie roku 1968. Wtedy wielu Polaków dowiadywało się - czasami z dnia na dzień - że mają "pochodzenie uprawniające do wyjazdu". Około 30 tysięcy ludzi po prostu przestało się w Polsce mieścić! Wyśmienicie opisuje to wygnanie i jego konsekwencje Bronisław Świderski w niedawno wydanej powieści "Asystent śmierci" (uwaga na kontrowersyjne fragmenty o liście Wildsteina, słuchaj tu)

    Teraz też jest ciasno. I to mimo, że ok. 2 milionów ludzi emigrowało w poszukiwaniu pracy. Nie ma takiej wizji Polski, w której jest ona krajem dla wszystkich i dla każdej/każdego. I właśnie przez tę pustkę urodzeni po 1972 roku również zostają "wplątani" w problem lustracji. Milczący "młodsi" (ale nie młodzież, bo ta stała się tak straszna, że trzeba ją umundurować w celu umożliwienia natychmiastowej identyfikacji) stają się argumentem posiłkowym mającym usprawiedliwiać czystki. Szczególnie dobrze widać to w artykułach poświęconych zwalnianiu "starych i nieposłusznych" w Polskim Radiu, gdzie władza mówi o odmładzaniu, robieniu miejsca młodszym itp.

    Tylko jak długo pokolenie JPG będzie cieszyło się swoją lebensraum? Przecież za kilkanaście lat te same stanowiska zostaną oczyszczone tą samą, tradycyjną już i faszystowską technologią przy milczącej aprobacie kolejnych "polskich" frustratów.

    3 kwietnia 2007

    Skąd się biorą pieniądze?

    Czy zauważyliście jak niewielu ludzi może porozmawiać ze sobą o wspólnie przeczytanych książkach? Jest to szczególnie dziwne w przypadku (ubożejącej) inteligencji/klasy średniej w Polsce. Jednoczącym wszystkich tematem, w którym ludzie z różnych środowisk zyskali niezwykłe kompetencje, monitorują pojawiające się nowości i chętnie wymieniają informacjami są kredyty. Wiedza na ten temat jest ważna, bo jest elementem ich codziennej walki o przetrwanie.

    Problem w tym, że mało kto rozumie jak powstają pieniądze, dlaczego ich używamy, dlaczego akceptujemy i jak to się dzieje, że im UFAMY! Ten film jest dobrym przykładem na wykorzystanie możliwości stworzonych przez sieć w edukacji.



    Interesującym doświadczeniem jest tworzenie własnych, społecznych pieniędzy lub nawet alternatywnych form wymiany. Te eksperymenty nie muszą być od razu trwałe, ani uniwersalne. Wręcz powinny być dopasowane do potrzeb społeczności. Czasem wystarczy po prostu przetłumaczyć to, czego dokonują inni.

    Dobrze jest wiedzieć, że niektórym - zwłaszcza wykluczonym - takie rozwiązania mogą być natychmiast potrzebne, bo trzeba przywrócić sens pracy do wykonania. Odsyłam tu do artykułu Tomasza Szkudlarka "Koniec pracy czy koniec zatrudnienia. Edukacja wobec presji światowego rynku" opublikowanego w książce "Rynek, kultura neoliberalna i edukacja".

    Warto poczytać o wciąż tworzącej się Ogólnokrajowej Sieci Wymiany Dórb i Usług, czyli LETS.

    Interesujący jest także, Społeczny Serwis Pożyczkowy Zopa.

    Bubbler.pl Darmowy serwis Wymian Przedmiotów i Usług

    Banki oparte na jednostce czasu: międzynarodowe i polskie.

    A to pomysł zbierający idee podróżowania, uniwersytetu i nowych ekonomii rozwija Center for Adventure Economics w ramach sieci wymiany gościnności CouchSurfing.

    Cyclos Software, czyli Społeczna Administracja Pieniądzem.

    Rasizm i psychoanaliza

    Spotykam od niedawna ludzi, którzy twierdzą otwarcie, że są rasistami. I nie byłoby w tym nic dziwnego, skoro mieszkam w Polsce, ale ci ludzie nie wydają się być z tego powodu jakoś szczególnie dumni. Powołują się oni na swoje doświadczenia z pracy za granicą lub w korporacjach. Ich deklarowany rasizm jest raczej rozczarowaniem niż koncepcją ideologiczną. Można to odczytać z ich wypowiedzi typu "Na początku byłam bardzo otwarta/byłem bardzo otwarty...". Potem wielokrotnie doświadczali zachowań, które dla nich były poniżające. A, że nie potrafili wskazać innego kryterium doboru ofiary (czyli siebie) jak tylko rasowe, to warunkiem akulturacji stało się dla nich przyjęcie postawy rasistowskiej.

    Zastanawiające jest dla mnie to, że na takich ludzi w ogóle "nie działają" racjonalne argumenty. Jak choćby ten, że po obraźliwe, agresywne i upokarzające zachowania ludzi nie trzeba jechać daleko - wystarczy pójść do pobliskiej np. dyskoteki. Być może przynajmniej część postaw rasistowskich jest reakcją na konfrontację marzeń z rzeczywistością. Dwa dawne, ale wielkie polskie marzenia to "Zachód" i "międzynarodowe przedsiębiorstwo". Przy względnie zamkniętych granicach Polski Ludowej "sceną", na której "wyświetlać" można było swoje marzenia, snuć opowieści o lepszym życiu był "Zachód". A dla przyspasabianych do nowej rzeczywistości w tzw. wolnej Polsce ukoronowaniem edukacyjnych wysiłków było znalezienie się w "międzynarodowym przedsiębiorstwie". Co by to było, gdyby udało się znaleźć tam pracę, jakie możliwości zyskać można, gdy już się trafi do grona najlepszych, otwartych, wykształconych ludzi. I nawet jeżeli trzeba pracować po 12 godzin dziennie to przecież warto, bo po kilku latach takiej pracy każda "polska" firma przyjmie cię z otwartymi rękami i od razu na "kluczowe" stanowisko.

    Okazuje się jednak, że te ekrany nie zawsze nadają się do wyświetlania swoich fantazji o lepszym życiu. Niezwykle trudno jest wytłumaczyć rozmarzonym ludziom, że społeczeństwa wielokulturowe nie są miejscem przebywania w odrętwieniu, ale są miejscem ścierania się interesów, walki o dominację czy o uprawomocnienie swojego punktu widzenia. Podobnie przedsiębiorstwa nie są miejscem, gdzie króluje współpraca i zrozumienie. Mało kto nie jest niezastąpiony, a bywa się też latami anonimową/anonimowym. Żeby wyrazić własne zdanie, sprzeciw czy choćby dowiedzieć się czy dziwaczne zachowanie szefa ma podłoże rasistowskie często trzeba się zjednoczyć, działać w związkach zawodowych. A na to nie wszyscy Polacy są gotowi. Nie po to przecież...

    Przyrost doświadczeń powoduje, że "międzynarodowe przedsiębiorstwo" coraz częściej nazywane jest po prostu "korporacją", a MY i "Zachód" to po prostu bogata "Północ". Ekrany do marzeń zostały zniszczone. A nowych nie ma! Nie ma radosnej wizji przyszłości, nie ma pustej przestrzeni, na której można by cokolwiek wyświetlić. Zachód "zabrali nam" imigranci, którzy podbili go przed nami, a władza w przedsiębiorstwach zbyt często układa się nam etnicznie. Co robić jeśli nie znienawidzić tych, którzy nam to wszystko zrobili?

    30 marca 2007

    Drogi do wolności

    Jak uwolnić przyszłość od martwej ręki przeszłości? Nie, ten wykład nie jest o "niewidzialnej ręce" Adama Smitha. Jest o walce z inercją dwudziestowiecznego systememu kontroli. Okazuje się, że opierając się przekształcaniu kultur w takie "TYLKO do odczytu" trzeba odpowiedać sobie na pytania typu:
    Czy pozwolić społecznościom decydować o tym jakiej wolności chcą?
    Czym jest wolności i jakie rodzaje wolności chroni prawo?
    Czy techniczne zdolności umożliwiają polityczną walkę z systemem kontroli? Jak nie dać się nazwać terrorystą?
    Lawrence Lessig twierdzi, że to jakich odpowiedzi udzielimy i których z nich będziemy bronić ma tylko teraz znaczenie. Za 20 lat nie będzie czego bronić.

