Jak uwolnić przyszłość od martwej ręki przeszłości? Nie, ten wykład nie jest o "niewidzialnej ręce" Adama Smitha. Jest o walce z inercją dwudziestowiecznego systememu kontroli. Okazuje się, że opierając się przekształcaniu kultur w takie "TYLKO do odczytu" trzeba odpowiedać sobie na pytania typu: Czy pozwolić społecznościom decydować o tym jakiej wolności chcą? Czym jest wolności i jakie rodzaje wolności chroni prawo? Czy techniczne zdolności umożliwiają polityczną walkę z systemem kontroli? Jak nie dać się nazwać terrorystą? Lawrence Lessig twierdzi, że to jakich odpowiedzi udzielimy i których z nich będziemy bronić ma tylko teraz znaczenie. Za 20 lat nie będzie czego bronić.
Koło Naukowe Na Styku weszło do sieci kultur słowiańskich Slavic@ - a network of Slavic cultures. Sieć ma zapewnić podstawy do przemyślenia i promocji Słowiaństwa jako kulturowej i cywilizacyjnej kategorii. Sieć ta została stworzona przez The Institute for Civilization and Culture z siedzibą w Ljubljanie. Program sieci jest dość szeroki (pisany językiem wniosków o granty) i w zasadzie wnieść do sieci można to, czym jest się zainfekowanym jako Słowianie. W programie czytamy:
• Wprowadzenie, konfrontacja, przepływ i wymiana informacji i jej tworzenie przez Słowian i kultury słowiańskie - w obszarach kultury, nauki, badań, kultury popularnej, sportu, rozrywki itp. • Korzystanie z różnorodności i jakości kulturowej produkcji Słowian w europejskim i globalnych kontekście • Ustanowienie i wzmacnianie międzynarodowej sieci organizacji pozarządowych i młodzieżowych (obywatelskich); motywowanie młodych do zostanie aktywnymi obywatelami i do wzięcia odpowiedzialności w procesach podejmowania decyzji na poziomie lokalnym, regionalnym i międzynarodowym; • Tworzenie i stymulowanie świadomości młodych o roli mediów w nowoczesnym społeczeństwie - jak czytać, zrozumieć i interpretować ich zawartość, jak reagować i współtworzyć ją itp.
Mam nadzieję, że słowiański sceptycyzm wobec wszelkich pan-słowianizmów (nawet tych "sorosowych") zupełnie w nas przez to nie zaniknie. Kraj Południowo-Słowiański rozpadł się z hukiem i może warto czasem o tym pomyśleć, zwłaszcza że TAM jest to temat żywy i wszystkie rozmowy z obcokrajowcami w końcu na ten temat schodzą. Z drugiej strony, z tego, że jesteśmy słowiańscy nie wynika, że powinniśmy rozmawiać ze sobą po rosyjsku - do czego usiłował mnie skłonić kiedyś pewien młody Rosjanin (dodatkowo posiłkując się argumentem, że i tak ONI mają więcej czołgów). Nie wiem jak inni, ale ja jestem też bardzo nieufny w stosunku do pewnych projektów, u których podstaw tkwi założenie, że "Slaves (sic!) are natural born teachers" (jak napisane w książce "Ministerstwo bólu" Dubravki Ugrešić), więc nadajemy się świetnie na epigonów wolnorynkowych utopii. Do natychmiastowego użycia na froncie południowo-amerykańskim (patrz: "List do narodu kubańskiego" czy inicjatywy typu Solidarni z Kubą). Jakoś wolę apele pisane po angielskuCuba Solidarity Campaign.
Nauczycielskie związki zawodowe wezwały do jednodniowego (30 III) strajku w szkołach podstawowych w regionie Paryża. Bezpośrednim powodem protestu jest aresztowanie Valérie Boukobza-Rodriguez, dyrektorki jednej ze szkół, która czynnie przeciwstawiła się policjantom próbującym aresztować chińskiego nielegalnego imigranta odbierającego swoje wnuczki po lekcjach.[Libcom News] Przeciwko małemu tłumowi, który się zebrał policja użyła pałek i gazu łzawiącego. Jeden policjant został ranny, a jeden radiowóz zniszczony. Dyrektorka została oskarżona o zniszczenie własności publicznej. Aresztowana twierdzi, że jej interwencja była częścią jej obowiązków dbania o uczniów, których dziadek miał być aresztowany. W poniedziałek wieczorem, po jej aresztowaniu około tysiąca osób demonstrowało przeciwko deportacjom.[Libcom News]
Policja organizuje obławy na szkoły publiczne, bo stały się one częścią ruchu oporu przeciwko polityce wysiedlania nielegalnych imigrantów. Prawo zabrania deportacji, która podzieliłaby rodziny. Dlatego dziećmi (często przecież urodzonymi we Francji), których rodzice zostają aresztowani, opiekują się inni rodzice lub nauczyciele uniemożliwiając w ten sposób deportacjęBBC.
