28 listopada 2007

Zapisków etnograficznych ciąg dalszy

Jeżeli ktoś kiedyś oglądał duńską telewizję (a można na dr.dk, tyle że trzeba znać tajny kod, czyli język duński...) to wie, że łagodnie rzecz ujmując nie jest to najciekawsza telewizja świata. Do 13:00 tylko powtórki, potem kilka godzin podczas których amerykańskie seriale komediowe przeplatają się z amerykańskimi dramatami, amerykańskimi talkshowami oraz konkursami i reality showami, oczywiście też z USA. Dopiero wieczorem pojawia się duńska produkcja, czyli głównie wiadomości.

Właśnie przedwczoraj przysłuchiwałam się wiadomościom w nadziei, że obserwując, co dla Duńczyków jest naprawdę ważne, zbliżę się do rozumienia ich kultury. I tak, pomijając wiadomości międzynarodowe, jak np. proces pokojowy na Bliskim Wschodzie, wiadomości były następujące:

1) Uczniowie w prywatnych szkołach dla imigrantów (głównie chodzi o szkoły arabskie) radzą sobie z nauką lepiej niż duńskie dzieci w szkołach publicznych. Tłumaczy się to umiejętnością wprowadzenia dyscypliny wśród uczniów. Minister edukacji jest bardzo zdziwiony, mówi, że pewnie chodzi o jasne wymagania stawiane uczniom. Zapowiada przyjrzenie się, jak te doświadczenia można wykorzystać w duńskiej edukacji tak, by polepszyć jej jakość. Podkreśla jednak, że trzeba do tego znaleźć "duńską drogę."

2) Okazuje się, że to Brytyjczycy strzelali do Duńczyków w Afganistanie i zabili dwóch duńskich żołnierzy. Nikt nie może zrozumieć, jak to się stało, że ostrzał trwał godzinę i nikt nie zorientował się, że walczy z "przyjaciółmi."

3) Jedna z najbardziej znanych firm skandynawskich, H&M kupuje bawełnę od Uzbekistanu, gdzie wykorzystuje się pracę dzieci. Telewizja wyświetla reportaż na temat warunków życia i pracy dzieci w Uzbekistanie i cytuje H&M, która twierdzi, że nie jest w stanie kontrolować pochodzenia bawełny. Prowadzący wiadomości prosi, żeby nie bojkotować firmy, tylko domagać się od niej wyjaśnienia.

4) I wreszcie ostatnia z najważniejszych nowin - wiadomo już kto zabił Nannę! Po wielu miesiącach oczekiwania oraz ostatnich dniach spędzonych na spekulacjach, domysłach, zakładach, wiadomo już kto był mordercą. Ostatni odcinek niesłychanie popularnego serialu "Forbrydelsen" (Przestępstwo) wyemitowano w niedzielę wieczorem, pozostawiając w sercu Duńczyków pustkę - co teraz będą robić w kolejne niedzielne wieczory? Odcinek ten obejrzało ponad 2 mln. 200 tys. widzów - jak na malutki kraj to całkiem niemało. Tuż po poniedziałkowych wiadomościach do studia zaproszono aktora, grającego mordercę, aby podzielił się swoimi uczuciami - jak to było dowiedzieć się podczas trwania serialu, że to on właśnie będzie mordercą, czy trudno było dotrzymać sekretu itp., itd.

Miejmy nadzieję, że widzowie jakoś dojdą do siebie. Możliwe, że pomoże im w tym emitowany codziennie od przyszłego tygodnia do Bożego Narodzenia - Julekalender (Kalendarz Świąteczny), który w tym roku opowiada o miejscowości Yallahrup færgeby. Mieszkają tam nastolatkowie "o innym etnicznym pochodzeniu niż duńskie", rozpoczynający karierę gangsterów (próbują naśladować amerykańskiego wuja Tupaca). Zapowiedzi można obejrzeć tu, polecam zwłaszcza potencjalny przebój "En krammer til Osama" (Uściskaj Osamę)...

27 listopada 2007

Co, po co i dlaczego

Gośka pisała już o tym, co nas dziwi na Zelandii (Zelandzkie kontrasty). Zanim tu przyjechaliśmy, myśleliśmy że wiemy dość dużo o Afryce. Wiedzieliśmy na ogół więcej od większości ludzi, których spotykalismy. Ale tutaj, na teologii przekonujemy się, że średnia wiedza Skandynawów, poziom dyskusji, wiedza na temat szczegółowych rozwiązań jest po prostu onieśmielająca. Przekopując się przez książki odkryłem przypadkiem, że oni (przynajmniej Szwedzi) zapisali sobie w programie nauczania, od gimnazjów, że uczniowie mają zdobyć "insight into global survival issues. Among central issues in this sphere are those concerning population and distribution of the world resources, environmental issues, world poverty, and the relationship of interdependence between countries." [p.331 z książki o znaczącym tytule "Goteborg University in Africa"(1)]

Prawdopodobnie jest to 149 różnica między edukacją w Polsce (i nie tylko) a w Skandynawii. Nie wiem dlaczego, ale nie udało mi się znaleźć w sieci polskich programów nauczania To znaczy, znalazłem coś - jest na stronie MENu pozycja zatytułowana "Sprzedaż programów", ale mi się nie otwiera. Za to przyjrzałem się szwedzkiemu programowi do historii. Nawet miłośnicy edukacji medialnej znajdą coś dla siebie ;)

Historia, cele przedmiotu, a tam:
[...] pupils acquire an understanding that promotes co-operation across both social, ethnic and geographical boundaries, which helps to provide preparation for the future. History creates opportunities to strengthen fundamental values such as consideration, solidarity and tolerance, which in their turn contribute to strengthening the role of citizens and the foundations of democracy. Insights provided by history into other peoples, countries and cultures create conditions for international co-operation, as well as greater understanding in a multi-ethnic, conflict filled world.

The aim is also to develop critical thinking and an analytical approach, as a tool for understanding and explaining society, and people's living patterns. This helps to enhance the skill of looking at historical sources, texts and other current media critically.


Może w naszych programach, jednego z 40 najbogatszych krajów na świecie, też są takie zapisy? Dawno nie byłem w szkole, nie wiem jak są realizowane. Ale po Szwecji widać, że są. Oto jakie interpretacje i próby opisania rozwoju rodzą się na Karolinska Institutet. NB: Edukacja jest środkiem czy celem?



Więcej o takich statystykach w serwisie gapminder.

Pozytywnego coś pozytywnego

Przeczytałem niedawno wywiad z Peterem Sloterdijkiem w Europie. O trudnym dojrzewaniu do szczęścia. Interesujący. Zwłaszcza dla studentów Applied Philosophy (czyt. Pedagogiki). Ale nie tak łatwo o optymizm jak się ma dostęp do Internetu. Łatwo o śmiech i rozrywkę, ale nie o optymizm [chyba że to tylko ja mam takie paskudne Ulubione, RSSy...]. Ale od czego są narzędzia? Wyszukiwarka Google w końcu doprowadziła mnie do Fundacji Google. Trochę dziwne.

Ale na początku szło to poszukiwanie strasznie opornie. Wprawdzie dowiedziałem się, że ocieplanie się klimatu można tanio i szybko zatrzymać! Tak tanio i tak szybko, że aż zapiera dech. I być może ktoś nam to w ostateczności nawet sprezentuje...




Ale ten człowiek z Google.org naprawdę się postarał! I nawet go sobie mogę wkleić, zagnieździć, zacytować...



W razie czego, jest tu.

23 listopada 2007

Przeciwko prześladowaniom w szkole

Jak szkoła potrafi się różnić?
Co w Polsce słyszą dzieci, gdy przychodzą i "skarżą": 'Proszę Pani, a oni nie chcą się ze mną bawić?'

Czyli, 150 przykładów różnic między Skandynawią a Polską :)
Dziś przykład pierwszy - Norweski program zwalczania prześladowań szkolnych.




Filmik pobrany ze strony Teachers.TV, gdzie znajduję mnóstwo dziwactw inspiracji.

21 listopada 2007

Zelandzkie kontrasty

Po prawie trzech już miesiącach w Danii wstyd byłoby nic nie napisać ;) więc chyba teraz kolej przyszła i na moje zdziwienia. Miałam już prawie napisany cały artykuł o polityce, ale gdzieś mi się notatki zapodziały - może innym razem. Dziś luźne spostrzeżenia:

1) Kiedy przyszliśmy dziś rano na zajęcia, okazało się, że są odwołane, bo spontanicznie do Kopenhagi wpadła znana aktywistka z Zimbabwe i zgodziła się poprowadzić seminarium na temat grupy WOZA, którą reprezentuje. WOZA to skrót od Women and Men of Zimbabwe Arise - oddolny ruch, głównie kobiet, domagających się przestrzegania praw człowieka oraz spełnienia podstawowych potrzeb ludności. Podczas śpiewających demonstracji próbują ewolucyjnie zmieniać kraj, zwracać uwagę polityków i świata na swoją sytuację, jednocześnie nie popierając żadnej partii politycznej. Wyjątkowo ciekawe seminarium, w którym raczej nie udałoby się nam niestety uczestniczyć na UG.

2) Poza dzisiejszym dniem, ani razu nie zdarzyło się, żeby ktoś odwołał zajęcia - raz tylko przyszedł mail dwa dni przed spotkaniem, że jest przeniesione na inną godzinę. Piotrkowi zdarzyło się raz, że prowadzący nie przyszedł - zamiast tego puszczono film. Inni prowadzący uprzedzają na 3 tygodnie przed, że mogą się spóźnić, bo będą np. pędzić na zajęcia prosto z konferencji albo z samolotu z RPA :) Miło jest być traktowanym z szacunkiem.

3) Za to: biurokracja w edukacji przekracza chyba naszą. Nauczyciele (a wtórują im politycy) narzekają na stosy papierkowej roboty, przez które nie mogą poświęcić wystarczająco dużo czasu uczniom. Nie umiem porównać czy polska, czy duńska podstawówka jest bardziej zbiurokratyzowana, ale na uniwersytecie różnica rzuca się w oczy. Żeby zdać egzamin muszę się najpierw na niego zapisać (na 2 miesiące przed), następnie jeśli ma to być praca pisemna (można wybierać!!!), po 2-3 tygodniach muszę oddać listę literatury "promotorowi" (specjalnie wyznaczonemu do pomocy przy konkretnej pracy, nie musi to wcale być wykładowca danego kursu). Lista powinna zawierać 1400 stron tekstu do przeczytania na potrzeby pracy - może być 1370 czy trochę ponad 1400, ale odchylenia w żadną stronę nie mogą być zbyt duże! :)

Jeżeli liczenie przeczytanych stron wydaje się czymś dziwnym, to dodam jeszcze, że nie chodzi tu o byle jakie strony, tylko strony "normatywne" - których definicja różna jest dla wydziałów i zmienia się w czasie.... na eskimologii jest to np. 2400 znaków na stronie - i trzeba własnoręcznie przeliczyć ile normatywnych stron ma wybrany tekst... Kiedy pensum odda się już promotorowi, trzeba je z nim przedyskutować i ewentualnie poprawić, aby po następnych dwóch tygodniach złożyć je wraz z wypełnionym formularzem i podpisami obu stron do sekretariatu. Potem już można swobodnie pisać na bazie przeczytanych tekstów i po ok. 1-2 miesiącach oddać pracę w 3 egzemplarzach... proste, nie? Nie ma się też co łudzić, że z egzaminem ustnym będzie łatwiej - pensum i tak trzeba oddać, a do tego często kilkustronicowy plan egzaminu - jakie zagadnienia chce się poruszyć, o czym mówić itd.

4) Wyczytane w gazecie i podpatrzone na ulicy: Kilka dni temu uczniowie szkół średnich mieli dzień wolny, który poświęcili na zbieranie pieniędzy, by pomóc w "edukacji wyzwolenia" Indianom Guarani z Boliwii i wyplewić trwający tam od 100 lat ucisk i niewolnictwo. Podczas tego dnia uczniowie sprzedawali własne wypieki lub wynajmowali się do pracy np. przy sprzątaniu - wynagrodzenie szło na konto projektu. W ten sposób uczniowie zebrali 9 mln koron (ok. 4,5 mln zł), a od 1985 roku, od kiedy odbywa się Operacja Dzień Pracy ponad 100 mln kr na rzecz krajów rozwijających się. Projekt działa w całej Skandynawii.