    Slavs czy Slaves?

    Koło Naukowe Na Styku weszło do sieci kultur słowiańskich Slavic@ - a network of Slavic cultures. Sieć ma zapewnić podstawy do przemyślenia i promocji Słowiaństwa jako kulturowej i cywilizacyjnej kategorii. Sieć ta została stworzona przez The Institute for Civilization and Culture z siedzibą w Ljubljanie. Program sieci jest dość szeroki (pisany językiem wniosków o granty) i w zasadzie wnieść do sieci można to, czym jest się zainfekowanym jako Słowianie. W programie czytamy:

    • Wprowadzenie, konfrontacja, przepływ i wymiana informacji i jej tworzenie przez Słowian i kultury słowiańskie - w obszarach kultury, nauki, badań, kultury popularnej, sportu, rozrywki itp.
    • Korzystanie z różnorodności i jakości kulturowej produkcji Słowian w europejskim i globalnych kontekście
    • Ustanowienie i wzmacnianie międzynarodowej sieci organizacji pozarządowych i młodzieżowych (obywatelskich); motywowanie młodych do zostanie aktywnymi obywatelami i do wzięcia odpowiedzialności w procesach podejmowania decyzji na poziomie lokalnym, regionalnym i międzynarodowym;
    • Tworzenie i stymulowanie świadomości młodych o roli mediów w nowoczesnym społeczeństwie - jak czytać, zrozumieć i interpretować ich zawartość, jak reagować i współtworzyć ją itp.

    Mam nadzieję, że słowiański sceptycyzm wobec wszelkich pan-słowianizmów (nawet tych "sorosowych") zupełnie w nas przez to nie zaniknie. Kraj Południowo-Słowiański rozpadł się z hukiem i może warto czasem o tym pomyśleć, zwłaszcza że TAM jest to temat żywy i wszystkie rozmowy z obcokrajowcami w końcu na ten temat schodzą. Z drugiej strony, z tego, że jesteśmy słowiańscy nie wynika, że powinniśmy rozmawiać ze sobą po rosyjsku - do czego usiłował mnie skłonić kiedyś pewien młody Rosjanin (dodatkowo posiłkując się argumentem, że i tak ONI mają więcej czołgów). Nie wiem jak inni, ale ja jestem też bardzo nieufny w stosunku do pewnych projektów, u których podstaw tkwi założenie, że "Slaves (sic!) are natural born teachers" (jak napisane w książce "Ministerstwo bólu" Dubravki Ugrešić), więc nadajemy się świetnie na epigonów wolnorynkowych utopii. Do natychmiastowego użycia na froncie południowo-amerykańskim (patrz: "List do narodu kubańskiego" czy inicjatywy typu Solidarni z Kubą). Jakoś wolę apele pisane po angielskuCuba Solidarity Campaign.

    29 marca 2007

    Bez papierów, bez praw...

    Nauczycielskie związki zawodowe wezwały do jednodniowego (30 III) strajku w szkołach podstawowych w regionie Paryża. Bezpośrednim powodem protestu jest aresztowanie Valérie Boukobza-Rodriguez, dyrektorki jednej ze szkół, która czynnie przeciwstawiła się policjantom próbującym aresztować chińskiego nielegalnego imigranta odbierającego swoje wnuczki po lekcjach.[Libcom News] Przeciwko małemu tłumowi, który się zebrał policja użyła pałek i gazu łzawiącego. Jeden policjant został ranny, a jeden radiowóz zniszczony. Dyrektorka została oskarżona o zniszczenie własności publicznej. Aresztowana twierdzi, że jej interwencja była częścią jej obowiązków dbania o uczniów, których dziadek miał być aresztowany. W poniedziałek wieczorem, po jej aresztowaniu około tysiąca osób demonstrowało przeciwko deportacjom.[Libcom News]

    Policja organizuje obławy na szkoły publiczne, bo stały się one częścią ruchu oporu przeciwko polityce wysiedlania nielegalnych imigrantów. Prawo zabrania deportacji, która podzieliłaby rodziny. Dlatego dziećmi (często przecież urodzonymi we Francji), których rodzice zostają aresztowani, opiekują się inni rodzice lub nauczyciele uniemożliwiając w ten sposób deportacjęBBC.