Organizacją działającą na rzecz edukacji bez granic jest sieć Réseau Éducation Sans Frontières. Tam znalazłem ten apel. Treść przesłania poniżej.
„Bez papierów” to ktoś kto nie ma pozwolenia na pobyt, nawet jeśli jest we Francji od bardzo dawna. Jak wielu z was, nasi rodzice pochodzą z innych miejsc. Uciekli od przemocy, biedy. Przybyli tutaj pracować i dać nam lepsze życie. Niektórzy z nas tu się urodzili. Bez z czy z papierami, Francja jest naszym krajem. Żyjemy w czynszowych domach, umeblowanych mieszkaniach, stłoczeni w pokojach. Każdego dnia, boimy się. Jesteśmy przerażeni tym, że nasi rodzice mogą zostać aresztowani przez policję, gdy idą do pracy, kiedy jadą metrem. Obawiamy, że zostaną zamknięci w więzieniu, że nasze rodziny zostaną rozdzielone i że odeślą nas do krajów, których nie znamy. Mamy to na uwadze przez cały czas. Nawet gdy jesteśmy w szkole. Czy to normalne, aby bać się idąc do szkoły? Ostatniego lata my i nasi rodzice byliśmy pełni nadziei, że ten koszmar się skończy. Mieliśmy nadzieję, że w końcu dostaniemy te pozwolenia. Wypełniliśmy dokumenty, spędziliśmy dni i noce w kolejkach przed komisariatami. Zarejestrowaliśmy się w biurach. Myśleliśmy, że dostaniemy pozwolenia, że będziemy w porządku, że ten koszmar się skończy. Wypełniliśmy wszystkie kryteria, a zostało nam powiedziane: Nie! Bez uzasadnienia. Teraz jesteśmy zagrożeni i musimy się ukrywać. Dlaczego jest tak nie fair? Nie chcemy żyć w strachu nigdy więcej. Chcemy, żeby Francja nas zaadoptowała. Chcemy mieć pozwolenia na pobyt, chcemy być w porządku. Pozwólcie dorastać nam tutaj!
Niedawno obejrzałem film „no lager – nowhere!” o radzeniu sobie z obozami dla uchodźców w Europie. Film ten nie poraża refleksyjnością, nie rozważa się w nim przyczyn rosnącej ilości „niezaproszonych” u bram Europejskiej Twierdzy. Film zbiera dokumentację z ataków na miejsca, gdzie latami przetrzymuje się ludzi. I jest to dla mnie osobiście zastanawiające, że oczekiwałem jakiejś głębszej analizy czy szerszego kontekstu problemu imigrantów, a być może powinno wystarczyć to, że na terytorium naszej wspólnej Unii Europejskiej poniżani są ludzie i łamane jest prawo.
Zatrzymani trafiają do obozów, bo nie mają dokumentów i nie potrafią udowodnić, że są uchodźcami i należy im się ochrona prawna. Podstawowym problemem administracyjnym jest odróżnienie uchodźców od emigrantów ekonomicznych (niepotrzebni pracodawcom, nielegalni są zawracani). Oczywiście w obozie możesz spędzić kilka lat, sytuacja w twoim kraju poprawi się na tyle, że ktoś w końcu obieca bezpieczeństwo i... wracasz donikąd.
Ale czy te tysiące „niezaproszonych” nie mogłyby po prostu przestać chcieć dostać się do Fortecy? Może oni nie wiedzą, że w drodze mogą zginąć? A nawet jeśli im się uda, spędzą lata w quasi-więzieniach. Czy rozwiązaniem mogłaby być edukacja? Ale jaka?
Gdyby tak, na masową skalę uczyć ludzi procedur i pokazywać im, co ich czeka, to paradoksalnie tacy uczniowie zyskaliby kompetencje, których wolelibyśmy, żeby jednak nie mieli. Wyruszenie do Europy mogłoby stać się możliwą drogą życiową, o której wiedziałoby się więcej niż o innych możliwościach. Moglibyśmy opowiadać jak to u nas nie jest tak fajnie jak widać na reklamach w TV. Europejczycy "jadą na prozaku", nie potrafią żyć wolniej, choćby chcieli itp. Tyle, że uzyskalibyśmy efekt raczej komiczny. Byłby podobny do tego, gdy w Polsce słyszymy o duńskich więzieniach, w których tak bardzo się pogorszyło, że kwateruje się po 2 osoby w jednej celi. To może, zamiast edukacji, skorzystać z dobrodziejstw marketingu? Wybudować w Afryce miliony billboardów kreatywnie i niepowtarzalnie zniechęcających do przyjazdu?
