Podobno przeżywamy teraz w Polsce od jakiegoś już czasu boom edukacyjny. Ludzie chcą płacić za edukację! Płacą za edukację własną i są w stanie opłacać się szkołom, żeby ich dzieci uczone były lepiej od innych dzieci (które nie płacą). Nie do końca wiadomo czy rodziców do płacenia motywują nowe możliwości świata, który nadejdzie czy też strach przed zubożeniem, przed "odpadnięciem" ich i ich dzieci. Nawet po lekcjach w szkole dzieci biegną na zajęcia dodatkowe (najlepiej z języków) i pracują tam w ten sam sposób co w szkole (system klasowo-lekcyjny) na ogół i ku uciesze szkoły, bo wyniki uczniów coraz chyba lepsze. O tym można poczytać, tego doświadczamy na co dzień.
W innej części świata (jakoś z Polską związanej), w stolicy Afganistanu, w Kabulu jest sobie szkoła, która płaci rodzicom dzieci, które uczęszczają na zajęcia. Ta szkoła nazywa się Aschiana. Dzieci, które się w niej uczą pracowały wcześniej na ulicy myjąc samochody, zbierając złom, cokolwiek sprzedając itp. W ten sposób pomagały utrzymać się swoim rodzinom. Te dzieci nie miały szans w edukacji publicznej. Charytatywna organizacja wypłaca po 20 dolarów rodzicom dzieci za to, że te chodzą do szkoły. Tylko dzięki temu realizowane jest ich prawo do edukacji. Dostają szansę na zmianę swej sytuacji. O tej szkole i jej problemach był niezły dokument na Al-Jazeerze.
W Kopenhadze jest jedna szkoła podstawowa Nordgårdskolen, w której uczą sie tylko dzieci imigrantów. Szkoła jest publiczna. Jest tam zaledwie ok. 100 uczniów. Od tego ilu rodziców zapisze do niej swoje dzieci zależy wielkość dotacji od państwa, a zatem i możliwości dodatkowych zajęć. Rodzice dzieci mieszkających w tej dzielnicy na ogół chcą, aby szkoła integrowała ich dzieci z dziećmi duńskimi. Boją się, że w szkole tylko dla imigrantów (nota bene: wszystkie dzieci tam są co najmniej dwujęzyczne) ich dzieci nabiorą złych zwyczajów językowych i będą wyizolowane w duńskim społeczeństwie tak jak ich rodzice (dzielnica imigrantów). Interesujące jest to, że w zasadzie chyba tylko w takiej szkole mają oni szansę „dogadać się” z nauczycielami, jak zorganizować pracę szkoły w okresie Ramadanu. Dyrektorka szkoły poza swoją pracą w szkole musi kontaktować się z lokalną społecznością, występować w radiu i telewizji dla imigrantów, organizować spotkania z politykami i wyjaśniać dlaczego szkoła dla imigrantów to też dobre rozwiązanie. A o tej szkole obejrzałem dokument w Internecie na DR.dk.
O kolejnej możliwości kształcenia się dowiedziałem się również z Internetu, ale chyba bardziej dzięki mailom niż wyszukiwarkom (skąd miałbym wiedzieć czego szukam!). Dzięki mailom od ludzi, których spotykałem na międzynarodowych spotkaniach podobnych do nadchodzącego: Berlin HC-Camp To już tylko dla tych, co starają się dzielić swoją wiedzą i dla tych, którzy po prostu chcą wiedzieć bez względu na wiążące się z procesem uczenia się (lub nie) certyfikaty.
O platformie, gdzie można tworzyć podręczniki, korzystać, mieszać wiedzę i tworzyć nowe podręczniki opowiada z zaangażowaniem Richard Baraniuk na konferencji TED. Podobnym projektem jest otwarcie kursów uniwersyteckich. Chyba najważniejszą platformą jest tu projekt Massachusetts Insitute of Technology. Wokół roz[od]budowy materiałów do uczenia się rozbudowuje się także projekt Wikiversity. W edukacyjnych projektach czysto sieciowych najbardziej brakuje kontaktu z innymi ludźmi. Pomysł łączenia tych, co chcą czegoś uczyć i chętnych do nauki rozwija bardzo intensywnie społeczność podróżników CouchSurfing i powstaje CouchSurfing University, gdzie wymiana wiedzy obudowana będzie narzędziami i będzie elementem alternatywnej ekonomii. Dla tych, których uczenie się ma szybko prowadzić do budowania lepszego świata powstają projekty jak Gaia University i inne podobne do sieci eko-wiosek. Są także ludzie, którzy podróżując dostrzegają, że świat jest pełen możliwości i zasobów i że trzeba to wszystko pozbierać, odwiedzać, zachęcać i uczyć się. Taką ruchomą szkołą życia jest Travelling School of Life.
Nie bardzo wiem co z tego zestawienia wynika ;) Z jednej strony powstaje problem czy edukacja (zwłaszcza ta formalna) zwiększa szanse tych, którzy jej się poddają czy tylko zwiększa oczekiwania! Trudno to oddzielić. Ale być może ci, którym dzięki uczeniu się "nadyma się" ego powinni płacić za dostęp do edukacji. A ci, których najchętniej widzielibyśmy w szkołach, bo ich nieobecność oznacza zapowiedź kryzysów ekologicznych, politycznych, ekonomicznych i społecznych powinni być opłacani, tak jakby chodzili do pracy. Z drugiej strony, gdy ogląda się możliwości jakie dostrzegli w świecie ludzie zaangażowani w edukację nieformalną to (zwłaszcza w polskim kontekście, patrz dlaczeg GMO) pojawia się myśl (przynajmniej u mnie), że być może ta nieformalna droga URZECZYWISTNIANIA ideałów wkrótce będzie jedyną drogą. Bo boom edukacyjny boomem jest, ale wszyscy sformalizowani oferują mniej lub więcej to samo :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz