18 maja 2008

Cezary Michalski na styku... kultur
i w ogóle wszystkiego

Czytam Listy z Ameryki Cezarego Michalskiego i jestem pod wrażeniem. Nawet trudno mi powiedzieć pod wrażeniem czego jestem. Michalski w zasadzie nie wyraża tam opinii, których nie można się było po nim wcześniej spodziewać. Ale wysiłek jaki podejmuje, żeby pokazać nam USA robi wrażenie. Czyta, ogląda amerykańską telewizję, odwiedza miejsca, w których się "nie bywa". Próbuje rozdzielić amerykańskie idee od obrazów, do których przywykliśmy dzięki telewizji, politykom i ideologom. Ten intelektualny wysiłek przypomina wręcz ćwiczenia duchowe, bo stara się Michalski pokazać świat taki, jakim go widzi i jakim widział(by) go w czasach młodości. Treści jakimi wzbogaca tradycję epistolarną stanowią ilustrację tezy, że podróże kształcą... WYKSZTAŁCONYCH.

Trudno przecenić rolę obrazu USA w kształtowaniu się dogmatów politycznych w Polsce. Wydaje mi się bardzo ważne to, z czym w głowie wróci Cezary Michalski do Polski. Na bilet powrotny miało stosunkowo niewielu Polaków (patrz diaspora). Czy to z czym wróci będzie tak samo "niezniszczalne" jak powiedzmy u Tomasza Lisa?

Ale piszę to może tylko dlatego, że Ameryka jaką znam i lubię to w zasadzie tylko South Park i The Daily Show. A Cezary Michalski jest pierwszym komentatorem, który nie brzydzi się na produkcje Comedy Central spojrzeć.

A na zakończenie tego panegiryku przytoczę pewną refleksję tego nieortodoksyjnego konserwatysty, która być może będzie krytycznym komentarzem do kolejnych, nadchodzących wpisów na tym blogu.

To, co było alternatywne wobec zachodniego postępu w jego amerykańskiej, angielskiej czy francuskiej wersji, okazało się tak dalece gorsze, że nauczyłem się egzorcyzmować z siebie nawet pokusę ironii. I w tej kwestii staję się pomału purytańskim zrzędą. Nawet chłopcom i dziewczętom z prawackich i lewackich formacyjnych środowisk przyglądam się z niesłabnącą uwagą już wyłącznie dlatego, żeby wiedzieć, czy ich typowa dla późnodziecięcego wieku żądza śmierci - lubiąca przebierać się w rozmaite ideologiczne kostiumy, wyrażająca się w głodzie "silnych wartości" i ideologicznej mobilizacji - nie wygra w nich aby z równie naturalnym u dojrzewających ludzi pragnieniem życia, kariery i przystosowania. Pragnieniem tylko z pozoru nudnym, tylko z pozoru niepozostawiającym po sobie wielkich dzieł.

2 komentarze:

Małgorzata Zielińska pisze...

rzeczywiscie bardzo ciekawe te relacje, np. ta

http://www.dziennik.pl/opinie/article174970/Obroncy_amerykanskiego_stylu_zycia.html

duzo wyjasnia

Unknown pisze...

Mnie zmotywował do sięgnięcia po "American vertigo" Bernarda Henri Leviego.