To interesujące, że być może łatwiej zalać jakieś kraje produktami niż pozwolić ludziom swobodnie przemieszczać się. Badiou we fragmencie "Prawda przeciw prawu" ze „Świętego Pawła” problem relacji między imigrantami a kapitalizmem formułuje przerażająco dosadnie:
„Wszystko, co krąży, staje się jednostką obrachunkową i odwrotnie - krąży tylko to, co da się porachować. Co więcej, zasada ta objaśnia paradoks, który dostrzegło niewielu: w dobie uogólnionego krążenia i fantazmatu błyskawicznej komunikacji kulturowej wszędzie mnoży się prawa i regulacje zabraniające przepływu osób. Również we Francji napływ cudzoziemców jeszcze nigdy nie był tak niski jak w ostatnim okresie! Wolne krążenie tego, co da się policzyć, przede wszystkim kapitału - tak! Wolne krążenie tego, co nieskończenie niepoliczalne, czyli poszczególnego życia ludzkiego - nigdy! Kapitalistyczna abstrakcja pieniężna z pewnością jest czymś osobliwym, ale jest to ten rodzaj osobliwości, który nie zważa na żadną inną osobliwość.”
Warto jednak zastrzec, że to iż imigranci „nie pasują” do kapitalizmu wcale nie oznacza że kiedykolwiek zechcą mu się przeciwstawić! Ludzie, którzy porzucają swoje strony z tzw. powodów ekonomicznych nie wierzą, że INNY ŚWIAT JEST MOŻLIWY. Raczej ulegli fascynacji towarem. Chcą być tam, gdzie jest więcej CARGO (tak jak Polacy kiedyś chcieli mieć TYLKO pełne półki). Ujmując to dosadniej, swoją obecnością w Europie wydłużą kolejki w McDonaldzie. I chyba jest to ten rodzaj smutnej refleksji jaka była udziałem socjalistów, gdy w 1914 roku zobaczyli z jaką łatwością proletariat poszedł na nacjonalistyczną wojnę.
Czy masowy, niemy ruch społeczny ludzi, którzy uciekają z biednego Południa w kierunku bogatej Północy w obecnym kształcie świata można więc tylko penalizować? Reakcją na obozy w środku Europy jest zorganizowany opór (jak na filmie). Pojedyncze akcje nie zmieniają świata, ale przynajmniej podnoszą koszty niegodnego traktowania ludzi. Reakcją Unii jest centralizacja polityki przeciwimigracyjnej, powołanie m.in. FRONTEXu z siedzibą w Warszawie oraz finansowanie obozów poza Fortecą. Tam, aktywiści mogą dużo mniej. Z Fortecy nie można jednak usunąć rosnącej ilości kontestatorów i aktywistów!
Między innymi z tego powodu w 2006 roku powstał Manifest pt. „Apel Bamako” (od nazwy stolicy Mali, gdzie odbywało się Światowe Forum Społeczne). Wezwano w nim do teoretycznego ukonstytuowania się zbiorowego podmiotu politycznego, dotychczas nieobecnego w klasowej teorii organizacji społeczeństw. Chodzi o wszelkiego typu alterglobalistów, a ich symbolem miałby być dwulicowy italski bóg Janus. Wrota janusowych świątyni pozostawały otwarte, gdy gdziekolwiek w imperium prowadzono wojnę, tak by Janus mógł interweniować. Podobnie otwarci są ludzie pozostający w permanentnym stanie wojny z kapitalizmem w jego neoliberalnej formie. Jak skutecznie potrafią interweniować, widać na filmie.