5) Młodzi tutaj bardzo często demonstrują - głównie w głośnej sprawie Ungdomshuset - co czwartek demonstracja o nowy dom młodzieży przechodzi przez stolicę. Ale... demonstrują nie tylko młodzi - jakiś czas temu odbyły się protesty "Dziadkowie dla azylu" pod centrum dla uchodźców. Starsi ludzie protestowali przeciwko trzymaniu w centrum dzieci i braku pomocy psychologicznej. Cała Dania zresztą od dłuższego czasu żyje sprawą czekających na azyl lub wydalenie - we wrześniu wszystkich zaszokowała wiadomość, że u znaczącej liczby dzieci przebywających w takich centrach rozwijają się poważne problemy psychiczne. Sprawa azylantów stała się jednym z najważniejszych elementów niedawnej kampanii wyborczej i pojawia się nadal dosyć często w mediach - kilka dni temu okazało się, że czekający na azyl pracują na czarno za marne pieniądze i są wykorzystywani przez pracodawców.

6) Z innej beczki - mimo, że Dania robi wrażenie bardzo ekologicznego kraju - we wszystkich sklepach są produkty ekologiczne i organiczne, które cieszą się dużym powodzeniem - ostatnio opanowała ją moda na futra. Nie jest typowo duńska, bo pochodzi gdzieś z europejskich (pewnie francuskich) wybiegów, ale Duńczycy zaakceptowali ją bez zastrzeżeń - w końcu to przecież moda...

Tyle na razie. Wrażeń mamy wiele, właściwie codziennie coś nas tu zadziwia. Mam nadzieję, że starczy czasu, żeby się tym jeszcze tutaj podzielić....

16 listopada 2007

Przyszłość pracy: elastycznie, dorywczo i nomadycznie

Elastyczne formy zatrudnienia jakie znacie są niczym wobec tego, co czeka nas w niedalekiej przyszłości. Japończycy już stworzyli serwis OTET.JP (o serwisie tu), który z czasem ma szanse stworzyć raj nieodróżnialny od piekła. Początkowa idea jest prosta - Otet to sieciowa giełda pracy, lecz zamiast komputerów, łączy posiadaczy telefonów komórkowych. Niewielka różnica? Ponieważ telefony korzystają z GPS, serwis umożliwia płynne dopasowywanie się ofert do aktualnej pozycji użytkownika/pracownika. Spacerujesz po mieście i nagle dowiadujesz się, że w restauracji opodal potrzebny jest ktoś do pozmywania naczyń, albo zastępstwo w pobliskiej szkole. Wiarygodność pracodawcy możesz oczywiście sprawdzić przeglądając komentarze poprzednich pracowników. A gdyby tak połączyć serwis z zaawansowanym systemem monitoringu? Wtedy wycenie można by poddać wszelkiego typu aktywności spontanicznie pojawiające się w przestrzeni publicznej! A zamiast na komórce wysokość honorarium wyświetlana byłaby na ekranie specjalnych okularów (A może implanty? Na implanty to trzeba sobie zasłużyć!). Wrzucenie leżącego na chodniku papierka do śmietnika, pomoc starszej pani w przejściu przez jezdnię, umycie szyby w samochodzie, pomoc w ustawieniu towaru na półkach, chwilowe zastąpienie sprzedawcy w sklepie, wskazanie drogi zagubionemu turyście - te wszystkie drobne aktywności/uprzejmości, do których tak trudno było kiedyś przekonać młodych ludzi mogą zostać wycenione! Ale oczywiście nie tylko to. Jest także miejsce na specjalne oferty. Inteligentny system identyfikacji i zarządzania może wycenić, ile warte jest nakłonienie innego przechodnia do przystąpienia do naszego serwisu. Można będzie zarobić zachęcając wagarowicza do powrotu do szkoły, a trochę mniej jeśli uda się jedynie zatrzymać go na miejscu do czasu przybycia policji. Niesłychanym szczęściem zawodowym byłoby znalezienie się w pobliżu napadu na bank - jeszcze przed bohaterskim zatrzymaniem bandytów człowiek mógłby sobie skalkulować ryzyko, wiedząc na pewno, ile taka dorywcza praca jest rzeczywiście warta. Byłoby też z pewnością miejsce na wspólną zabawę. Wyobraźcie sobie użytkownika, który mając trochę pieniędzy do wydania zaproponuje pewną sumę każdemu, kto w określonyym miejscu i czasie spontanicznie zacznie udawać np. żabę. Przy odpowiednich środkach flash-moby mogłyby w końcu osiągnać jakieś poważniejsze rozmiary. A działania szkodliwe społecznie nie będą wyceniane, co powinno zniechęcić zwłaszcza ludzi zainteresoanych szybkim wzbogaceniem się. Oczywiście efektywność sieci zależy od jej gęstości i zasięgu. Mogłoby się zdarzyć i tak, że wędrując po mieście weszlibyśmy na obszar, gdzie nikt niczego nie proponuje. Ale inteligentny program nawigacyjny mógłby nas przed takimi miejscami chronić i zawczasu ostrzegać.

Dorywczy pracownik wiódł będzie spontaniczne życie. Nie będzie znał miejsca ani godzin swej pracy. Wychodząc z domu będzie jak włóczęga nomada przecinał szlaki bez z góry określonego celu. Swoim zaangażowaniem w sprawy społeczne przypominał będzie prawdziwego aktywistę, zaangażowanego na poziomie dawniej możliwym do osiągnięcia jedynie anarchistom, ludziom głęboko religijnym lub zideologizowanym. Oczywiście zawsze są kontestatorzy, ale każdy człowiek jako pełnoprawny użytkownik będzie mógł proponować innym zmienianie świata na jeszcze lepszy, a jego/jej oferta wraz z proponowaną ceną zostanie błyskawicznie zweryfikowana przez rynek.

Czy twoja szkoła przygotowuje cię do takiej przyszłości?
Czy związki zawodowe są komukolwiek potrzebne?
Czy cenisz sobie własną (!) elastyczność?
Czy chcesz być policjantem lub strażakiem?

7 listopada 2007

Kapitalizm was wyzwoli

[z okazji rocznicy wybuchu rewolucji]

Czekając na najnowszą książkę Naomi Klein (czekam w kolejce w bibliotece) "The Shock Doctrine: The Rise of Disaster Capitalism" przysłuchiwałem się rozmowie autorki z wieloletnim przewodniczącym Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej US of A Alanem Greenspanem. Mimo przewagi wiedzy, na zarzut wprowadzania neoliberalizmu przy pomocy przewrotów, Greenspan dał się wypuścić w wypowiedź:
"The question you have to answer, however, is: what system works better? And I think the evidence going back to the Enlightenment of the early part of the eighteenth century and all of the events that occurred with respect to what’s happened to the world since then has demonstrated that this system is the only one that seems to work well. I mean, all forms of socialist structure, which you seem to be implicitly in favor of, have failed."

Czyli historyczna konieczność, TINA, koniec historii itp.

Nic jednak nie trwa wiecznie, a najnowsza książka Klein, poza amerykańskimi okropieństwami, pokazuje narzędzie które niekoniecznie musi być wykorzystywane przeciwko dobrom publicznym. Szok można zaaranżować każdemu, kto akurat zajęty jest czym innym. I jak tu nie pomyśleć o giełdowym krachu?! Skoro go nie ma, to znaczy że nadchodzi. Biorąc po uwagę: kurs dolara, ceny ropy, przewartościowanie cen nieruchomości; wysokość zadłużenia publicznego USA i zadłużenia mieszkańców (kredyty hipoteczne) - to już samo to wydaje się niebezpieczne. Do tego dochodzą: ciągnąca się wojna i coraz częstsze katastrofy ekologiczne. Kondycja korporacji, a co za tym idzie - stan oszczędności emerytalnych nigdy wcześniej nie zależał tak bardzo od ich finansowych aktywności, wszystko co "rzeczywiste" ulokowano w Chinach. Imperium jest w stanie wytrzymać uwikłanie (nawet globalne) w jeden typ konfliktu, ale czy wytrzyma nałożenie się kilku typów problemów? Wydaje się, że jedyne co trzyma indeksy w górze to inercja zbiorowego optymizmu.

Natchnieni energią z kosmosu, ekologiczni aktywiści (nie wszyscy) często chwytają się za ręce i wspólną medytacją chcąc przenieść współtowarzyszy braci i siostry na wyższy poziom optymizmu, gdzie wszystkie problemy rozwiązują się same. Optymizm wbudowany jest we wszystko: od językowych konwencji, nawet przez pedagogikę krytyczną (empowerment), po oczekiwania dotyczące kursów giełdowych. Większość "strategów" po przeprowadzeniu np. analizy SWOT chce koncentrować się tylko na Możliwościach. DYGRESJA: Niezwykłym wprost przykładem porażenia optymizmem jest dla mnie współpraca duńsko-amerykańsko-grenlandzka, która układa się miło, mimo że priorytetem jednej ze stron jest koncentracja na tzw. nieuchronnych możliwościach (czytaj: stopienie się lodowca), czyli de facto na sytuacji, w której jeden z partnerów zostanie zatopiony. I nie budzi to oburzenia w Danii. Tak jak amerykańskie filmy nie są możliwe bez happyendów (prócz kilku wyjątków), tak giełdowy kapitał nie może mnożyć się (czyli istnieć) bez optymizmu.

Podobno optymistyczną odpowiedzią na diagnozę stanu rzeczywistości (czyli na pesymizm) "No Logo" Naomi Klein był film "The Take", gdzie pokazywano jak kryzys ekonomiczny w Argentynie otworzył przestrzeń do tak radykalnych działań jak przejmowanie fabryk przez robotników (spełnienie marzeń nie tylko anarcho-syndykalistów). Odebrałem jednak ten film jako szczególnie pesymistyczny, a jego przygnębiającą końcówkę zebrać można nawet w maksymę: cokolwiek wymyślisz i spróbujesz realizować, musisz umieć obronić to przed policją. Nie wszystkich pociągają mocno skonwencjonalizowane walki uliczne. Skonwencjonalizowane, bo przecież nie chodzi w nich o to, żeby wygrać - wtedy przecież wchodzi wojsko! A do (coraz bardziej i częściej) zawodowych żołnierzy nie wyjdą matki i siostry z kwiatami. Zawodowa armia uniemożliwia obalanie reżimów w stylu kolorowych rewolucji, czyli zgodnie z instrukcjami z symulatorów. Widok przedstawicieli argentyńskiej klasy średniej niszczących witryny banków i bankomaty pozostają jednymi z najzabawniejszych scen filmu.

W oczekiwaniu na to, co nieuchronne można pomyśleć nad granicami tego, co możliwe - nad zrębami nowego porządku (porównaj). Pojawia się tu oczywiście problem środków i celów. Ale być może "przepełnienie" środków ułatwi refleksję nad pustymi/czekającymi celami.

Zmiany prawa handlowego, a w szczególności funkcjonowania spółek akcyjnych mogłyby być nawet takie:
  • Korporacje istnieją na czas określony.
  • Konieczność wąskiego definiowania zakresu działania spółki i sądowa likwidacja spółki po osiągnięciu celu działalności.
  • Zakaz posiadania udziałów w spółkach innej branży.
    [więcej inspiracji szukaj w "The Corporation: The Pathological Pursuit of Profit and Power"]

    Kapitalizm to niezwykle żywotny system i pewnie zacząłby żywić się tymi ograniczeniami kanalizując energię vulgus oeconomici w obszarach, na których rynek tworzy najmniej efektów ubocznych.

    Terapeutyczny mógłby okazać się też odwrót od indywidualizmu przez uczynienie podmiotem nie jednostki, ale choćby pary. Przynajmniej w sferach kontrolowanych przez państwo. Tak, by nie można się było ubiegać o stypendia w pojedynkę, bilety wstępu też zawsze były zbiorowe; pojedynczo nie można by jeździć samochodem; prace magisterskie tworzone w parach byłyby wtedy pewnie dwie; nagrody i odznaczenia też można by przyznawać na ogół kolektywom. A pojedynczo można by popełniać przestępstwa i zajmować cele ;)

    Oczywiście należałoby sie też przyjrzeć 'dawnym' pracownikom usług reklamowych i kredytowych. Może jakaś lustracja? Odsunięcie od możliwości pełnienia funkcji publicznych wszystkich skorumpowanych myśleniem typu homo homini lupus wydaje się trochę zbyt... pochopne, ale przecież to nie na zawsze.

    Większość ludzi chyba skłonnych jest czekać aż na zmiany zdecydują się Amerykanie Północni. Sądząc po aktywności Naomi Klein Kanadyjczycy starają się przynajmniej coś proponować. Ale ich południowi sąsiedzi... możliwości tzw. społeczeństwa obywatelskiego wielu skłonnych jest oceniać po dotychczasowych efektach - 150 lat od wojny domowej, a oni tam wciąż nie zdołali się rozbroić.