    Organizacją działającą na rzecz edukacji bez granic jest sieć Réseau Éducation Sans Frontières. Tam znalazłem ten apel. Treść przesłania poniżej.

    Jesteśmy dziećmi „bez papierów” (nielegalni imigranci)



    „Bez papierów” to ktoś kto nie ma pozwolenia na pobyt, nawet jeśli jest we Francji od bardzo dawna.
    Jak wielu z was, nasi rodzice pochodzą z innych miejsc.
    Uciekli od przemocy, biedy.
    Przybyli tutaj pracować i dać nam lepsze życie.
    Niektórzy z nas tu się urodzili.
    Bez z czy z papierami, Francja jest naszym krajem.
    Żyjemy w czynszowych domach, umeblowanych mieszkaniach, stłoczeni w pokojach.
    Każdego dnia, boimy się.
    Jesteśmy przerażeni tym, że nasi rodzice mogą zostać aresztowani przez policję, gdy idą do pracy, kiedy jadą metrem.
    Obawiamy, że zostaną zamknięci w więzieniu, że nasze rodziny zostaną rozdzielone i że odeślą nas do krajów, których nie znamy.
    Mamy to na uwadze przez cały czas.
    Nawet gdy jesteśmy w szkole.
    Czy to normalne, aby bać się idąc do szkoły?
    Ostatniego lata my i nasi rodzice byliśmy pełni nadziei, że ten koszmar się skończy. Mieliśmy nadzieję, że w końcu dostaniemy te pozwolenia.
    Wypełniliśmy dokumenty, spędziliśmy dni i noce w kolejkach przed komisariatami.
    Zarejestrowaliśmy się w biurach.
    Myśleliśmy, że dostaniemy pozwolenia, że będziemy w porządku, że ten koszmar się skończy.
    Wypełniliśmy wszystkie kryteria, a zostało nam powiedziane: Nie!
    Bez uzasadnienia.
    Teraz jesteśmy zagrożeni i musimy się ukrywać.
    Dlaczego jest tak nie fair?
    Nie chcemy żyć w strachu nigdy więcej.
    Chcemy, żeby Francja nas zaadoptowała.
    Chcemy mieć pozwolenia na pobyt, chcemy być w porządku.
    Pozwólcie dorastać nam tutaj!

    28 marca 2007

    No Lager

    Niedawno obejrzałem film „no lager – nowhere!” o radzeniu sobie z obozami dla uchodźców w Europie. Film ten nie poraża refleksyjnością, nie rozważa się w nim przyczyn rosnącej ilości „niezaproszonych” u bram Europejskiej Twierdzy. Film zbiera dokumentację z ataków na miejsca, gdzie latami przetrzymuje się ludzi. I jest to dla mnie osobiście zastanawiające, że oczekiwałem jakiejś głębszej analizy czy szerszego kontekstu problemu imigrantów, a być może powinno wystarczyć to, że na terytorium naszej wspólnej Unii Europejskiej poniżani są ludzie i łamane jest prawo.

    Zatrzymani trafiają do obozów, bo nie mają dokumentów i nie potrafią udowodnić, że są uchodźcami i należy im się ochrona prawna. Podstawowym problemem administracyjnym jest odróżnienie uchodźców od emigrantów ekonomicznych (niepotrzebni pracodawcom, nielegalni są zawracani). Oczywiście w obozie możesz spędzić kilka lat, sytuacja w twoim kraju poprawi się na tyle, że ktoś w końcu obieca bezpieczeństwo i... wracasz donikąd.

    Ale czy te tysiące „niezaproszonych” nie mogłyby po prostu przestać chcieć dostać się do Fortecy? Może oni nie wiedzą, że w drodze mogą zginąć? A nawet jeśli im się uda, spędzą lata w quasi-więzieniach. Czy rozwiązaniem mogłaby być edukacja? Ale jaka?

