8 czerwca 2007

Protesty, media a klęska demokracji

Jak to się stało, że demonstracje przestały mieć znaczenie? Odbywają się mniej lub bardziej liczne, ale ich wpływ na rozwój wydarzeń jest żaden. Jedyne co pozostaje uczestnikom to szok, gdy konfrontują to, co przeżyli z tym, co zobaczą w telewizyjnej tzw. relacji.

Nie wiem jak będzie pokazywana dzisiejsza demonstracja w Juracie przeciwko wizycie Belzebuba w Polsce. Ale za wystarczająco poniżające można uznać przesunięcie akcentów w korporacyjnych "relacjach" z problemów i interesów na... obiadowe menu oficjeli! Ale ci, którzy taki poziom przekazu uznają za haniebny mogą sobie przecież poszukać innych stacji. Nikt ich nie zmusza do oglądania, zostają więc zmarginalizowani, niereprezentowani i wypchnięci z języka. Mogą/muszą przełączać sobie na Aljazeerę, gdzie - wprawdzie w obcym języku, ale dowiedzieć się można kto, po co i dlaczego protestuje np. wokół G8. A że relacje te podawane są w sposób tradycyjny tzn. NIE JAKO INTERPRETACJE, ale przez dawanie głosu przedstawicielom stron, więc udało im się wzbudzić moją ciekawość stanowiskiem... amerykańskiego reżimu (w sprawie ocieplenia klimatu).

Ale nawet takie dziennikarstwo nic już nie zmienia. Kiedy w czasach rywalizujących ideologii ludzie rozpoczynali głodówkę z powodów politycznych lub nawet podpalali się, to ktoś się tego wstydził! Podważało to legitymację władzy. Współcześnie próba samospalenia w supermarkecie opisywana jest TYLKO jako powodująca zagrożenie, więc wymagająca interwencji bohaterskich ochroniarzy (21.11.2006 Gazeta Wyborcza). Politycy uodpornili się na ataki, bo przez lata promowano model przywództwa, którego miarą był stopień niezależności decyzji politycznych od poparcia społecznego (szerzej w "Klęsce solidarności" Davida Osta). Przekaz: 'prawdziwie demokratyczny przywódca' potrafi podejmować decyzje wbrew obywatelom zdegenerował politykę tak bardzo, że obecnie nawet trudno znaleźć takich, którzy w ogóle liczą się z kimkolwiek (nie mówiąc o przekonywaniu, dyskusjach itp.).

Czy dla ratowania podkopanej odrodzonym kapitalizmem demokracji przed Lewiatanem Hobbsa, wystarczy symbolicznie poniżyć współczesnych przywódców (do czego w Polsce służy instytucja Trybunału Stanu - za udział w okupacji Iraku) tak jak poniżono Peryklesa pod koniec jego demokratycznego panowania? Czy raczej jedyną rozsądną alternatywą będą projekty radykalnie demokratyczne (demokracja uczestnicząca) promowane przez dzisiejszych "chuliganów", "złodziei", anarchistów i "terrorystów"?

2 komentarze:

MagdaP pisze...

Sama nie rozumiem jak to się dzieje, że np. w Afganistanie co roku dokonuje samospalenia 100 kobiet, a w mediach o tym nie słychać!Sama przeczytałam o tym tu (http://wiadomosci.onet.pl/1411696,2678,kioskart.
html - przedruk z LaVanguardii), ale ta "wiadomość" tam jest i nic! Chyba temat za mało chwytliwy dla TV. W głównym nurcie natomist dyskutuje się kiedy "nasi" żołnierze osiągną gotowość bojową w tym samym Afganistanie!
Pozostają media alternatywne, ale te nie trafiają do takiej liczby odbiorców (i potencjalnych "działaczy"), jak główny nurt.
W takiej sytuacji kiedy dojdzie do radykalnej demokracji?
W każdym razie próbować trzeba/wypada(?)

Unknown pisze...

media ratują się banałem (tabloidyzują) także dlatego, że są dramatycznie odcięte od wiarygodnych źródeł informacji. Dobitnyn przykładem były relacja z wizyty.
Co warte podkreslenia, dowodzi to tylko naszej peryferyjności...
Bo można było sobie wyobrazić pasjonujący telewizyjny panel z udziałem zagranicznych ekspertów, publicystów komentujacych na gorąco wydarzenie. Widz miałby wówczas poczucie wagi wydarzenia i niektórych jego implikacji. Nie zdominowałyby go iformacje, co podano politykom na obiad, i że nasz prezydent ma wnuczkę.