16 grudnia 2008

!reVOLT

Pojawił się nowy, choć pierwszy, numer pisma !reVOLT. Wydawcą Krytyczne Oko - sieć blogowa, którą współtworzymy. PDF fajna rzecz :)



Dla miłośników:
n-k: pismo_revolt
facebook: Re Volt

9 grudnia 2008

Zamieszki w Grecji

Studenci i uczniowie podpalają miejsca publiczne, niszczą samochody i sklepy. Działania są protestem na brutalne dziania policji w Atenach, gdzie został postrzelony 15-latek przez jednego z funkcjonariuszy. Jak podaje włoska gazeta Il Messaggero do wypadku w Grecji doszło podczas starć policji z młodymi anarchistami. Protesty przeciwko agresji policji odbyły się także w Berlinie i Londynie pod ambasadami Grecji.

4 grudnia 2008

Innowacje edukacyjne

Serdecznie zapraszamy na kolejne otwarte seminarium Koła Naukowego Na Styku:


Temat: Podejmowanie decyzji grupowych przez wypracowanie
konsensusu jako przykład innowacji edukacyjnej praktykowanej przez
współczesne ruchy społeczne

data 15.12.2008
w godz. 10.00- 12.00
miejsce IP( Inst. Pedagogiki) s.39

29 listopada 2008

Na styku profesorskiej i studenckiej retoryki i rzeczywistości

Nie milkną protesty pod hasłem "We won't pay for your crisis" przeciw reformie systemu edukacji we Włoszech. Czy i nas takie protesty czekają? Możliwe, że już niedługo. Uczestnicząc w piątkowej konferencji REA Edukacja szkolna i akademicka w Polsce, byliśmy zszokowani widząc jak profesorowie UG pod hasłem sprawiedliwości społecznej wygłaszają przed Minister Edukacji Narodowej z PO propozycje wprowadzenia płatności za studia. Najbardziej zadziwiające było to, że sugestie te nie były poparte żadnymi głębszymi analizami sytuacji studentów ani skutków, jakie reforma taka mogłaby mieć. Całość sprowadzono do kilku niby dużo mówiących argumentów, np. tego, że studenci po studiach wyjeżdżają (problemem w czasie debaty okazało się nawet to, że studiują w innych krajach!), nie popartych zupełnie żadną analizą tego, jakie skutki ma to dla polskiej gospodarki i społeczeństwa; tego, że studiują na więcej niż jednym kierunku (o zgrozo!); że ci co dostają się na studia dzienne to bogacze, którym często nawet nie chce się studiować...! Społeczeństwo zostało uproszczone do prostej dychotomii – bogaci z wykształconych rodzin (ci studiują bezpłatnie) i biedni z niewykształconych rodzin (ci studiują zaocznie). Nie ma więc już dzieci nauczycieli, pielęgniarek czy pracowników społecznych, ani bogatych dzieci z rodzin o niskim kapitale kulturowym. Nie ma dzieci z biednych rodzin, których rodzice starają się, żeby dziecko dobrze się uczyło i poszło na studia, nie istnieje logika „jeśli będziesz się starał i uczył, to świat stoi otworem”. Okazuje się, że jeśli jesteśmy studentami studiów dziennych, to na pewno rodzice opłacali nam przez całe życie korepetycje albo posyłali do lepszych szkół prywatnych, a jak jesteśmy biedni, to od razu patologia, słabe oceny i studia zaoczne. Nawet jeśli uczniowie z biedniejszych rodzin procentowo częściej studiują zaocznie, to nie jest to chyba powód, żeby wylewać dziecko z kąpielą i uzależniać możliwość studiowania jedynie od tego, czy stać kogoś na czesne (przy wielodzietnych rodzinach, jak w ostatnim reportażu z Filipin, tylko najstarsze będzie miało szanse na naukę). Rozwiązania takie jak np. duńskie stypendia na utrzymanie dla wszystkich dorosłych, którzy się kształcą (niezależnie czy na studiach czy w wieczorowej podstawówce) nie przyszły nikomu do głowy, bo najwyraźniej wszyscy chcemy obniżać podatki. Szkoda, że nasze uczenie się z przykładów innych krajów jest tak wybiórcze. Jeśli natomiast uważamy, że najbogatsi nie powinni dostawać takiego stypendium, to można by chociaż podwyższyć próg dochodowy dla ubiegających się o stypendia socjalne (bo jest śmiesznie niski) oraz wysokość tych stypendiów tak, żeby można się było utrzymać na studiach bez konieczności dorabiania w hipermarkecie. Zgadzam się, że problem jest też z dostępem na studia, bo dzieci niezamożnych i niewykształconych rodziców częściej słabiej się uczą (najprawdopodobniej, choć przyznam, że nie widziałam nigdy takich danych), ale tu rozwiązanie musi leżeć u podstaw, w edukacji wszesnoszkolnej. Problem kształcenia nauczycieli, którzy mogliby spełniać takie zadanie, a dokładniej, ich brak i negatywna selekcja do zawodu, został raczej sprowadzony do braku powołania niż warunków finansowych oferowanych przez polskie szkoły, co moim zdaniem znacznie utrudnia znalezienie rozwiązania. Być może szersza dyskusja toczyła się w dalszych częściach konferencji, na których niestety nie mogłam być – jeśli ktoś był, zapraszam do opisania tego w komentarzu do tego posta.

26 listopada 2008

Romski hip-hop

Romski hip-hop z kontrowersyjnym przekazem. Co Wy na to?

19 listopada 2008

Wielokulturowość w szkole i społeczeństwie duńskim

Serdecznie zapraszamy na otwarte seminaria
Koła Naukowego Na Styku.

Pierwsze seminarium:

Wielokulturowość w szkole i społeczeństwie duńskim

odbędzie się w poniedziałek, 24.11.2008
w godz. 10:00 – 12:00
w sali nr 39, IP

17 listopada 2008

Teatralny Ruch Oporu cz. 2

No i daliśmy się skusić Teatralnym Ruchem Oporu po raz drugi. Lekko wzmocnieni, ale generalnie potwornie przetrzebieni (wydarzeniami pierwszego dnia, może pogodą też), zasiedliśmy na widowni.

Spotkanie rozpoczęło się spektaklem „Wstyd” w reżyserii Ewy Ignaczak. Podobno była to historia na podstawie książki Heinricha Bölla "Utracona cześć Katarzyny Blum". Ale to w sumie nieważne, ważne co się działo. Oglądaliśmy przesłuchanie z lat 70. Facet przesłuchiwał kobietę. Kobietę niezwykłą. Z jej zeznań dowiadujemy się o jej drodze do emancypacji. Wychodzi z biedy, zdobywa proste wykształcenie, oszczędza zarobione pieniądze, z czasem kupuje mieszkanie. Jednocześnie, okazuje się, że w swych relacjach z mężczyznami wciąż musi walczyć o zachowanie godności. Zostawiła męża, bo nie okazywał jej czułości. Kupiła samochód, bo nie chciała być zależna od tego, czy ktoś ją odwiezie wieczorem po pracy do domu. Jej nieustępliwość i przestrzeganie ważnych dla niej zasad powodują, że jest szczęśliwa. Nawet opowiadanie swojej własnej historii sprawia jej wielką radość. Gdzieś jednak po drodze niezależna kobieta poznaje obecnie ściganego przez prawo mężczyznę. I w związku z tym, wszystko to, z czego Katarzyna jest dumna, staje się przedmiotem skrupulatnych dociekań prokuratora. Każdy jej krok, każdy zakup są podejrzane. W czasie gdy ona tłumaczyć się musi ze swojego życia, jej reputacja, osiągnięcia i rodzina bezczeszczeni są przez media gdzieś na zewnątrz. Domyślać się można tylko, że nie bardzo będzie miała do czego wracać.

Do tego, żeby spektakl okazał się polityczny potrzebna (i wystarczająca!) jest jednak, moim zdaniem, widownia. Gdyby zadać prymitywne pytanie „po której stronie konfliktu Katarzyna-prokurator jest widownia?”, to lud opowie się za Katarzyną. Intuicyjnie stajemy po stronie ofiary. „Wstyd” wytworzył jednak kilka momentów, w których można było zwątpić w taki zakładany stan rzeczy. W zasadzie mieliśmy 2 typy momentów. Pierwszy, gdy prokurator krzyczy na kobietę Ty dziwko! (lub podobnie) a wiele osób z publiczności reaguje chichotem. Drugi, gdy ofiara zwraca się bezpośrednio do publiczności i prosi: Zróbcie coś! Nie pozwólcie mu! [czy jakoś podobnie].

Byłem kiedyś na przedstawieniu, nie to mało powiedziane, uczestniczyłem raz w przedstawieniu, gdzie w podobnym momencie publiczność zaczęła skandować ONE SOLUTION – REVOLUTION! Od tamtego czasu, nie jestem pewien czy właśnie tego nie powinno się, od czasu do czasu, robić w teatrze. Takie doświadczenie zmienia świadomość. Daje jakieś poczucie sprawstwa. Ofiara dowiedziała się, że jesteśmy po jej stronie. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że wspólne skandowanie upodmiotawia ludzi przez ich uprzedmiotowienie, to jest przez dobrowolne podporządkowanie się totalizującej formie jednego hasła.

Dzięki tym dwóm typom momentów „Wstyd” zawstydził.

A po spektaklu był wykład doktora Roberta Rogozieckiego „O Możliwości Zaangażowania Sztuki Masowej”. Tak jak pierwszego dnia festiwalu dominowali filozofowie francuscy, tak tego – niemieccy. Nie podejmuję się rekonstruowania rekonstrukcji podglądów na temat dzieła sztuki. Po pierwsze dlatego, żeby nie wywoływać znienawidzonych przez studentów zmarłych filozofów. Po drugie, dlatego że – jak usiłowałem przed chwilą pokazać – uważam że polityczność dzieła zależy głównie od jego odbiorców. Momenty polityczne mogą być dostrzeżone i wykorzystane przez widzów w każdym typie dzieła, bez względu na jego aurę, rzekomo zawarty w nim kosmos, metody produkcji czy dystrybucji. W zasadzie to artyści powinni udowadniać, że w ogóle są potrzebni do wywołania takich momentów. Ludzie zawsze coś sobie znajdą – jak, przykładowo, rozmodlone masy, gdy w zacieku na ścianie domu dojrzą objawienie.

Aha, niezależnie od tego, czy nawiedzają nas filozofowie niemieccy czy francuscy, moje ubrania śmierdzą potem papierosami!

16 listopada 2008

Bezdomni w Hong Kongu

I jeszcze jeden filmik z mojej ulubionej stacji telewizyjnej :) Polecam praktycznie wszystkie jej programy, a można je znaleźć tu. Chyba przesadziłam w poprzednim wpisie ze słowem "szokujący", bo szokujące to jest dopiero to, co widać na filmiku poniżej... Jeszcze nigdy bezdomni nie byli tak blisko, choć nie w sensie geograficznym...

Arizona

Poniżej filmik na temat asymilacji kulturowej i językowej w Arizonie - szokujący, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że USA są w wielu krajach (np. w Danii) podawane za przykład udanej polityki dwujęzyczności w szkołach i służą jako model w rozwoju polityk w innych krajach:

Teatralny Ruch Oporu

W odpowiedzi na hasła: „teatr”, „polityczność” i „za darmo” stawiliśmy się w sobotę w sopockim Off de BICZ, który z Krytyką Polityczną organizuje festiwal Teatralny Ruch Oporu. Stanowiliśmy chyba z ¾ drugiego rzędu. Byłoby NAS więcej, gdyby spektakl z facetem w spódnicy nie odciągnął pewnych dwóch bliskich towarzyszek gdzieś do Stoczni podobno.

U nas facet na scenie biegał w samych majtkach i nawet obawialiśmy się, że będzie go stać na dużo więcej. Robert Paluchowski w przedstawieniu MC Gyver Paluchovsky & end to prawdziwa bomba na scenie. Moim zdaniem zlepił w sobie wszystkich rozgadanych szaleńców, których spotkać można na przystankach autobusowych czy w nocnych tramwajach. Czekasz sobie bez ruchu w przestrzeni publicznej i nieoczekiwanie stajesz się: najpierw słuchaczem, po chwili widzem, a czasami, ostatecznie aktorem usiłującym jak najszybciej zejść ze sceny. Uwolnić się chcesz od człowieka-folkloru, bo równość, godność i komunikacja są OK, ale kwestie bezpieczeństwa i ewentualność symbolicznego obciachu stają się nagle po prostu... chwilowo kluczowsze. W teatrze też ciemno, też siedzisz; wyjść nie wypada, bo sztuka; teatr realistyczny; sztuka nowoczesna; wszystko się może wydarzyć; więc ty w związku z tym cholernie za blisko siedzisz! Trzeba było więc Paluchowkiego szaleńca wysłuchać do końca. A na końcu było to samo co w tramwajach, czyli a ja kocham ten kraj.

Może i spektakl wpisał się nawet ciekawie w te kilka stron Estetyki jako polityki, bo dzięki pobycie na scenie, zadomowiła się w mojej głowie postać tramwajowego szaleńca. Tyle, że nic a nic mi do niej nie bliżej. Choćby mi go potem przedstawiano jako anarchistę!

Najciekawsze czego ten spektakl dokonał to... wyalienowanie NAS z widowni! Tramwajowy szaleniec krzyczał dużo różnych rzeczy, ale jakoś dziwnie się czuliśmy, gdy część widowni zasmarkiwała się ze śmiechu za każdym razem, gdy w potoku słów atakujących ze sceny, padały „czopki w dupie” i „konfesjonały”. Chichot rodziła cała taka kurwopodobna wata przekazu.

A potem była dyskusja...
To, jak była potrzebna stawało się oczywiste z każdym, kolejno wypowiadanym zdaniem. Ujawniła wzajemną nieprzystawalność języków krytyków, twórców teatru i widowni. Ponawiane przez politycznych aktywistów próby zaprzęgnięcia umarłych do pracy m.in. Foucault'a i Deleuze'go były delikatnie obśmiewane. Ciekawiej wypowiadali się twórcy, bo z perspektywy lat WŁASNYCH doświadczeń, choć tłumaczenie, że w teatrze chodzi im o człowieka mogło budzić niepokój u tropicieli ideologii. Ale na szczęście pod koniec spotkania ktoś z publiczności zapytał, co to jest ta partycypacja i czar - z potoku słów wyimaginowanej - wspólnoty elit prysł.

A polityczna siła teatru?
Nie w pojedynczym przedstawieniu. Nie w sile, ani w sugestywności przekazu. I najchętniej bez założenia, że jedni pracują nad świadomością drugich. Najciekawiej jest, gdy rozpadają się oczywistości. Gdy widzę na scenie żywego człowieka posuniętego w autokreacji tak daleko, że w zasadzie mógłby już wyjść z sali i takim pozostać do końca życia. A jednak pozostaje tam, potem się kłania i koniec. I w zasadzie każdy może teatru spróbować, jeśli znajdzie wspólnotę i odwagę. Można odegrać dawną sztukę lub odegrać kawałek życia jako sztukę – przymierzać i szukać wygodnych kreacji. A czy teatr będzie terapeutyczny czy rewolucyjny zależy od tego, czy będzie się widowni chciało pofantazjować trochę dalej, w kolejny dzień.

14 listopada 2008

Spotkanie

W sobotę 15.11.2008 o godz. 10:00 w sali 3.36 Bibilioteki Głównej UG odbędzie się spotkanie organizacyjne Koła. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych uczestnictwem w pracach Koła :)

13 listopada 2008

Klasa (Entre les Murs)

Obejrzałem film, który zdobywa nagrody chyba głównie dlatego, że... nie kłamie. Nie sili się też na dobre rady i nie rozładowuje napięć ten niby-dokument. Kamera nie opuszcza szkoły. Jednej z wielu szkół Paryża. Takiej szkoły zwyczajnej tj. jeszcze nie osławione przedmieścia, ale też nie te "dobre", turystyczne dzielnice. I pracę nauczyciela oglądamy. Nie żeby jakiegoś hiroła, ale takiego co to dyskusji w klasie się nie boi. Ani on młody (nakręcony mądrymi książkami), ani stary (już po przejściach). Nawet nie mogę powiedzieć, żeby film przedstawiał jakieś nieznane wcześniej (pedagogom) problemy. A jednak... wciąga (pedagogów też). Nawet nie poczułem tych dwu godzin.

Oglądamy jakąś porażkę. Trudno stwierdzić nawet czyja to porażka i czy tak właśnie nie miało być. Trzynasto, czternastoletni ludzie zostają przede wszystkim poddani kontroli języka. Rzekomo mają nauczyć się jak język francuski jest różnorodny, ale oznacza to poznawanie form używanych jedynie przez snobów. Swoje mutacje francuskiego, języki ulicy są zmuszeni porzucić. Ale to ten ich język okazał się w filmie językiem mobilizacji. Gdy nauczyciel stracił kontrolę i pozwolił sobie na jego użycie nastąpił rozsadzający porządek wybuch przemocy z połamaniem będącej sednem systemu hierarchii.

A hierarchia wpisana jest mocno w ten oświeceniowy model szkoły. Model, który i my, na intelektualnych peryferiach Europy przyjęliśmy. Nauczyciele istnieją w nim po to, by wyciągać młodzież ze świata, w którym młodzież żyje i mają czynić starania, by nowi obywatele spełniali standardy klasy dominującej. Ci uczniowie, którzy na to się nie zgodzą, zostają poniżeni i mogą wrócić tam skąd przyszli. Albo wręcz skąd przyszli ich rodzice jak w przypadku ucznia, którego porażka oznaczała zesłanie do Afryki. Końcówka filmu zapowiada, że takich "odpadających" będzie więcej. I młodzi ludzie boją się tego panicznie. Oświeceniowa szkoła francuska nie jest miejscem, gdzie uczy się godności, radości z tego kim się jest, ani skąd się jest.

Ciekawe rzeczy dzieją się, gdy uczniowie akceptują codzienną opresję. Nauczyciele mają wtedy podstawy do tego, by uznać skuteczność dotychczasowych kar i swojego oddziaływania. W kulminacyjnym momencie filmu dowiadujemy się co siedzi w głowach tych ugrzecznionych przez system dzieciaków.

Szczytem uczniowskich możliwości jest zaś zrozumienie systemu i przejęcie nad nim kontroli. Dokonuje tego dziewczyna chcąca w przyszłości zostać... policjantką. Ale taką "dobrą" policjantką, czyli pewnie "złą" nauczycielką, bo czytając niebezpieczne książki dostała się do podstaw myśli o wychowaniu.

Nie mogę nie wspomnieć o tym, że cała ta zgromadzona w klasie młodzież pochodziła z różnych krajów, bo przecież z polskiej perspektywy mało kto tego nie zauważy. Ale w zasadzie można sobie pozwolić na niewidzenie tego. W końcu młodzież to zawsze imigranci w kulturze. A już na pewno młodzież z niższych klas społecznych. Posługują się swoimi językami, nie znają wydawałoby się podstawowych słów, mają pokraczne identyfikacje itp. Czasami bywa też tak, że nauczyciel mając problemy z porozumieniem się z uczniem wzywa jego rodziców i wtedy dopiero dowiaduje się co to jest problem z komunikacją. Tak zwany trudny uczeń okazuje się jedynym kluczem do świata rodziców. To oczywiście też możemy w "Klasie" zobaczyć.

Pedagodzy w "Klasie" znaleźć mogą ilustrację tezy, że pedagogika rewolucyjna Paulo Freire'a zredukowana do dialogu o tożsamości prowadzi tylko do wybuchów. Pisanie i opowiadanie o sobie można zamienić w uroczą publikację, poprawia to też sprawność w posługiwaniu się "poprawnym" językiem. Oświecanie pozostaje tu jednak świeceniem człowiekowi lampą w oczy i ciągłym ponawianiem prób wymuszania pokornych zeznań.

Pocieszeniem może okazać się uświadomienie sobie, że francuski model oświecenia nie jest jedynym obowiązującym w Europie. Myśl oświecenia, którą może w Polsce najchętniej łykalibyśmy w oryginale i traktowali jako pewien uniwersalizm, przeszła wiele interesujących mutacji. Dzięki jednej z nich - wypracowanej przez dziwacznie romatyzującego Grundtviga - powstał skandynawski model szkoły. Skandynawowie zgodzili się na oświecenie, ale stwierdzili, że u nich "słońce świeci z dołu", więc wszelki postęp może pochodzić tylko z samego ludu. To się może wydawać nie tylko w neoliberalnej Polsce szalone, ale młodzi Duńczycy nie panikują na myśl o szkole zawodowej. Co więcej, wielu młodych mężczyzn marzy by zostać np. stolarzami. Nauczyciele buntują się, gdy rząd chcę z kolegiów nauczycielskich robić uniwersytety. Bronią się przed profesorami, elitami, zbędnymi tytułami, bo nie chcą tracić więzi z ludem, któremu wolą pomagać niż wykorzeniać.

No, ale Skandynawia to prowincja, nie piszą tam takich filozoficznychi francuskich książek jak we Francji. Dzieci lubią tam na Północy chodzić do szkoły, a w szkole UCZĄ SIĘ BAWIĆ. I choć Skandynawowie piszą książki po angielsku, są otwarci na badania wszelkie to i tak w powszechnym przekonaniu ten ich system, choć wspaniały,jest nieprzekładalny na inne kraje. Widać myśl francuska i utopie amerykańskie bywają w interesie ludzi większej wiary.

11 listopada 2008

A czym my się podzielimy?

Brytyjczycy chcą otworzyć i udostępnić swoje zasoby edukacyjne. Skoro The Higher Education Academy i The Joint Information Systems Committee zdecydowały sięwydać 5,7 miliona funtów na pilotażowe projekty, które "otworzą dla świata istniejące, wysokiej jakości zasoby edukacyjne wyższych uczelni", to znaczy że chyba mają co pokazać. Projekty zostaną odpalone w kwietniu 2009 roku. Co w zasadzie zostanie udostępnione:

Open educational resources could include full courses, course materials, complete modules, notes, videos, assessments, tests, simulations, worked examples, software, and any other tools or materials or techniques used to support access to knowledge. These resources will be released under an intellectual property license that permits open use and adaptation.

As a result of this agreement institutions will be encouraged to share and reuse learning content – enhancing productivity for educators and students. Ultimately we hope that learning materials and resources will be shared universally – locally, nationally and globally, to support learning.

Prospective students
from across the world will benefit as they will be able to view content produced by an institution prior to applying to study there, enabling them to make application decisions supported by a genuine understanding of the high quality of learning materials available to them.


Czy oznacza to przypieczętowanie na długie lata absolutnej dominacji języka angielskiego w nauce? Jak na marketingowy zabieg mający przyciągać nowych klientów na brytyjskie uniwersytety to zapowiada się niezła jazda. Najcenniejaszym atutem naszych uniwersytetów będą programy typu Erasmus umożliwiające wyjazd TAM.

Też bym chciał czymś się podzielić! Hmmm...
Guru pedagogiki krytycznej w PL podobno [1][2] zapowiedział niedawno (powołując się na znanego bluźniercę), że innej drogi jak streetworking dla edukacji medialnej nie ma. Sądząc po ilości NAUCZYCIELI wypuszczanych przez Instytut Pedagogiki, można by się pokusić o stwierdzenie, że dla PEDAGOGÓW chcących "robić w edukacji" w ogóle nie ma innej drogi jak streetworking :)

Może kiedyś instytuty pedagogiki stworzą interdyscyplinarne zespoły produkujące gry (edukacyjne oczywiście). Skoro normalnym trybem na ogół nie trafiamy do szkół, to może przynajmniej zaczęlibyśmy inteligentnie rozrywać dzieci i młodzież?

Nie wiem czy Paolo Freire nadawałby się na inspiratora "strzelanek", ale już Peter McLaren jak najbardziej :]

Animator społeczny u władzy

Od kiedy czarny socjalista, muzułmanin chcący likwidować elektrownie węglowe został prezydentem kraju, który udowodnił, że potrafi wrogie kraje cofnąć do epoki kamienia, świat odetchnął z ulgą. To nic, że ani on czarny, ani socjalista, ani muzułmanin, najważniejsze, że wyborcy PRZESTALI SIĘ BAĆ. Ogromną rolę w rozbrajaniu tego napędzanego przez programy "informacyjne" strachu odegrały programy satyryczne produkowane przez jedną korporację - The Comedy Central. The Daily Show przykuwał tak ogromne zainteresowanie widzów, że zaczęto domniemywać, że dla wielu widzów ten program stał się podstawowym źródłem informacji na temat polityki (tak jest przynajmniej w moim przypadku). Jeszcze bardziej agresywny okazał się dowcip z programu The Colbert Report, którego prowadzący udaje konserwatystę. Język jakim posługują się oba programy oraz zapraszani goście wskazują, że na sukces Obamy pracowały zbuntowane elity.

