Od kiedy czarny socjalista, muzułmanin chcący likwidować elektrownie węglowe został prezydentem kraju, który udowodnił, że potrafi wrogie kraje cofnąć do epoki kamienia, świat odetchnął z ulgą. To nic, że ani on czarny, ani socjalista, ani muzułmanin, najważniejsze, że wyborcy PRZESTALI SIĘ BAĆ. Ogromną rolę w rozbrajaniu tego napędzanego przez programy "informacyjne" strachu odegrały programy satyryczne produkowane przez jedną korporację - The Comedy Central. The Daily Show przykuwał tak ogromne zainteresowanie widzów, że zaczęto domniemywać, że dla wielu widzów ten program stał się podstawowym źródłem informacji na temat polityki (tak jest przynajmniej w moim przypadku). Jeszcze bardziej agresywny okazał się dowcip z programu The Colbert Report, którego prowadzący udaje konserwatystę. Język jakim posługują się oba programy oraz zapraszani goście wskazują, że na sukces Obamy pracowały zbuntowane elity.
Pracowali dla niego też animatorzy społeczni. Był taki moment w kampanii, gdy konserwatyści próbowali wyśmiewać przeszłość Obamy jako community organizer'a [1][2] czyli na polski - animatora społecznego. Rozelziło to wiele osób pracujących z ubogimi, którzy, wbrew polskim pozorom, stanowią dużą część społeczeństwa w USA. Dzięki animatorom, między innymi z organizacji ACORN, tak wiele niegłosujących dotąd osób zarejestrowało się przed wyborami.
Tysiące ludzi pracowało 2 lata na ten jeden dzień. Podobno dzień po zwycięstwie Nowojorczycy patrzyli sobie w oczy, zniknęła gdzieś anonimowość wielkiego miasta. Aż chciałoby się zapytać dlaczego nie organizuje się więc wyborów częściej, może byłoby bardziej... ludzko. Dobrze jest pamiętać jak wielu Amerykanów trzeba było zabić [1][2][3], ilu pozbawić domów [1] i jakie sumy ukraść i przekazać bankierom, żeby w końcu wyborcy zdecydowali się wybrać tak rewolucyjnie. Diagnoza Churchilla wciąż więc obowiązuje: "Na Amerykanów zawsze można liczyć, że jak już wyczerpią wszystkie złe rozwiązania, wreszcie zastosują właściwe."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz