15 kwietnia 2008

Walka klas 1
Poszukiwania u źródeł

Żeby zacząć zrozumiale mówić o problemie „klasowości społeczeństwa kapitalistycznego” w Polsce, trzeba to chyba zrobić z perspektywy osobistej, ludzkiej, namacalnej, ze dwa piętra poniżej całkiem sporej teorii na temat kapitalistycznego ustroju, naszego ustroju. Choć inspiracją tego cyklu artykułów (cyklu, bo będę orał regularnie) jest tu gdzieś przeczytana rada Žižka, że czas przestać jedynie działać (np. podróżować), trzeba zacząć językiem teoretycznym opisywać działalność. Zobaczmy co da się zrobić.

Zeszłoroczne wakacje zacząłem z przeczytanymi „Dystynkcjami” Pierre'a Bourdieu i liźniętą „Klęską solidarności” Davida Osta. Nawet nietrudno zgodzić się z tezą Osta, że powinniśmy czasami definiować problemy w oparciu o interesy klasowe, skoro w ogóle ich tak dotąd w PL nie definiowano. W końcu skoro kapitalizm mamy, to pewnie są gdzieś i te klasy. Tylko jak zobaczyć coś, czego wcześniej nie było widać? Bourdieu stwierdził, że różne klasy różne rzeczy jedzą, piją i czytają. A przynajmniej tak było dawniej (w XX wieku) i we Francji. Ale czy możliwe jest zabranie się do problemu klas z odwrotnej strony, tzn. czy jesteśmy w stanie wyśledzić obecne klasy społeczne po tym co jedzą, piją i czytają?

Między innymi z takimi problemami ruszyliśmy stopem w Europę. Nie bardzo świadomi tego, co nas czeka poruszyliśmy problem klas w małej hiszpańskiej knajpce w towarzystwie przesympatycznej pary Brytyjczyków. Kierowca okazał się socjologiem, który natenczas zaczął się odgrażać, że gdyby tylko miał tu jakiegoś drugiego Brytyjczyka to zaraz by nam zademonstrował jak rozpoznać przynależność do klasy społecznej po użyciu języka. Zrobiła na nas wrażenie ta deklaracja, ale w sumie to, że rozpoznać i że w języku to już słyszeliśmy. Ale co rozpoznać? Co powiedzieć jak już się widzi tę różnicę? Klasa niższa-średnia-średnia-pracująca z południa? W ten sposób uzyskać można nawet komiczny efekt, jak w artykule „Awans do klasy średniej średniej” w GW w przeddzień prima aprilisu 2008. Interesująca wydała nam się niechęć międzyklasowa, tzw. antagonizm, deklarowana przez naszych Brytyjczyków z klasy pracującej, którzy twierdzili, że nawet nie umawialiby się z kimś z klasy średniej. Łau! Próbowaliśmy trochę ich przycisnąć pytaniami o tę ich rzekomą przynależność do „klasy pracującej”, skoro studia pokończyli i rozbijają się po słonecznej Europie realizując typowo brytyjskie hobby – kupowanie domów. Po wyjaśnieniach, że przynależność klasowa nie zależy ani tak bardzo od pieniędzy, ani zawodu czy poziomu konsumpcji ODPADLIŚMY.

2 komentarze:

GDS pisze...

Hmm. Tak się zastanawiam nad klasami. Patrząc w przeszłość- klasy miały sprzeczne interesy. Może i teraz tak jest? Tylko wtedy powstaną różne dziwolągi. Bo co mam począć, kiedy pochodzę z robotniczej rodziny, sam posiadam wyższe wykształcenie i pracuję na uniwersytecie (w perspektywie czasowej, jeśli się upić i myśleć optymistycznie- grozi mi kiedyś profesura, zatem awans do elity intelektualnej, choćby na papierze).

Z punktu widzenia wspomnianych Brytyjczyków, jestem z klasy robotniczej- z racji pochodzenia. Dawniej dostałbym na egzaminie na studia punkty za to. Jednocześnie nie czuję się związany z robotnikami w rodzaju górników i hutników ani pracowników fabryk.

Może jestem w pół drogi do klasowej świadomości?

A może jest tak- że tak jak mamy postpolitykę, tak mamy postklasowość. Co wcale nie oznacza, że klasy nie istnieją, ale że nam wmówiono nieistnienie tych klas.

Tyle że Bourdieu może mieć rację z podziałem żywnościowym- są ci, którzy żywią się w Biedronce i korzystają z podrabianych produktów- dostają pozór luksusu i towarów, które w innych sklepach są droższe (i lepsze).

A może dzisiaj lepszy jest podział na twórców informacji, którzy kontrolują media i komunikaty i konsumentów- konsumptariat?

Gubię się w tym. W każdym razie, zarabiam mniej niż górnik, mniej niż pielęgniarka. Może zatem wyznacznikiem klasowości będą zarobki, albo przynajmniej sam fakt sprzedawania swojej pracy. Co tylko zrobić z menedżerami, którzy trzymają za mordę tysiące niższych pracowników?

Nie wiem, na pewno warto zwrócić uwagę na zarobki, poziom wykształcenia, pochodzenie, aspiracje i poziomy zależności. A może na coś jeszcze. Koniec chaosu. Kropka.

Piotr Kowzan pisze...

Te klasy moga sie przydac przy redefiniowaniu roznych problemow, ktore maja tendencje do grzezniecia w jezyku prawicowych podzialow swoj-obcy.

Co do tego przemieszczania sie ludzi to:
a) te podzialy nie byly tak ostre jeszcze do niedawna
b) mozna nalezec do jednej klasy i awansowac sobie do zawodu z "wyzszej polki"
c) mozna sobie w PL jak opowiadasz z "robotniczej" wyskoczyc na pozycje "wyzszej sredniej", a zyc (poziom konsumpcji / ilosc wolnego czasu)na poziomie robotniczej/underclass

Tak mi sie to widzi, ze zostales zdeklasowany, mimo pozorow awansu spolecznego hahahahahah tzn pozycja do ktorej aspirujesz to poziom zarobkow np. pomocnika budowlanego :)))