Pracowali dla niego też animatorzy społeczni. Był taki moment w kampanii, gdy konserwatyści próbowali wyśmiewać przeszłość Obamy jako community organizer'a [1][2] czyli na polski - animatora społecznego. Rozelziło to wiele osób pracujących z ubogimi, którzy, wbrew polskim pozorom, stanowią dużą część społeczeństwa w USA. Dzięki animatorom, między innymi z organizacji ACORN, tak wiele niegłosujących dotąd osób zarejestrowało się przed wyborami.

Tysiące ludzi pracowało 2 lata na ten jeden dzień. Podobno dzień po zwycięstwie Nowojorczycy patrzyli sobie w oczy, zniknęła gdzieś anonimowość wielkiego miasta. Aż chciałoby się zapytać dlaczego nie organizuje się więc wyborów częściej, może byłoby bardziej... ludzko. Dobrze jest pamiętać jak wielu Amerykanów trzeba było zabić [1][2][3], ilu pozbawić domów [1] i jakie sumy ukraść i przekazać bankierom, żeby w końcu wyborcy zdecydowali się wybrać tak rewolucyjnie. Diagnoza Churchilla wciąż więc obowiązuje: "Na Amerykanów zawsze można liczyć, że jak już wyczerpią wszystkie złe rozwiązania, wreszcie zastosują właściwe."

Akademia 2.0

Po co bywać na uniwersytecie? Wszystko czego potrzeba (żeby robić naukę) jest w sieci! Informacja nie jest już dobrem rzadkim.

Kilka argumentów za tym, żeby jednak tam bywać:
1. Żeby mówić
2. Żeby usłyszeć ludzi mówiących po polsku (wszystko co istotne w nauce jest w sieci po angielsku)
3. Żeby poznać ludzi, zaprzyjaźniać się, robić coś/cokolwiek RAZEM
4. Żeby dowiedzieć się, że ludzie choć są głupi, bywają (mimo tego/dzięki temu) interesujący ;)
5. Żeby informacje zamienić w wiedzę, a jej zdobywanie w metody*

Dobrze jest usłyszeć, że gdzieś pracują nad tym, żeby się na uniwersytetach nie nudzić :]



Co mi się podoba w tym klipie, to podejście do zmiany - taka mieszanka zaciekawienia ludźmi i wysiłku, żeby do nich dotrzeć. A przecież tak łatwo byłoby u wszystkich studentów stwierdzić ADHD ;)

* ten punkt nikogo nie rozgrzeszy z ględzenia :p

1 listopada 2008

Nieposłuszeństwo obywatelskie, czyli strajki studenckie we Włoszech

Rozmawiając niedawno ze znajomym Włochem żaliłam się, jak bardzo tęsknię za włoską; kawą, pizzą, makaronem i zażartowałam sobie nawet strajkami. Mój znajomy odpowiedział 'tego nam nie brakuje, obecnie strajkują też i studenci'. Dlaczego strajkują? Otóz senat włoski większością głosów przyjął dekret Gelmini przewidujący cięcia budżetowe, co oznacz tylko jedno: zmianę publicznych uniwersytetów w prywatne fundacje, oraz koniec publicznych uniwersytetów.
Głowne założenie nowej reformy edukacji to:
- zmniejszenie o 9 miliardów euro funduszy przeznaczonych na utrzymywanie uniwersytetów,
- zmniejszenie liczby wykładowców na uniwersytetach (o 50%, co wiąże się też z ograniczeniem prac badawczych),
- przekształcenie uniwersytetów w fundacje, które będą zależne od siły nabywczej regionów – prawo do studiowania nie będzie już zapewnione uboższym studentom
- zamknięcie specjalistycznych uczelni dla nauczycieli, wprowadzenie „jedynego nauczyciela” w szkołach podstawowych - co doprowadzi do utraty 83 tys. miejsc pracy.
- stworzenie specjalnych klas dla dzieci imigrantów (zrezygnowano jednak z zapisu o prowadzeniu bazy danych odcisków palców dla dzieci Romów).
Protesy przybierają na sile i obejmują coraz większą ilość osób. Strajkują juz nie tylko studenci, ale takze uczniowie, nauczyciele i naukowcy.
Na dnia 7 listopada zapowiedziany jest strajk generalny, ktory ma objąć swoim zasięgiem wiele miast, a 14 listopada ma odbyć sie strajk generalny uniwersytetów. Wszystko po to by zatwierdzona w sierpni ustawa Gelmini została wycofana.

20 lipca 2008

Wolny Pokój

Po co to takie rzeczy robić? No, komu to potrzebne? Po co to zaśmiecać miasto? A mało to ogłoszeń? Po co to ludzi w błąd wprowadzać? Ani z tego pieniędzy, ani...

Tak, są wśród nas osobniki zdegenerowane do tego stopnia, że potrafią na porannym kacu wyjść z domów i obklejać miasto absurdalnymi ogłoszeniami.

Celem akcji jest przywrócenie słowom "wolny" i "pokój" ich doniosłych, a pomijanych latem, znaczeń.
www.flickr.com




Latem Ustkę, jak zapewne każdy nadmorski kurort, można wziąć za hippisowską dystopię. Niby wszystko kręci się wokół POKOJU. Już na stacji kolejowej miejscowe żuliki (tzw. naganiacze) rozmawiać chcą o pokoju z każdym nowoprzybyłym. Niepokój przybysza powinien jednak wzbudzić minimalizm dzisiejszych hippisów, bo czy może satysfakcjonować "pokój dla czterech osób"? Czy warto walczyć o pokój... z telewizorem? A może w czasach głodu ówdzie warto zainteresować się pokojem... z dostępem do kuchni?

Niepokój może budzić ogłoszenie zatytułowane "pokój gościnny". Czy to uściślenie nie oznacza, że pokój potrafi okazać się... niegościnny? Tak, w tym świecie pokój pokojowi nierówny. Może nawet pokój pokojowi wilkiem, bo konkurencja zażarta. I powszechnie wiadomo, że choć ludzie chcą pokoju, to jednak... nie za wszelką cenę.

Łatwo latem zauważyć, że wyższą formą pokoju jest mieszkanie, gdyż zakłada się, że zawiera jakiś pokój. Najwyższą są apartamenty.

Ustecką ofertę poszerzyliśmy ogłaszając:

  • "Wojny Pokój" z telefonami do ambasady Stanów Zjednoczonych (ogłoszenia w dwu wersjach);

  • "Pokój bez zbrojeń" z telefonami do Ministerstwa Obrony oraz ambasad: Chińskiej, Rosyjskiej i oczywiście USA;

  • "Wolny Tybet Kaukaz Kurdystan Pokój" z telefonami do Ministerstwa Spraw Zagranicznych;

  • "Wolny bez kredytów Pokój" z telefonem do Ministerstwa Finansów (Stanowisko ds. Skarg i Wniosków);

  • "Wolny bez TV Pokój" z informacją, że "Rewolucja nie będzie transmitowana";

  • "Mieszkanie prawem, nie towarem" z informacją o stronie kampanii www.lokatorzy.pl

Ogłoszenie "Pokój mój Wam daję" zostało w ostatniej chwili zawetowane. Nie chcieliśmy ani wyśmiewać się z chrześcijan, ani występować jako krzewiciele ich rewolucji.

W niektórych (wąskich, czyli prawdopodobnie postępowych) kręgach akcja "Wolny Pokój" uchodzi za akcję poetycką. Przywiązanie do słupkowego zapisu przekazu oraz cel jakim jest odzyskiwanie zapomnianych, bo zużywających się w handlu znaczeń ważnych słów, wskazywałyby na to.

Możemy się tu także raczyć pozornie reakcyjnym nawiązaniem do średniowiecznego ideału twórcy anonimowego, który podziw dla owoców swego rzemiosła odnotowywać może tu jedynie "ilością odwiedzin", czyli zerwanymi karteczkami. Te krótkie utwory (niczym fraszki?) wynoszą różnego rodzaju instytucje do roli bytów omnipotentnych. Dopiero odpowiedź na komunikat takiej fraszki, nawiązanie kontaktu z domniemanym autorem i próba odśpiewania treści obnaża zaskakującą niemoc władzy w kwestiach podstawowych tj. pokoju i wolności.

Łatwo można się pogniewać, zawstydzić, rozczarować, ale być może doświadczenie nieudawanej naiwności i wypytywania "ważnych urzędników" o pokój... kogoś zastanowiło :)

21 czerwca 2008

Powszechny spis czy spisek

Następny Spis Powszechny w Wielkiej Brytanii (w 2011 roku), w którym uczestnictwo jest obowiązkowe, może być przeprowadzony przez firmę zbrojeniową, która jest mocno związana z rządem USA i jest zainteresowana pracą wywiadowczą i nadzorem.
(wiadomość na grupie ASN)


Taka jednozdaniowa informacja zelektryzowała niedawno brytyjskie uniwersytety.

Problem powstał dlatego, że Narodowe Biuro Statystyczne zleca na zewnątrz (tzw. outsourcing) swoje tzw. zadania. Zresztą robią tak wszystkie instytucje już tylko z nazwy państwowe, nie tylko w UK. Korporacje konkurują między sobą w ramach konkursów i przetargów. Każda chce dostarczać usługi, których konsumpcja bywa wręcz obowiązkowa. Jak to jest w przypadku spisu powszechnego.

Jedną z dwu branych pod uwagę korporacji jest cudowne dziecko realnego kapitalizmu - Lockheed Martin. Ideologia stojąca za pomysłem wycofywania się państwa, redukowania kosztów funkcjonowania aparatu biurokratycznego za pomocą zlecania zadań podmiotom działającym dla zysku, zakładała że podmioty te działają tylko dla zysku i tylko dla zysku z pojedynczej transakcji. Dopiero w jaskrawym przypadku Lockheed Martina widać, że korporacje mogą: (a) udostępnić zdobyte informacje innym państwom, w szczególności USA, gdzie ustawa Patriot Act stwarza takie możliwości; (b) użyć zdobytych informacji do budowy innych swoich produktów/usług, np. zintegrowanego systemu ochrony USA przed tzw. terrorystami, czyli potencjalnie każdym krytycznym wobec USA głosem bądź czynem. Lockheed Martin jest calem dość "łatwym", bo firma nie dość, że produkuje broń, to część jej produktów została zakazana w wielu krajach - chodzi głównie o produkcję min przeciwpiechotnych, których zakaz produkcji i używania ratyfikowały 153 kraje.

Lockheed Martin zdobył już pierwsze doświadczenia międzykulturowe, bo w 2006 roku przeprowadził Spis Powszechny w... Kanadzie! Dzięki kampanii sprzeciwu, zaostrzono tam przepisy dotyczące bezpieczeństwa zbieranych danych.

Całe to zamieszanie wokół dostępu korporacji do wrażliwych danych pewnie nie wzbudzi zrozumienia w Polsce. Tam wciąż czerpie się perwersyjną radość ze zwalczania zdemonizowanego państwa - wyidealizowanym rynkiem. Niezmąconą, nawet gdy dostęp do informacji daje przewagę konkurencyjną i tak już uprzywilejowanym graczom. Ale to wszystko być może do czasu. W 2011 roku spodziewać się należy Spisu Powszechnego także w Polsce! Ciekawe jakie będą nastroje, gdy przetarg na zbieranie danych o dochodach, wykształceniu, mówionych językach, emigracji i zatrudnieniu obywateli wygra inne cudowne dziecko realnego kapitalizmu, np. taki Gazprom.

20 czerwca 2008

Cejrowski jest zbyt nowoczesny

Podobno misją polskiej telewizji jest wciąż "warto rozmawiać". Podobno wystąpił tam ostatnio Wojciech Cejrowski i znowu opowiadał, że wyprowadza się do Ekwadoru, bo (zapewne między innymi) chce płacić niższe podatki. Ale w sumie to chyba nie trzeba być prawicowcem, żeby "złośliwie" potraktować państwo jako po prostu dostarczyciela usług i... przebierać w ofertach. Dom postawić w Czechach, bo taniej; leczyć się Danii, bo lepiej i taniej; dzieci do szkoły posłać w Norwegii (zero mobbingu), a wakacje spędzać... w Bułgarii. To się nazywa patriotyzm, bo to wszystko dla indywidualnego dobra, które w sumie złoży się na sukces całej wspólnoty.[czy to już sarkazm?]