    Gdyby tak, na masową skalę uczyć ludzi procedur i pokazywać im, co ich czeka, to paradoksalnie tacy uczniowie zyskaliby kompetencje, których wolelibyśmy, żeby jednak nie mieli. Wyruszenie do Europy mogłoby stać się możliwą drogą życiową, o której wiedziałoby się więcej niż o innych możliwościach. Moglibyśmy opowiadać jak to u nas nie jest tak fajnie jak widać na reklamach w TV. Europejczycy "jadą na prozaku", nie potrafią żyć wolniej, choćby chcieli itp. Tyle, że uzyskalibyśmy efekt raczej komiczny. Byłby podobny do tego, gdy w Polsce słyszymy o duńskich więzieniach, w których tak bardzo się pogorszyło, że kwateruje się po 2 osoby w jednej celi. To może, zamiast edukacji, skorzystać z dobrodziejstw marketingu? Wybudować w Afryce miliony billboardów kreatywnie i niepowtarzalnie zniechęcających do przyjazdu?

    To interesujące, że być może łatwiej zalać jakieś kraje produktami niż pozwolić ludziom swobodnie przemieszczać się. Badiou we fragmencie "Prawda przeciw prawu" ze „Świętego Pawła” problem relacji między imigrantami a kapitalizmem formułuje przerażająco dosadnie:
    „Wszystko, co krąży, staje się jednostką obrachunkową i odwrotnie - krąży tylko to, co da się porachować. Co więcej, zasada ta objaśnia paradoks, który dostrzegło niewielu: w dobie uogólnionego krążenia i fantazmatu błyskawicznej komunikacji kulturowej wszędzie mnoży się prawa i regulacje zabraniające przepływu osób. Również we Francji napływ cudzoziemców jeszcze nigdy nie był tak niski jak w ostatnim okresie! Wolne krążenie tego, co da się policzyć, przede wszystkim kapitału - tak! Wolne krążenie tego, co nieskończenie niepoliczalne, czyli poszczególnego życia ludzkiego - nigdy! Kapitalistyczna abstrakcja pieniężna z pewnością jest czymś osobliwym, ale jest to ten rodzaj osobliwości, który nie zważa na żadną inną osobliwość.”
    Warto jednak zastrzec, że to iż imigranci „nie pasują” do kapitalizmu wcale nie oznacza że kiedykolwiek zechcą mu się przeciwstawić! Ludzie, którzy porzucają swoje strony z tzw. powodów ekonomicznych nie wierzą, że INNY ŚWIAT JEST MOŻLIWY. Raczej ulegli fascynacji towarem. Chcą być tam, gdzie jest więcej CARGO (tak jak Polacy kiedyś chcieli mieć TYLKO pełne półki). Ujmując to dosadniej, swoją obecnością w Europie wydłużą kolejki w McDonaldzie. I chyba jest to ten rodzaj smutnej refleksji jaka była udziałem socjalistów, gdy w 1914 roku zobaczyli z jaką łatwością proletariat poszedł na nacjonalistyczną wojnę.

    Czy masowy, niemy ruch społeczny ludzi, którzy uciekają z biednego Południa w kierunku bogatej Północy w obecnym kształcie świata można więc tylko penalizować? Reakcją na obozy w środku Europy jest zorganizowany opór (jak na filmie). Pojedyncze akcje nie zmieniają świata, ale przynajmniej podnoszą koszty niegodnego traktowania ludzi. Reakcją Unii jest centralizacja polityki przeciwimigracyjnej, powołanie m.in. FRONTEXu z siedzibą w Warszawie oraz finansowanie obozów poza Fortecą. Tam, aktywiści mogą dużo mniej. Z Fortecy nie można jednak usunąć rosnącej ilości kontestatorów i aktywistów!

    Między innymi z tego powodu w 2006 roku powstał Manifest pt. „Apel Bamako” (od nazwy stolicy Mali, gdzie odbywało się Światowe Forum Społeczne). Wezwano w nim do teoretycznego ukonstytuowania się zbiorowego podmiotu politycznego, dotychczas nieobecnego w klasowej teorii organizacji społeczeństw. Chodzi o wszelkiego typu alterglobalistów, a ich symbolem miałby być dwulicowy italski bóg Janus. Wrota janusowych świątyni pozostawały otwarte, gdy gdziekolwiek w imperium prowadzono wojnę, tak by Janus mógł interweniować. Podobnie otwarci są ludzie pozostający w permanentnym stanie wojny z kapitalizmem w jego neoliberalnej formie. Jak skutecznie potrafią interweniować, widać na filmie.