W koncepcji patriotyzmu (a może w ogóle człowieka jako istoty społecznej) dokonała się fascinująca zmiana. Oto jego rdzeń - OBYWATEL, został zastąpiony KONSUMENTEM. Nowoczesne partie polityczne nie potrzebują obywateli - w zasadzie w ogóle nie potrzebują poparcia społecznego. Ich istnienie nie zależy od finansowego wsparcia członków, są przecież finansowane z budżetu państwa. Polityka podzieliła się na producentów mobilizujących do głosowania idei i generalnie biernych (głosujących, czasem komentujących) konsumentów. Państwo opiekuńcze (welfare state) zmieniło się w państwo opracowujące (workfare state), w którym ludzie dopiero po uprzednim wpętaniu w pracę mogą korzystać z pewnych usług. W Polsce, ze względu na negatywną ocenę historii PRL-u, tej zmiany tak boleśnie się nie odczuwa. Ale degenerację systemu widać z perspektywy społeczeństw od lat osiadłych w Unii Europejskiej. Stąd też ten cały dżihad (od lewa do prawa) przeciw Traktatowi Lisbońskiemu. Politycy europejscy (czyli nasi) nie tylko nie potrzebują pełnej pomysłów społecznej mobilizacji, ona przeszkadza im w pracy.

Ale Cejrowski jest z McŚwiata (to dla tych co lubią wyraźne podziały, patrz "Jihad vs. McWorld"). On wierzy, że pojedyncze wybory konsumenckie wpłyną na Polskę i ta uczyni swą ofertę bardziej konkurencyjną. Niezliczone miliony Polaków zagłosowały już nogami wyjeżdżając do UK, Platformie udało się zrobić z nich flagowych konsumentów swojego produktu. Być może rzeczywiście nastąpi jakaś zmiana, bo Cejrowski proponuje spojrzeć poza UE. I w zasadzie to nawet dobrze dla potencjalnych konsumentów, że Ekwador to strasznie biedny kraj. Ma tudzież rzuca urok... powiedzmy... tajlandzki.

Bangkok przyciągnął masy europejskich mężczyzn z klasy pracującej, którzy po latach pracy gdzieś na platformach wiertniczych i przesyłania kasy do domu zorientowali się, że już nikt tam na nich nie czeka (patrz: Seabrook, Jeremy Victims of Development: Resistance and Alternatives. Rozdział: Thailand, str. 213-223).

Ekwador też może wydać się urokliwym miejscem np. dla spracowanych w UE polskich budowlańców. Podczas gdy oni zarabiają pieniądze, ludzie zbyt zajęci, żeby pracować[*] (czyt. feministki i geje) odnawiają oblicze polskiej ziemi. Może więc hen w Ameryce, biały spracowany sahib będzie miał szansę wychować sobie nową żonę na obraz i podobieństwo (katolickiego?) mitu.

18 czerwca 2008

Zamień życie w dobre życie

Prawdziwa gratka dla tych, którzy uważają, że ZMIANA SPOŁECZNA to zmiana w DYSKURSIE! Czyli dla wszystkich od badaczy "ukrytych programów" po krytycznych analityków dyskursu (CDA).

Istnieje pewien zabawny przesąd na temat "zepsutych" społeczeństw na zachód od Polski. Otóż, podczas gdy my (tj. ""polscy" "katolicy"") przywiązani jesteśmy do pewnych wartości, ONI gnuśnieją w przepasnej otchłanii konsumpcji. Niektórzy gotowi są nawet nawoływać do etycznej/duchowej odnowy Zachodu. (nie, nie będzie linka!)

Ale przeglądałem niedawno artykuły z Pedagogiki Porównawczej i trafiłem na coś uroczego:

Except from biology lesson, Denmark:
The theme of the lesson is ethical issues: Is it a human right to have handicapped children? The class is asked to return to the groups they were working in before. Some pupuils are not sure about who they were working with. The teacher assigns to groups those who cannot remember. [...] The teacher interrupts the group work with question, 'What is a GOOD LIFE? Pupils voice their opinions. The teacher personally addresses some of the quiter pupils, 'What is your opinion?', 'What would you say?'

str. 109, Rozdział 6: Classroom contexts as a reflection of national values w Osborn (2003) A World of difference? Comparing Learners Across Europe, Open University Press, UK

Może nie pisałbym o tym, ale słyszałem już kilkakrotnie jak Duńczycy tłumaczyli różne kwestie etyczne używając zwrotu DOBRE ŻYCIE. Na ogół brałem ich po prostu za dość ekstrawaganckich przedstawicieli swego gatunku, ale okazuje się to jakoś systemowe. Zaczynam podejrzewać, że to nawet zakorzenione jest gdzieś w filozofii. Niestety nie wiem gdzie, ale być może WSZĘDZIE - tylko, że dotąd jakoś ginęło w tłumaczeniach!

I HAVE A DREAM: Wyobraź sobie jak zmieniałaby się Polska, gdybyśmy zamiast pytać wszem i wobec o "życie" - zaczęli pytać o "dobre życie"...
Kiedy zaczyna się DOBRE ŻYCIE?
Kiedy kończy się DOBRE ŻYCIE?
Walczmy o prawo do DOBREGO ŻYCIA! Obrońcy DOBREGO ŻYCIA.

16 czerwca 2008

Terror - ustanowienie uniwersalizmu

Jeżdżę dziś sobie transportem publicznym po Zelandii i staram się unikać Nørreportu. Dwa tygodnie temu wybuchła bomba pod duńską amabasadą w Pakistanie i teraz media nakręcają strach w oczekiwaniu na uderzenie w Kopenhagę. Ale żadna bomba nie wybuchnie w siedzibie duńskiego rządu, który wysłał wojska do Iraku. Bomby nie wybuchną też w siedzibach duńskich korporacji medialnych, które w celu ratowania spadającej sprzedaży gazet zawiązały spisek i wszystkie tego samego dnia wypuściły na rynek identyczny produkt - karykatury Mahometa. Jeżeli wybuchną bomby to pewnie w Nørreporcie, bo nie ma lepszego/gorszego na to miejsca - tam zbiega się cały transport publiczny stolicy Królestwa.

Ofiarami będą wszyscy: zapracowani obywatele i turyści. A także ludzie tylko z pozwoleniami na pracę - imigranci bez możliwości choćby symbolicznego podejmowania decyzji w czasie wyborów. Terroryści uparli się jak dzieci, albo jak sam święty Paweł, i twierdzą, że wszyscy jesteśmy tacy sami - winni. Lewacy, autonomowie, konserwatyści czy liberałowie; w garniturach z teczkami czy w łachmanach z wyciągniętymi po drobne rękami; mężczyźni, kobiety i dzieci bez względu na orientację, wyznanie czy przynależność związkową. Twierdzą, że ponosimy odpowiedzialność za 6 lat prowadzonej przez nasze państwa wojny w Iraku i za rysunkowe ekscesy medialnych korporacji. Nie rozumieją, że chociaż państwa w których żyjemy nazywane są demokratycznymi, to przecież my nie mamy wpływu. My też jesteśmy PRZECIWKO, to wszystko nie w naszym imieniu się dzieje, to... władza winna.

W obliczu zagrożenia terrorystycznego duńskie państwo funkcjonuje nawet jakby sprawniej. Tydzień temu, minister spraw zaganicznych zapytany przez młodego dziennikarza czy w obliczu tak silnego oporu wobec aktywistycznej polityki Danii nie należałoby przemyśleć jej założeń wybuchnął: "Co ty za bzdury opowiadasz?!" Polityka krajów demokratycznych nie może się teraz zmienić, bo... tego by właśnie chcieli terroryści. To nic, że mieszkańcy krajów demokratycznych też życzyliby sobie zmian - nawet sondażowi Polacy byli przeciwko wysyłaniu wojsk do Iraku! Demokratycznym ideałom przeciwstawiono pokrzykiwania: jedność, sztywność i wracajcie do pracy!

Po zakończeniu II wojny światowej Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norynberdze skazał 19 osób jako bezpośrednio odpowiedzialnych w państwie faszystowskim za ludobójstwa. Gdyby kiedykolwiek trzeba było wskazać winnych wojny w Iraku, to ile byłoby to osób? Najczęściej na demonstracjach antywojennych (byłem tylko na jednej) krzyczymy, że winni to: Bush + nazwisko lokalnego premiera. Ale żyjemy przecież w państwach demokratycznych, gdzie struktury decyzyjne nie są chyba aż tak zhierarchizowane jak w państwie faszystowskim. Polscy parlamentarzyści głosowali za wojną, ale zdecydowali się posyłać tam tylko ochotników przecież. Ani polscy żołnierze, ani polscy ekonomiści nie byli zmuszani do udziału w wojnie. A dostawcy nie musieli podpisywać kontraktów na dostawy potrzebnych na wojnę sprzętów. W proteście przeciwko wojnie nie stanęły linie lotnicze, autobusy dowożące żołnierzy na lotniska, nawet na chwilę nie przerwali pracy państwowi urzędnicy. Nie ma strajków, klasycznych protestów paraliżujących funkcjonowanie spuszczonego ze smyczy państwa, nie ma... czasu?

Być może żyjemy więc nie tylko w fascynujących czasach, ale także w czasach zfasyszyzowanej demokracji. I dla ratowania wolności potrzebujemy jakiejś radykalnej etyki odpowiedzialności. Jakże czysto w tych okolicznościach brzmi bombowy przekaz terrorystów, wypowiedź tym bardziej zdumiewająca, że zdajemy sobie sprawę z podziałów społecznych i zasad rządzących współczesnym światem: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety".

25 maja 2008

Chłopcy idą na wojnę,
czyli uroki życia dla bogatych

Chwycili to, co było pod ręką. A że nie były to karabiny tylko klawiatury, więc jest czym cieszyć oczy w długie wiosenno-letnie poranki.

Tytuł pisma: !reVOLT
Wydawca: Krytyczne Oko
Najświeższy numer: 0
Cena: licz się z konsekwencjami

18 maja 2008

Cezary Michalski na styku... kultur
i w ogóle wszystkiego

Czytam Listy z Ameryki Cezarego Michalskiego i jestem pod wrażeniem. Nawet trudno mi powiedzieć pod wrażeniem czego jestem. Michalski w zasadzie nie wyraża tam opinii, których nie można się było po nim wcześniej spodziewać. Ale wysiłek jaki podejmuje, żeby pokazać nam USA robi wrażenie. Czyta, ogląda amerykańską telewizję, odwiedza miejsca, w których się "nie bywa". Próbuje rozdzielić amerykańskie idee od obrazów, do których przywykliśmy dzięki telewizji, politykom i ideologom. Ten intelektualny wysiłek przypomina wręcz ćwiczenia duchowe, bo stara się Michalski pokazać świat taki, jakim go widzi i jakim widział(by) go w czasach młodości. Treści jakimi wzbogaca tradycję epistolarną stanowią ilustrację tezy, że podróże kształcą... WYKSZTAŁCONYCH.

Trudno przecenić rolę obrazu USA w kształtowaniu się dogmatów politycznych w Polsce. Wydaje mi się bardzo ważne to, z czym w głowie wróci Cezary Michalski do Polski. Na bilet powrotny miało stosunkowo niewielu Polaków (patrz diaspora). Czy to z czym wróci będzie tak samo "niezniszczalne" jak powiedzmy u Tomasza Lisa?

Ale piszę to może tylko dlatego, że Ameryka jaką znam i lubię to w zasadzie tylko South Park i The Daily Show. A Cezary Michalski jest pierwszym komentatorem, który nie brzydzi się na produkcje Comedy Central spojrzeć.

A na zakończenie tego panegiryku przytoczę pewną refleksję tego nieortodoksyjnego konserwatysty, która być może będzie krytycznym komentarzem do kolejnych, nadchodzących wpisów na tym blogu.

To, co było alternatywne wobec zachodniego postępu w jego amerykańskiej, angielskiej czy francuskiej wersji, okazało się tak dalece gorsze, że nauczyłem się egzorcyzmować z siebie nawet pokusę ironii. I w tej kwestii staję się pomału purytańskim zrzędą. Nawet chłopcom i dziewczętom z prawackich i lewackich formacyjnych środowisk przyglądam się z niesłabnącą uwagą już wyłącznie dlatego, żeby wiedzieć, czy ich typowa dla późnodziecięcego wieku żądza śmierci - lubiąca przebierać się w rozmaite ideologiczne kostiumy, wyrażająca się w głodzie "silnych wartości" i ideologicznej mobilizacji - nie wygra w nich aby z równie naturalnym u dojrzewających ludzi pragnieniem życia, kariery i przystosowania. Pragnieniem tylko z pozoru nudnym, tylko z pozoru niepozostawiającym po sobie wielkich dzieł.

16 maja 2008

Psikał

W idealnym społeczeństwie nikt by nie robił takich reklam, nie byłoby też dla kogo ich robić, a jeśli już taka reklama by powstała, wściekły tłum pozrywałby te plakaty i obrzucił siedzibę firm psim kałem.

Ten tekst zrobił na mnie wrażenie. Ktoś w końcu odważa się po polsku mówić o idealnym społeczeństwie! I okazuje się, że reklama raczej nie będzie częścią lepszego świata [6][7][8]. Analizowanie przekazu, demaskowanie ideologii i takie tam "wydziwiania" [intelektualistów] to już... robiliśmy [1][2][3][4][5]. Ale ten PSI KAŁ to naprawdę mocny pomysł. Coś mi się widzi, że nasza droga do idealnego społeczeństwa nie będzie usrana różami.

Cała Polska wie już, że reklama jest polityczna. Ale dobrze jest pamiętać, że reklama jest tylko częścią procesu przemiętaszania człowieka w konsumenta. Tą widoczną. A co z "ubekami"? [*]

14 maja 2008

Kto w nas zabija kreatywność?

Mam problem z poczuciem humoru. I jest to dość powszechny, choć osobliwy problem. Wolę, gdy ktoś mówi interesująco i urzeka mnie dowcipnymi przykładami niż ględzi. Nie chcę się męczyć, dlatego lubię prezentacje takie jak ta:



A tu transkrypcja, żeby wiedzieć, z czego się śmiejemy.

Tylko czego właściwie dowiadujemy się z tej prezentacji? Że przyszłość stała się dzisiaj nieprzewidywalna? Że ludzie klaszczą się szybciej, gdy mówisz im, że powinni stawiać na "kreatywność"? Ale przyszłość zawsze była nieprzewidywalna. Jedyna różnica, że współcześnie nie odważamy się już jej planować czy kontrolować.

Robinson przekonuje, że naturalność dzieci i ich gotowość popełniania błędów już są umiejętnościami - potrzebnymi teraz (czyli i w przyszłości), a szkoła nas ich pozbawia. Znaczenie tej naturalności (zawijamy ją w magiczne słowo "kreatywność") powinno być takie jak umiejętność czytania i pisania, twierdzi. Tylko tyle - bo to poziom nauczania początkowego, którym objąć trzeba wszystkie dzieci na świecie; i aż tyle - w końcu problem wtórnego analfabetyzmu znamy nie od dziś.

Robinson krytykuje także hierarchię nauk i stygmatyzowanie błędów jakie odbywa się w szkole. Znaczy to, że wszyscy uczą się matematyki przede wszystkim, a sztuki na końcu, a do tego boimy się panicznie popełnić błąd odpowiadając na pytania.

Przykładem takiej paniki może być te około tysiąca gimnazjalistów zostawiających puste miejsce pod słynnym zadaniem 32. Około tysiąca młodych ludzi w Polsce nie nauczyło się w gimnazjum kreatywności! I jeszcze mają prawo teraz wybrzydzać, bo cały narzucony polskiej szkole system testowania rezultatów nauczania upoważnia ich do tego! Testy może i mówią coś o tym, czego dziecko się nauczyło, ale gdy robi się je na początku roku, żeby zobaczyć gdzie jesteśmy. Testy końcowe przede wszystkim mają segregować i wszyscy o tym wiedzą. Mało kto narzeka na brak dziecięcej kreatywności gimnazjalistów - rodzice mówią, że poloniści [eksperymentując(?) z programem] obniżyli szanse ich dzieci na trafienie do lepszych szkół! I co właściwie nauczycielom po tej wiedzy o rezultatach swoich uczniów z jednego, niepowtarzalnego egzaminu odbywającego się pewnego ciepłego dnia, którego wynik tj. liczba, ciągnąć się za dziećmi będzie do czasu zdania następnego egzaminu z kolejną liczbą wyjściową? Ten sposób testowania wzorowany jest na testach PISA (narzędziu do wywoływania reform) i narzucony jest tak uczniom jak i nauczycielom przez OECD (a jakiej nauki chcą ci ekonomiści, tańca?). Udzielanie tylko prawidłowych odpowiedzi, zakaz redefiniowania problemów i bezwzględne trzymanie się programu z konieczności wspólnie praktykowane w szkołach, ma tę niezwykłą zaletę, że ignoruje wszystko co wiemy o uczeniu się!

Zadziwiające jest jednak to, że słuchając o kreatywności i obserwując przyszłych przeciętnych głupców uczących się do testów ostrze naszej krytyki kierujemy często przeciw... kanonowi np. lektur, a remedium widzimy w komputerach. (takie przynajmniej mam wrażenie z pobieżnego i porannego przejrzenia wpisów na blogu Kultura 2.0)

Muszę przyznać, że przy całym optymizmie dla technologii, nie bardzo rozumiem jak program rozdawania laptopów dzieciom w biednych krajach (pisaliśmy o tym tu) ma zwiększyć kreatywność tych dzieci. Gdzie jest kreatywność polskich dzieci po latach obcowania z komputerami? Pytanie pomocnicze: czy jest widoczna POZA INTERNETEM? Bo jeśli dzieci mają zmieniać świat, to chyba nie tylko swój tzw. wewnętrzny, co? Nie no, zapomniałem, te laptopy będą miały nowe, lepsze oprogramowanie, dzięki któremu wszystkie dzieci, niezależnie od języków, kultur i problemów jakie mają, nauczą się czegoś zupełnie innego niż "wewnętrzna emigracja". I może dzięki temu nie będą już chciały przyjechać do nas do Europy? Bo strasznie ich dużo, tylko w Internecie się wszystkie pomieszczą :)

A kanon, hmmm. Lepiej nie pokazywać związków między tym co było, a tym co jest. Jeszcze dzieci mogłyby zacząć oczekiwać POSTĘPU innego niż tylko technologiczny. Wszystko co robicie dzieci jest NOWE. Nikt nigdy nie potrafił przekazać swoich myśli lepiej niż ty, kreatywny Jasiu czy Muhamedzie, choć rzeczywiście to co tworzysz nie ma żadnego znaczenia.



5 maja 2008

Walka klas 2
Króliki kontra świnie?

Pod koniec naszej wakacyjnej podróży stopem mieliśmy szczęście trafić na tzw. tirowców. To taka grupa zawodowa zdominowana w Europie przez Polaków. W praktyce oznacza to, że nie jest ważne na jakich blachach jest TIR, rozmowę z kierowcą możesz zacząć od powiedzenia czegoś po polsku. Ze względu na poziom płac, wielotygodniowe oderwanie od rodziny i nadzór ze strony firm spedycyjnych przyjęło się mówić o tirowcach jako o „niewolnikach Europy”.

Pewnego wieczoru na parkingu bodajże we Francji, siedzieliśmy kilkoro, piliśmy czeskie piwo i zeszło na politykę. W czasie 2 miesięcy podróżowania przeoczyliśmy m.in. odejście niesławnego Giertycha, chcieliśmy więc uzupełnić luki w wiedzy. Punktualnie o 22:00 wsłuchiwaliśmy się wszyscy w wiadomości Polskiego Radia. Tylko sygnał Jedynki można odebrać w wolnej i zjednoczonej Europie, a szum, trzaski i atmosfera były takie jakbyśmy cofnęli się w czasie i słuchali „Wolnej Europy”. Ale najważniejsza była nasza z nimi rozmowa. Okazało się, że „nasi niewolnicy” nie podzielali smaku do świętego estetycznego oburzenia rządami PIS. Nie potrafili elokwentnie się bronić ani analizować subtelnych "za", a zwłaszcza "przeciw". W zasadzie nawet trudno było od nich wyciągnąć te deklaracje poparcia dla PIS. Ale kiedy już padły, sformułowane zostały z niesamowitą przejrzystością: My będziemy głosować na PIS, nasi szefowie na PO. Niby nic nowego, a próba badawcza niereprezentacyjna wcale. Ale było w tym echo najwidoczniej częściowo trafnego/trafiającego „My jesteśmy tam gdzie wtedy...”. Tyle, że zrozumiałe mówienie do wszystkich o podobieństwach dzisiejszych pracodawców z dawnym aparatem represji wymagałoby wybudowania lewicowych dyskursów.

Tak odkryliśmy, że punkt siedzenia (tu: za kierownicą TIRa) określa punkt widzenia, czyli – bardziej klasycznie – byt określa świadomość. A podstawową dystynkcją kulinarną – czkawką powraca Bourdieu – była oczywiście „sprawa mięsa”. My im o wolnej miłości, zaletach marchewki i paszach GMO, a oni nam że głodni. Myślę, że „sprawa mięsa” była dla nas taką samą męczarnią, jak dla nich „sprawa ZOMO”. Króliki kontra świnie?

poprzednie: Walka klas 1

18 kwietnia 2008

Duński dowcip czy kwietniowa rzeczywistość?

[eee... kapitaliści nie chcą spojrzeć, a co dopiero płacić za te słowa, choć taki próbowałem być zabawny. Cóż, osobliwe poczucie humoru]

Zaledwie 100 km od polskiego wybrzeża zaczyna się kraj, o którym niewiele w Polsce wiadomo. Ale nie można powiedzieć, że nic o tym kraju nie wiemy, skoro w zeszłym roku najczęściej osiedlali się w nim właśnie Polacy. To Królestwo Danii, kraj, którego mieszkańcy są dumni z tego, że płacą najwyższe podatki na świecie.

Duńczycy słyną z niewybrednego poczucia humoru. Bez tego specyficznego humoru i żywiołowego temperamentu niewiele różniliby się od Szwedów. Może komuś uda się zgadnąć, która z poniższych wiadomości jest kwietniowym żartem spreparowanym przez media w prima aprilis.

Koniec z wodą w butelkach
Jedna z sieci hoteli ogłosiła, że w swoich 141 hotelach zaprzestaje serwowania butelkowanej wody. To wkład firmy w walkę z emisją gazów cieplarnianych. Przy produkcji butelki wody powstaje 1000 razy więcej CO2 niż trzeba na dostarczenie jej kranem. Od teraz klienci otrzymywać więc będą filtrowaną wodę z kranu. Jeśli nalegać będą na butelkowaną – w butelce podana zostanie filtrowana.

Kamieniami w dzieci

Młodzi obcokrajowcy w Kopenhadze rzucali kamieniami w pedagogów, rodziców i w wózki z małymi dziećmi na terenie żłobka. Psycholodzy tłumaczą to zachowanie próbą zaatakowania duńskiego systemu. Sprawców nie złapano. Policja ma nadzieję, że zgłoszą się sami i przeproszą za swoje zachowanie.

Przeprosiny w Turcji
Duński ambasador w Turcji przeprosił za Danię na pogrzebie 16-latka zatłuczonego kijami bejsbolowymi przez trzech nieznanych sprawców. Chłopak zaatakowany został roznosząc gazety na ulicy Polensgade (ulica Polska lub Polarna) w Kopenhadze. Padła propozycja, by ulica ta nosiła teraz imię ofiary.

Niebezpieczne związki 1
Dobrze zapowiadający się polityk Socjaldemokratów uprawiał seks z 15-latką poznaną na spotkaniu partyjnym z Młodymi Socjalistami. Koledzy nie chcą go teraz zapraszać na imprezy partyjne. Eksperci twierdzą, że 10 lat temu nikt by się tym nie przejął. Ale obecnie Socjaldemokraci tracą w sondażach na korzyść Socjalistycznej Partii Ludowej, która tym samym staje się czołową partią opozycyjną w Danii.

Dania częścią Polski
Najnowszy duński film akcji pod tytułem „Płomień i Cytryna” opowiada o zabijaniu kolaborantów podczas II Wojny Światowej. Rolę jednego z morderców, o pseudonimie Cytryna odtwarza Mads Mikkelsen. Aktor stwierdził w wywiadzie, że przedstawieni w filmie kontrowersyjni mordercy to bohaterowie i to o nich powinno się uczyć w szkołach, a nie o podróżnikach zdobywających Biegun Północny, jak czyni się to obecnie. Dodał, że to dzięki takim ludziom jak Płomień i Cytryna Dania nie jest dzisiaj częścią Polski.

Bez łazienek i toalet
100 tysięcy mieszkań w Danii nie ma łazienki, a 25 tysięcy nie ma nawet własnej toalety! Przez lata inwestowano w Danii w estetykę placów i ulic, bo to przyciąga to turystów. Zapomniano jednak o poprawie warunków mieszkaniowych.

Pies bez kagańca
W Wolnym Mieście Christiania interweniująca policja zastrzeliła psa bez kagańca. Wybuchły zamieszki, bo w Wolnym Mieście zwierzęta chodzą swobodnie. Spłonął cywilny samochód policji. Funkcjonariusze wycofali się z tego osobliwego osiedla. I w ogóle coraz mniej młodych Duńczyków chciałoby zostać policjantami.

Niebezpieczne związki 2
Członkowie Chrześcijańskiego Związku Zawodowego w Danii są z zasady łamistrajkami. Dlatego narażają są na mobbing ze strony pozostałych pracowników. Presja społeczna utrudnia przynależność do chrześcijańskiego związku. Ale już wkrótce jego członkowie zaczną otrzymywać specjalne dodatki pieniężne za psychicznie ciężkie warunki pracy w czasie strajków.

Faszystowskie stypendia
Uniwersytet w Kopenhadze zrezygnował z finansowania stypendiów z pieniędzy ufundowanych przez japońskiego faszystę i mordercę z okresu drugiej wojny światowej. Dotychczas sugerowano studentom, żeby nie afiszowali się w Japonii z nazwą swego stypendium, bo patron nie przez wszystkich jest szanowany.

Scjentolodzy
Blisko 500 Duńczyków tygodniowo jest formalnie przyjmowanych do Kościoła Scjentologicznego. Tym samym Kopenhaga staje się po Florydzie drugą najważniejszą lokalizacją tego kościoła.

Wychłodzenie związkowców

Związki zawodowe rezygnują w tym roku z obchodów pierwszego maja (w Danii dzień ten nosi nazwę – Międzynarodowy Dzień Walki Robotników). Przyczyną rezygnacji z kultywowania tradycji jest... brak rąk do pracy. Zamiast tradycyjnych obchodów wręczone zostaną za to darmowe lody dla pracowników budżetówki.

Przyśpiewki
Młodzi Konserwatyści w Danii śpiewają niewybredne piosenki polityczne. I nawet starsi działacze nie potrafią powstrzymać młodzieży. A chodzi o rzeczywiście prymitywne przyśpiewki typu: „Socjalista jest miły. Tak, socjalista jest miły. Ale zwłaszcza, gdy już trafi do mogiły.”


ODPOWIEDŹ:
Wychłodzenie związkowców to oczywiście żart. To niemożliwe, żeby Duńczycy porzucili Międzynarodowy Dzień Walki Robotników nawet dla lodów. Dania jest krajem, który widziany z perspektywy polskich doświadczeń ekonomicznych w ogóle nie powinien funkcjonować. Socjalizm jest częścią tożsamości tego kraju. Centrum Kopenhagi zdobią rozległe budynki central związkowych. A za patologie społeczne media obwiniają... obwiniają to nie jest właściwe słowo... łączą patologie z budżetowymi cięciami.

Koniec z wodą w butelkach – Copenhagen Post z tygodnia 28.3-3.4
Kamieniami w dzieci - Nyhedsavisen z dnia 3.4.2008
Przeprosiny w Turcji – Ekstra Bladet z 4.4.2008
Niebezpieczne związki 1 – wszędzie, np. Copenhagen Post 4-10.4.2008, Nyhedsavisen 2.4.2008
Pies bez kagańca – Nyhedsavisen z dnia 3.4.2008 + 7.4.2008
Niebezpieczne związki 2 – Urban z dnia 3.4.2008
Faszystowskie stypendia - Nyhedsavisen z dnia 3.4.2008
Dania częścią Polski - Information, z dnia 27.3.2008
Łazienki bez toalet - 24timer, z dnia 25.3.2008
Scjentolodzy - Copenhagen Post z tygodnia 28.3-3.4
Wychłodzenie związkowców – 24timer z 1.4.2008
Przyśpiewki - Nyhedsavisen, z dnia 2.4.2008

15 kwietnia 2008

Model skandynawski
Adam Michnik polecił:
„Polski hydraulik i inne opowieści o Szwecji”

Trudno jest napisać dobrą recenzję książki, której się nie czytało. Ale po recenzji i obszernym fragmencie w Gazecie Wyborczej pt. „Szwecja skazuje za współczucie” wcale mi się do książki autorstwa Macieja Zaremby nie spieszy. Niewiele jest publikacji przybliżających Polakom zasady funkcjonowania tzw. modelu szwedzkiego. Po spojrzeniu w górę mapy zostajemy z masą statystyk, z których wynika, że nasi północni sąsiedzi wyprzedzają świat cywilizacyjnie pod każdym niemal względem. Niezwykłe jest wprost, jak niewiele z tego korzystamy, gdy dokonujemy naszych ekonomicznych, czyli politycznych wyborów w Polsce.

I oto pojawia się w Polsce książka opisująca patologie szwedzkiego systemu. Z tego co zrozumiałem książka jest pełna przerażających historii o ingerencji funkcjonariuszy państwa w życie obywateli i ogólnie rzecz ujmując o dehumanizacji życia i niesprawiedliwości. Wygląda na to, że profilaktycznie zniechęca się polskich czytelników do skandynawskich porządków.

Nie wiem tylko czy ewentualni czytelnicy zdają sobie sprawę z komicznego efektu jaki powoduje polityczne użycie tej książki. Opowiada ona bowiem o patologiach skandynawskiego prawa. Prawa wręcz skandalicznie opresyjnego! Dzięki takiej książce Polacy będą w stanie optymistycznym statystykom upowszechnianym przez Krytykę Polityczną przeciwstawić tragedię zwykłych ludzi, tragedię kobiet skazanych za uśmiechy, pocałunki, ciepłe słowa.

Może kogoś to zdziwi, ale patologie tego prawa są powszechnie znane – polecam film o „ustawionych procesach” sądowych pt. Dzieciaki skazane za terroryzm. To dopiero koszmar.

Efekt komiczny polega na tym, że model skandynawski opiera się na prawie tak jak polski kapitalizm na polityce. Owszem, można opowiedzieć historię ostatnich 20 lat Polski drobiazgowymi opisami politycznych afer, ale nie będzie w tej historii niczego optymistycznego. Ba, nawet odrobinę życzliwego, ludzkiego. Skandynawowie nie ufają prawu, tak jak my nie ufamy politykom. My używamy Trybunału Konstytucyjnego do obrony naszych wolności przed nieodpowiedzialnymi politykami. Oni mobilizują swoich polityków do obrony przed nieodpowiedzialnym prawem. Nasz trybunał jest wzorowany na niemieckim. W Niemczech uzasadnieniem dla istnienia takiego strażnika systemu były „niewłaściwe wybory polityczne” jakich dokonali Niemcy. U nas Trybunał, z jednej strony, był mechanizmem pomagającym tworzeniu spójnego prawa, a z drugiej, chronił system przed ewentualnymi politycznymi zwrotami.

W Skandynawii system prawny oczywiście istnieje, ale porządek społeczny oparty jest na ustanawianiu konsensusu. Jest to porządek tworzony niejako od dołu, w przeciwieństwie od polskiego, gdzie najpierw mieliśmy decyzję o wielkiej zmianie ustroju, a potem dopasowywanie wszystkiego pod nadrzędną zasadę.

Patologie opisane przez Zarembę rozbudziły emocje w Szwecji, dyskutowano, wystawiano sztuki teatralne itp. Skandynawowie, z tą swoją mądrością lewacką, prawdziwą, siadają i dyskutują szukając rozwiązań. Dlatego tak ważne jest dla nich, aby nikogo z tych dyskusji nie wykluczać. Przypominają tym trochę indiańskie plemiona z przygodowych książek na temat dzikiego zachodu. Tyle, że ci Indianie są bardziej zaawansowani cywilizacyjnie. I zdają sobie sprawę, że ich bizony nie są tak liczne jak dawniej. Największymi optymistami są za to ci, co świeżo się w tych krajach osiedlają. Mają szczęście nie pamiętać bizonów podebranych przez uciekające od płacenia podatków korporacje. Nowi wiedzą jak wygląda skolonizowany świat poza Skandynawią.

Największym zagrożeniem dla modelu skandynawskiego jest za to proces integracji europejskiej. Do Polski dzięki integracji napływają pieniądze, które łagodzą skutki neoliberalnych reform. Tym samym niejako je finansując. Dla Szwecji czy Danii integracja jest jednak zagrożeniem nie ze względu na nowe prawa, ale dlatego że rola tego prawa rośnie. Już nie zawsze respektowane są zasady konsensusu. Outsiderzy (np. obce przedsiębiorstwa) mogą szukać wsparcia dla swoich racji w instytucjach poza-krajowych.

O Skandynawii warto przeczytać po polsku tu: [1] [2][3]

Walka klas 1
Poszukiwania u źródeł

Żeby zacząć zrozumiale mówić o problemie „klasowości społeczeństwa kapitalistycznego” w Polsce, trzeba to chyba zrobić z perspektywy osobistej, ludzkiej, namacalnej, ze dwa piętra poniżej całkiem sporej teorii na temat kapitalistycznego ustroju, naszego ustroju. Choć inspiracją tego cyklu artykułów (cyklu, bo będę orał regularnie) jest tu gdzieś przeczytana rada Žižka, że czas przestać jedynie działać (np. podróżować), trzeba zacząć językiem teoretycznym opisywać działalność. Zobaczmy co da się zrobić.

Zeszłoroczne wakacje zacząłem z przeczytanymi „Dystynkcjami” Pierre'a Bourdieu i liźniętą „Klęską solidarności” Davida Osta. Nawet nietrudno zgodzić się z tezą Osta, że powinniśmy czasami definiować problemy w oparciu o interesy klasowe, skoro w ogóle ich tak dotąd w PL nie definiowano. W końcu skoro kapitalizm mamy, to pewnie są gdzieś i te klasy. Tylko jak zobaczyć coś, czego wcześniej nie było widać? Bourdieu stwierdził, że różne klasy różne rzeczy jedzą, piją i czytają. A przynajmniej tak było dawniej (w XX wieku) i we Francji. Ale czy możliwe jest zabranie się do problemu klas z odwrotnej strony, tzn. czy jesteśmy w stanie wyśledzić obecne klasy społeczne po tym co jedzą, piją i czytają?

Między innymi z takimi problemami ruszyliśmy stopem w Europę. Nie bardzo świadomi tego, co nas czeka poruszyliśmy problem klas w małej hiszpańskiej knajpce w towarzystwie przesympatycznej pary Brytyjczyków. Kierowca okazał się socjologiem, który natenczas zaczął się odgrażać, że gdyby tylko miał tu jakiegoś drugiego Brytyjczyka to zaraz by nam zademonstrował jak rozpoznać przynależność do klasy społecznej po użyciu języka. Zrobiła na nas wrażenie ta deklaracja, ale w sumie to, że rozpoznać i że w języku to już słyszeliśmy. Ale co rozpoznać? Co powiedzieć jak już się widzi tę różnicę? Klasa niższa-średnia-średnia-pracująca z południa? W ten sposób uzyskać można nawet komiczny efekt, jak w artykule „Awans do klasy średniej średniej” w GW w przeddzień prima aprilisu 2008. Interesująca wydała nam się niechęć międzyklasowa, tzw. antagonizm, deklarowana przez naszych Brytyjczyków z klasy pracującej, którzy twierdzili, że nawet nie umawialiby się z kimś z klasy średniej. Łau! Próbowaliśmy trochę ich przycisnąć pytaniami o tę ich rzekomą przynależność do „klasy pracującej”, skoro studia pokończyli i rozbijają się po słonecznej Europie realizując typowo brytyjskie hobby – kupowanie domów. Po wyjaśnieniach, że przynależność klasowa nie zależy ani tak bardzo od pieniędzy, ani zawodu czy poziomu konsumpcji ODPADLIŚMY.

12 kwietnia 2008

Somalia – podejście operacyjne,
czyli jak pomagać ludziom, którym już pomogli Zjednoczeni Amerykanie


Jak to się stało, że katastrofa humanitarna (600 tysięcy przemieszczonych ludzi), obecnie większa od tej w Darfurze, nie jest pokazywana w mediach? Nawet autorzy programów w duńskich mediach publicznych twierdzą, że tematów „czysto humanitarnych” nie wprowadzą. Popularnością widzów cieszą się teraz problemy, które daje się łatwo przełożyć na problemy bezpieczeństwa (widzów)! Co tam w mediach!? Przedstawiciele szeregu agencji Narodów Zjednoczonych odwiedzają miejsca dotknięte kataklizmem, mówią, że to najgorsze co w życiu widzieli i... pomoc nie nadchodzi.

Somalia, kraj od 60 lat w chaosie. Dawniej sojusznik Związku Radzieckiego, któremu z powodu wojny Etiopią – też sojusznikiem ZSRR, Moskwa odcięła pomoc, żeby uzyskać wynik wojny. Stąd ten dziwny kształt na mapie. Kraj ten zasłynął w Polsce z powodu zdjęć Sławomira Idziaka do filmu „Helikopter w ogniu”. Od czasu spektakularnej porażki Amerykanów w Mogadiszu (1993), Somalia stała się tematem tabu. Południową częścią kraju (w tym stolicą) rządzili watażkowie (warlords), czerpiący korzyści z braku państwa i prawa.

Remake „Contras”
Dzięki retoryce „wojny z terrorem” Pentagonowi udało się przeforsować zaetykietowanie Somalii jako państwa (upadłego), gdzie kryją się terroryści – rzekomo autorzy zamachów z 1998 roku na amerykańskie ambasady w Tanzanii i Kenii. W międzyczasie, mając dość codziennej przemocy, zaczęły organizować się pojedyncze sąsiedztwa. Mieszkańcy Mogadiszu musieli wywalczać sobie prawo do bezpiecznego przemieszczania się. Zaczęli wprowadzać instytucje prawa. Gdy zjednoczyli się, przegonili mafie (najpierw z Mogadiszu, potem prawie całkowicie z południowych prowincji) w ciągu 5 miesięcy 2006 roku. Pierwszy raz od 60 lat!

Tyle, że po 11 września (2001) kiepsko jest się odnosić spektakularne sukcesy pod nazwą „Unia Trybunałów Islamskich”. I w Pentagonie (Departament Stanu wyłączył się z zadymy) najwyraźniej uznano, że lepszy terror niż szariat. Zainstalowani w Dżibuti Amerykanie rozpoczęli przesyłanie ogromnych pieniędzy mafijnym bonzom, którzy ruszyli na zakupy (broni i rekrutów). Ambasador USA przy UN, John Bolton, "na mikołaja" 2006 pchnął rezolucję o „słusznej” interwencji, a na wojnę ruszyła... Etiopia. Przypadkowo chrześcijańska i nieprzypadkowo skora do osłabiania sąsiada, bo: (a) za wysłanie 8 tysięcy żołnierzy płacą USA, (b) silna Somalia oznacza powrót pan-somalijskich marzeń, czyli łączenia Somalijczyków zamieszkujących m.in. część Etiopii. Mogadiszu zostało szybko zdobyte. Powstał Przejściowy Rząd Federalny z prezydentem z północnego regionu – Puntland. I rząd ten został uznany przez społeczność międzynarodową. Prezydent nigdy nie odważył się osiąść w Mogadiszu! Islamiści rozpoczęli wojnę partyzancką – na ulicach zaczęły wybuchać samochody-pułapki. Tym samym niejako potwierdzając zarzuty o terroryzmie. Choć takich ekscesów wcześniej nigdy tam nie było.

Obecnie Unia Trybunałów Islamskich kontroluje większość terytorium południowej Somalii. Może nie tyle oni kontrolują, co na pewno nie kontrolują tam niczego ani Etiopscy żołnierze, ani rząd tymczasowy. Coraz mniej chętnie zresztą ruszają się oni z prowincji, którą zajmują (na tej wyżynie nie jest najgorzej z jedzeniem). Nomadyczna Puntlandia (hodowla wielbłądów, kóz, owiec) , która przerzucała 50% (!) swoich przychodów na wsparcie Rządu Przejściowego też już jest tym zmęczona. Mogadiszu kontrolowane jest przez jeden z klanów. Merem miasta jest jeden z watażków, na tyle sprytny, że ciężko „opodatkował” nielicznych w tym kraju rolników. Rolnicy (etnicznie Bantu) zamieszkują obszary wzdłuż rzek i odczuwają to jako ulgę, po wcześniejszych doświadczeniach z nomadami, dla których Bantu byli „ludźmi, po których nikt nie zapłacze”.

Mechanizm głodu
Jeżeli przeżyjesz suszę, masz szansę odrobienie strat w czasie pory deszczowej. W tym roku coś te deszcze nie nadchodzą. Od stolicy w górę ludzie teraz jedzą... krzewy. Jest taki jeden rodzaj krzewu (nie pamiętam nazwy), który trwa nawet gdy pozornie wszystko zostaje zjedzone. Zwierzęta nie dają rady tego zjeść. Ludzie grillują takie gałązki – pieczoną korę dają zwierzętom, wnętrze przerabiają na coś w rodzaju mąki. Gdy to się kończy, zabijają zwierzęta. Brak zwierząt oznacza, że deszcz, gdy nadejdzie, nie będzie szansa na odzyskanie ekonomicznych podstaw życia. Ludzie masowo ruszą wtedy do miast, gdzie kobiety jak będą miały szczęście zostaną pomocnicami w bogatszych domach, ale podstawową opcją jest dla nich prostytucja.

UN vs NGOsy
Fundamentalną zasadą organizacji humanitarnych jest bezwzględne ratowanie człowieka. Inaczej stracą wiarygodność. Narody Zjednoczone muszą jednak działać zgodnie z prawem międzynarodowym. Inaczej stracą wiarygodność. Tak więc ten uznany Federalny Rząd Przejściowy to wielki problem teraz. Nie można go ominąć, choć nie jest gospodarzem, ale stroną konfliktu. Ale nie można też współpracować z potępioną opozycją (do Trybunałów dołączyły różne frakcje, klany i ogromna diaspora). Polityczny konflikt rozsadza UN.

Skandynawskie pomysły
Dwa tygodnie temu badacze wrócili z Somalii i przedstawili strategię wejścia do Somalii opierającą się na interesującej taktyce. Organizując pomoc z zewnątrz musisz mieć z kim rozmawiać na miejscu. W rejonach konfliktów to kwestia życia pracowników organizacji. Pomoc musi dotrzeć do wszystkich. Jeżeli jakaś grupa czuje się wykluczona czy poszkodowana, to – w warunkach pokoju masz polityczny konflikt, a w warunkach wojennych – to kwestia życia wysyłanych tam pracowników.

Okazuje się, że jest pewna grupa, która się nie rusza z miejsca bez względu na głód czy wojny – tradycyjna starszyzna. Są dobrze poinformowani, chętni do współpracy (bo zdają sobie sprawę z zagrożenia głodem) i w oparciu o tradycję potrafią wygaszać konflikty. Są gwarancją, że pracownicy będą ostrzegani o niebezpieczeństwach. Kluczowe dla powodzenia misji pomocy jest aby wszystkie klany i podklany były włączone w ten proces. Starszyzna negocjuje tak, że jest też pośrednikiem w kontaktach z Trybunałami, z którymi oficjalnie nie można się kontaktować, ale przecież trzeba uwzględnić ich stanowisko.

Naukowcy wykonali swoją część pracy, teraz podobno piłka jest po stronie Narodów Zjednoczonych. Zdecydowana większość tego, o czym opowiedziałem, pochodzi z wykładu (dla 7 osób) jaki zrobił Joakim Gundel, konsultant [1][2] [3] który właśnie wrócił z Somalii. Z pomocą linków próbuję tę wiedzę jakoś zrekonstruować. Supermapka z Wikipedii.

P.S. Aha, oni tam mają ropę.
P.S.' Może zamiast muzeów instytuty i NGOsy zajmujące się tematem wysiedleń należałoby w PL budować? Szwedzi mają coś takiego.

10 kwietnia 2008

I will do anything... TO GET MY DIGNITY BACK

To Kopenhaska akcja-spontan przeciwko seksizmowi. A zaczęło się dość niewinnie (czyli jak zwykle) od rozmów przy winie. O tym, że reklamy stają się coraz bardziej nachalne, że manipulują obrazem kobiet jak zwykle. I że obecności tego typu reklam trzeba się przeciwstawiać. I że w zasadzie... mamy farbę :) Nawet hasło wymyśliła solenizantka przy stole. A potem my wróciliśmy do naszego domu i trochę zapomnieliśmy.

Ale dziewczyny z nauk politycznych Uniwersytetu w Kopenhadze zadziałały! Ktoś życzliwy poinformował media, które w Danii chwytają takie tematy : Kreatywny wandalizm przeciwko reklamom. Bo to media PUBLICZNE, dla obywateli, a nie konsumentów!

9 kwietnia 2008

Skąd ta mina?

Połączenie dwu bezdennie kretyńskich praktyk daje czasem zaskakujące efekty. Wspierana przez 40 krajów produkcja narzędzi do polowania na ludzi i promowane przez telewizyjne media konkursy piękności. Efekt? Wybierz Miss Angoli!

A o problemie min opowie Al Jazeera



31 marca 2008

Bóle w krzyżu: pedagogika pracy czy religii?

Przede wszystkim chciałbym się odciąć od poprzedniego posta. Niewprawiony czytelnik mógłby pomyśleć, że jestem zainteresowany tematem, tym całym homoseksualizmem, że ja no, że niby nie tylko dlatego, że jestem Polakiem, ale także z przyczyn głębszych, bardziej osobistych czy też międzyludzkich. I jeszcze o tym nieszczęsnym „przetrącaniu krzyży”. Doprawdy niesmaczne. Zaraz się moja konserwatywna PARTNERKA oburzy.

Z tymi krzyżami to wszystko zaczęło się przed gejami, bo o 19:00 (patrz program DR2). To był siódmy odcinek programu „Dobra praca” i tematem tego tygodnia były bóle pleców (po polsku czasami: krzyża). Okazało się, że Duńczycy nie akceptują tego, żeby praca przynosiła ból. Jakoś nie nauczyłem się myśleć o tym jako o problemie społecznym, a nie tylko osobistej słabości. Śledziliśmy więc razem z reporterem różne miejsca pracy, gdzie pracownicy narażeni są na przeciążenia kręgosłupa. Mógłbym złośliwie napisać, że nie wiem jak to jest w Polsce, ale tutaj w DK misją telewizji finansowanej z abonamentu jest interesować się problemami ludzi, problemami pracy w szczególności.

Odwiedziliśmy więc hurtownię, gdzie młody pracownik musiał schylać się co chwilę i przenosić paczki towarów, byliśmy na plantacji pomidorów i na lotnisku, gdzie pracownicy cierpią z powodu przenoszenia ciężkich bagaży.

Oczywiście próbowano przeciążeniom kręgosłupa zaradzić. W hurtowni odbywały się dyskusje jak można pomóc pracownikom, a potem testowanie różnych maszyn ułatwiających przenoszenie. Nie skończyło się optymistycznie, bo okazało się, że robotnicy pracują tam na akord, a z maszynami to idzie przynajmniej na początku trochę jednak zbyt wolno. Plantacja pomidorów okazała się modelowym przykładem dostosowania warunków pracy do potrzeb ludzi, nie trzeba było się schylać wcale, a dzień pracy rozpoczynał się wspólną gimnastyką. Na lotnisku było najgorzej. Większość pracowników przenoszących bagaże kończy na rencie! Walizki są niestandardowe, więc nie da się ich lokowania w ciasnych lukach samolotów zautomatyzować. Co więcej, pasażerowie przeciążają swoje bagaże. Myślą, że jak dopłacą za nadwagę to już po kłopocie. Dlatego pracownicy (uzwiązkowieni oczywiście) zrobili małą kampanię uświadamiającą pasażerom co oznaczają dla innych te dodatkowe kilogramy. Bóle pleców wpływają nie tylko na wydajność pracy, ale też na życie rodzinne pracowników. Dowiedzieliśmy się, że nie tyle podnoszenie ciężkich rzeczy jest niebezpieczne, ale powtarzalność czynności jest zagrożeniem. A już szczególnie groźne jest podnoszenie ciężarów i skręcanie kręgosłupa jednocześnie.

I to wszystko w tzw. publicznej telewizji! I wtedy pomyślałem o tym przetrącaniu krzyży. Czy to ten sam bóg przetrąca je homoseksualistom i pracownicom (m.in. supermarketów) w Polsce?

Geje, lesbijki, dzieci i mniejszości mundurowe

Nareszcie duńskie media dostarczyły tematów, na których znać się w PL po prostu wypada! I nie jako edukator, ale jako Polak i zarejestrowany katolik muszę wypowiadać się na tematy ważne dla naszej obronności tożsamości, tożsamości obronności itp.

O homoseksualistach w Danii prawie się nie słyszy. To znaczy, jest gablotka w muzeum narodowym upamiętniająca pierwsze gejowskie małżeństwo w przełomowym roku 1989. Wśród 11 par, które wtedy, 1 października zawarły związek nie mogło oczywiście zabraknąć duchownych, nauczycieli, psychologów i studentów. Niedawno Rada Miasta debatowała nad tym jak uczynić Kopenhagę miastem jeszcze bardziej przyjaznym gejom.

A tu nagle w telewizji, w weekend, taki temat – „Homo, Niebo czy Piekło”. Trzyodcinkowy dokument o problemach wierzących homoseksualistów. Ilu ludzi, tyle dramatów, jak zwykle. Główny problem polegał na tym, że stawiano ludzi w sytuacjach konieczności odrzucania części swojej tożsamości tzn. albo żyjesz w homoseksualnym związku i grzeszysz, albo jesteś sobie homoseksualistą, ale nie jesteś w związku więc nie grzeszysz i wtedy jesteś częścią kościoła i pójdziesz do duńskiego raju. Duńskiego, bo trzeba zaznaczyć, że chodzi o kościół protestancki (narodowy, luterański, w wersji wittenberskiej). Utrudnienia, jak się okazało, powodowane są głównie przez fundamentalistów, bo czytają biblię dosłownie i po kilkakroć odnajdują tam zakazy czy ostrzeżenia, że bóg przetrąci homoseksualistom krzyże czy coś w tym stylu [Niestety nie czytałem, choć studiowanie na Wydziale Teologi zobowiązuje]. Problemy doktrynalne rozwiał jeden biskup mówiąc, że: chrześcijaństwo nie jest religią księgi; był Jezus, ale opowieści o nim pisali ludzie; najważniejszą zasadą chrześcijaństwa jest kochać bliźniego jak siebie samego i wszystkie zasady powinny być uzgadniane z tą najważniejszą, a nie z tekstem! [Nie ekscytujcie się, bo jeszcze się nawrócicie!]

A ja czekałem, wciąż czekałem. Problem homoseksualistów w kościele uznałem za rozwiązany, ale czekałem aż ktoś poruszy problem mniej licznych wprawdzie, ale jednak mniejszości - tych mundurowych. Czy duńscy żołnierze mogą być częścią kościoła, czy pójdą do nieba? Jeżeli okazałoby się, że są jakieś problemy z „nie zabijaj”, to może w ramach europejskiej współpracy moglibyśmy duńskim żołnierzom zaproponować polskie, bardziej w tym względzie liberalne, niebo?

Polskich tematów w Danii ciąg dalszy w poniedziałek rano! „Geje i lesbijki mogą wychowywać odebrane dzieci.” Czyli po prostu homoseksualne pary mogą być rodzicami zastępczymi. Na razie tylko w Kopenhadze. Na razie tylko dwie pary (gejowska i lesbijska) zostały zaakceptowane jako rodzice zastępczy. I tylko jedna z czterech darmowych gazet o tym doniosła, ale za to na pierwszej stronie.

30 marca 2008

Mobbing, bullying i dyskryminacja

Już pisaliśmy o tym jak Brytyjczycy próbują się nauczyć od Norwegów skutecznej eliminacji prześladowań w szkole.

A pisaliśmy jak bardzo jesteśmy pod wrażeniem skandynawskiego mainstreamu? To antypody polskiego Teksasu*! W zeszłym tygodniu duńskie gazety na pierwszych stronach podniosły temat mobbingu. Okazało się, że nawet mimo wysokiej świadomości konsekwencji, dzieci są wciąż mobowane. Żeby temu zapobiec, zaproponowano,żeby już w żłobkach uczyć dzieci bycia razem, bo na świadome przeciwdziałanie mobbingowi nigdy nie jest za wcześnie.

Przytaczamy część praktyczną artykułów [1][2][3]

Rady dla rodziców dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym:

  • Zachęcaj swoje dziecko do zabaw ze wszystkimi dziećmi bez wyjątku.
  • Nie mów źle o innych dzieciach.
  • Wprowadź politykę urodzinową zapraszając, albo całą klasę albo wszystkich chłopców czy dziewczynki.
  • Zachęcaj swoje dziecko do obrony towarzyszy, którzy nie potrafią obronić się sami
  • Otwarcie i pozytywnie słuchaj, gdy inni rodzice opowiadają o problemach swoich dzieci.


Rady dla uczniów:

  • Jeżeli jesteś mobowany, nigdy nie zostawaj z tym sam. Idź z tym do dorosłych, z którymi masz dobry kontakt.
  • Do wszystkich innych: reaguj, gdy inni mobują lub obrażają.
  • Daj sobie spokój z graniem bystrego kosztem innych.
  • Rozmawiaj, baw się i przebywaj także z innymi kolegami, niż ci co zwykle.
  • Nie akceptuj mobbingu. Możesz zaproponować aby twoja szkoła wprowadziła politykę antymobbingową.
  • Rozmawiaj o mobbingu. Można to robić w klasie lub podnieść temat w Samorządzie Uczniowskim.

Rady dla pedagogów i nauczycieli:
  • Rozmawiaj z dziećmi, jak być częścią grupy.
  • Ustal z dziećmi reguły zabaw. Czy można na przykład powiedzieć nie, gdy inne dzieci chcą się przyłączyć do zabawy?
  • Przemyśl, jaki jest najlepszy sposób na włączanie się do zabawy lub odmawianie.
  • Rozważ jak dzieci siadają razem w ławkach czy w kółku.
  • Każde dziecko jest w czymś dobre. Pedagodzy powinni znaleźć to i wzmacniać. To daje dziecku pewność siebie, pomaga odpocząć wewnętrznie, daje to też twórcze podejście do tego jak być sobą i z innymi.
  • Bądź dobrym przykładem dla dzieci. Dorośli w instytucjach powinni zachowywać się porządnie względem innych. Nie obgaduj nikogo za plecami i nie mów o nikim źle.


Na koniec telewizyjna reklama przeciw dyskryminacji. W zasadzie zewnętrzny obserwator nie wie ze względu na jakie cechy ktoś jest dyskryminowany. Aha, tak dla porządku i w skrócie: dyskryminacja to odrzucanie innych ze względu na jakieś cechy; bullying to prześladowanie jednej osoby przez drugą; mobbing to prześladowanie jednej przez grupę.

Diskrimination gør ondt
. Dyskryminacja boli.


* Przez określenie polski Teksas mam na myśli obecny porządek polityczny w PL wzorowany na amerykańskim Teksasie. Tyle, że jeszcze bez broni i Demokratów.

24 marca 2008

Mikrokredyt, mikrofinanse... pomoc biednym i bankierom

W połowie marca duńska darmowa gazeta Urban dzień w dzień na pierwszych stronach promowała mikrokredyt: „Biedni Duńczycy zostaną dyrektorami”, „Zagraniczna pomoc dla biednych Duńczyków”. Od czasu Nobla dla założyciela Grameen Bank o mikrokredycie jest coraz głośniej. Jako pomysł na pomaganie biednym z pewnością zostanie zaproponowane i w Polsce i zwłaszcza przyszli pracownicy społeczni powinni coś o tym wiedzieć. W końcu nie każda specjalistka od wywiadów środowiskowych musi być zaraz windykatorem.

Podstawowa idea polega na pożyczaniu niewielkich sum pieniędzy ludziom pozbawionym majątku, dokumentów identyfikacyjnych, historii i zdolności kredytowej. Dla tradycyjnych banków koszt obsługi takich klientów jest za wysoki w stosunku do potencjalnych przychodów (jest to przykład na tzw. zawodność rynku). Muhammad Yunus otrzymał Nobla z ekonomii nie za dostarczenie usług bankowych biednym, bo byli oni wspomagani przez rodziny i bardzo drogich „rekinów pożyczek”, ale za sposób skonstruowania tych usług i ciekawe efekty.

Przede wszystkim chodziło o system wzajemnych gwarancji tzn. pieniądze nie są pożyczane jednostkom, ale kolektywowi. W grupie ludzie wzajemnie sobie ufają, pilnują, pomagają, odwiedzają. Jeżeli każdy spłaci swoją część, kolektyw zdobywa historię kredytową i może pożyczyć więcej za drugim razem. Ponadto, pożyczki łączone są z edukacją – funkcjonariusze takiego banku większość dnia spędzają między klientami, na rowerach... odwiedzając i doradzając dotychczasowym oraz przeprowadzając wywiady środowiskowe wśród potencjalnych klientów. Efektem ubocznym mikropożyczek okazała się emancypacja kobiet – lepiej się organizowały w grupy, lepiej spłacały i przede wszystkim chyba bardziej potrzebowały pomocy.

Nagroda Nobla pomaga w promocji pomysłu, ale... (nie byłbym sobą bez ALE – w zasadzie od ALE chciałem zacząć, ALE obiecałem sobie bardziej pozytywnie pisać wiosną)
...pomysł nie tylko nie jedno ma imię – obecnie mówi się raczej o mikrofinansach, bo biedni nie mają dostępu do wielu różnych usług finansowych np. ubezpieczenia, rachunków oszczędnościowych, leasingu. Ale przede wszystkim ten pomysł na pomoc najbiedniejszym z biednych ma niejedno wykonanie! Nawet język się zmienia pod wpływem czy też na okoliczność promocji - obok praw człowieka mamy np. prawo do usług finansowych.

Niewiele instytucji korzysta z systemu wzajemnych gwarancji tłumacząc, że klienci rozwijają się z różną prędkością i po kilku pożyczkach górne limity kredytowe kolektywu są dla nich ograniczeniem. I tu pojawia się ciekawy problem: ich kredyty przestają być mikro, klienci przechodzą do klasycznych banków i... system międzynarodowej pomocy przestaje się kręcić – bo jak inaczej oceniać działalność tych instytucji jeśli nie po ilości klientów?

Nie sposób ocenić ilu klientów wpadło w spiralę kredytową. Nikt nie jest zainteresowany sprawdzaniem, bo „banki dla biednych” zależne są od pomocy rządów i fundacji – inaczej oprocentowanie kredytów i tak na ogół wyższe niż w zwykłych bankach musiałoby być jeszcze wyższe. A jeśli pomoc międzynarodowa nie popłynie do banków, to dokąd ma płynąć?! Niewiele jest przecież pomysłów na pomoc biednym, które byłyby jednocześnie zgodne z panującą ideologią neoliberalizmu. Dlatego instytucje, które pozostały NGOsami (co jest odradzane) stać na anulowanie długów. A te NGOsy, które przepoczwarzyły się w banki prowadzą z konieczności restrykcyjne windykacje – z konieczności, bo represje muszą działać pedagogizująco na pozostałych kredytobiorców. Niewiele wiadomo o windykacjach np. w Kongo – tak, są takie miejsca na świecie, w których państwa jeszcze nie ma, a aktywiści/bankierzy już są! Wiadomo tylko, że dłużnicy w Indiach, Bangladeszu czasem się organizują.

Interesujące są także losy pracujących po 12 godzin dziennie aktywistów, których dotowane organizacje z czasem nie tylko przemieniają się w banki, ale wypełniają się bankierami, którzy przekonstruowują dotychczasowe usługi wg bardziej dla siebie zrozumiałych kryteriów konkurencji międzybankowej. Problemy konwergencji, czyli obecność "wizjonerów" w MFI (mikrofinansowe instytucje) wskazywana są jako największe zagrożenie dla sektora w roku 2008 - wynika z raportu "Bananowe Skórki Mikrofinansów".

Popularność mikrokredytów jest ogromna, bo po pierwsze czasami bardzo pomagają ludziom, a także dlatego, że działalność taka przeniesiona do sieci staje się wielką frajdą, dla tych którzy chcą pomagać, aby ich życie miało sens. Przykładowo, grupa znajomych studentów z kilku najbogatszych krajów świata wrzuciła pieniądze do dwu z wielu serwisów łączących dawców i kredytodawców z kredytobiorcami [1][2][3][4][5]. Wybierają osoby, których projekty chcą wesprzeć, a gdy pieniądze wracają... brzydząc się zyskiem przekazują wszystkie pieniądze instytucji prowadzącej serwis i udzielającej takich kredytów masowo. Piękne! Naprawdę piękne.

Ale i tak najciekawsze jest pojawienie się mikrokredytów w Europie. Owszem, może jest to narzędzie mogące pomóc niektórym np. bezdomnym, gdy nie mają nawet miejsca zameldowania. Tylko czy nie okaże się, że wyspecjalizowane oddziały banków oferujące zadłużanie zadłużonych pod marketingowym szyldem „mikro-” staną się po prostu beneficjentami środków pomocy społecznej? Nie wiem, ale pewnie tak.

* Pedagogizujące aspekty mikrokredytu: Mikrokredyt: opór i dominacja
* Między innymi krótko o tym kto nie dostaje normalnego kredytu: Mikrokredyt polityczny
* Przyczyny powodzenia idei mikrokredytu w formie oferowanej przez Grameen Bank: w Recyklingu Idei
* Z publikacji Narodów Zjednoczonych: Building Inclusive Financial Sectors for Development
* The Microfinance Promise w pdf
* Biznes i strategia: The Fortune at the Bottom of the Pyramid w pdf

Postaram się systematycznie wzbogacać artykulik w linki, ale podstawowy to microfinancegateway.org.
Haseł z Wikipedii nie przełączajcie automatycznie na swój język – różne wersje to różne szczątki prawdy.