Są od tego Turcy i ludzie innych ras- mówiła dzieciom pewna szwedzka nauczycielka. Nauczycielka zSandvikem na wschodzie Szwecji zadziwiła uczniów, że postanowili donieść o tym dyrekcji. Nauczycielka powiedziała jeszcze, że białych jest tak mało na świecie, że inni powinni za nich sprzątać. Galina Moroz, neutralizowana Szwedka, która w 1981r. wyemigrowała z ZSRR, nie sądziła, że wywoła taką burzę. 51-letnią nauczycielkę oskarżono o rozpowszechnianie rasistowskich stereotypów. Wg gazety "Arbetarbladet" Moroz dostała formalne oskarżenie. Moroz zaprzecza, władze szkoły uznały jednak, żę bardziej wirygodni są uczniowie. Ponieważ nikt wcześniej nie kwestionował pracy nauczycielkiu, skończyło się na naganie. Jak wynika z danych szwedzkich organizacji walczących z rasizmem, ofiarami słownych ataków na rasistowskim tle padają w tym kraju najczęściej muzułmanie. Pochodzi od nich aż siedem na dziesięć spraw zgłaszanych do Rzecznika Praw Obywatelskich. Stosunek Szwedów do imigrantów pogarsza się z roku na rok. W 1999roku 35% obywateli uważało, że trzeba zamknąć granice dla imigrantów, w 2004roku odsetek ten urósł do 45,5%.
artykuł zaczerpnięty z dzisiejszej Gazety Wyborczej.
28 lutego 2007 roku Rada Miasta Nowy Jork przegłosowała rezolucję symbolicznie zakazującą używania słowa "nigger". Rezolucja wzywa, by piosenki zawierające słowo na "N" nie były brane pod uwagę przy wyborze laureatów do nagrody Grammy. A już od 7 marca można obejrzeć pierwszy odcinek 11 serii South Parku, którego treść nawiązuje do tego wydarzenia.
Można oczywiście - nie bez racji - przyjąć, że puenty amerykańskich bajek celują w amerykańskie problemy, a te są w Polsce całkowicie niezrozumiałe. Czy możemy więc przechodzić obok amerykańskich problemów obojętnie? Gdyby odcinek "With Apologies to Jesse Jackson" zredukować do spektakularnej myśli kończącej, odpowiedzieć można by 'Oczywiście'. Wydaje mi się jednak, że koncentrując się na zakończeniu, stracimy z oczu wysiłek Stana próbującego zrozumieć Tokena. Co więcej, Token jest wysoce świadomy swojej pozycji społecznej, historii i wszystkiego tego, co wiąże się z kolorem jego skóry. Odkrycie przez tych dwoje pewnego niekomunikatywnego partykularyzmu jest piękne w swojej prostocie dziecięcej próby zrozumienia drugiej osoby. Ale byłoby szkodliwe, gdyby stosować je poza kontekstem amerykańskiej bajki (american dream?).
W zasadzie byłoby tym, co media w Polsce robią na co dzień! Gdy pojawia się problem dyskryminacji kobiet, dziennikarze pytają 'A pani czuje się wykluczona?'. A nie każda polska Token (kobieta) podczas takiej rozmowy abstrahuje od swojego, zwykle dobrego samopoczucia. Gdyby zastosować tylko puentę tej bajki, wszyscy musieliby zamilknąć lub niezrozumiale dla innych mruczeć o sobie. Bo czy mężczyzna może wypowiadać się o sytuacji kobiet, skoro 'tak naprawdę' to nie rozumie jak to jest być kobietą? A czy Polka pochodzenia sobie nieznanego może zrozumieć Polkę pochodzenia romskiego? A nawet czy ma sens prowadzenie badań (choćby do pracy magisterskiej) za granicą, skoro tam żyją ludzie, których nie da się do końca zrozumieć, mówią językiem którego niuanse są tak wysublimowane, że w zasadzie - wiedząc to - trzeba milczeć? (Wittgenstein + skutki)
Być może to czego trzeba nam, to historie dzieci, które bez względu na kolory i wysokość dochodu rodziców chodzą do tej samej klasy i próbują zrozumieć świat dziwnie urządzony przez dorosłych. W Polsce takie obrazki to już niestety tylko w amerykańskie bajki zapewniają. Nasza rzeczywistość jest mniej amerykańska, bo jak dowiedziałem się ostatnio polskie dzieci eksportują rasizm, a antysemityzm jest częścią 'naszej' bez-pańskiej tożsamości.
Jakieś dwie godziny temu skończył się koncert chóru akademickiego z okazji 37-lecia istnienia Uniwersytetu Gdańskiego i nie mogę się powstrzymać, żeby czegoś na ten temat nie napisać. :))
Po pierwszej części koncertu, nawiązującej muzycznie do średniowiecza, chórzyści weszli na scenę przebrani za Afrykanów i razem z Gdańską Grupą Perkusyjną "Jeunesses Musicales" wykonali utwory wykorzystujące elementy muzyki afrykańskiej. Była to msza napisana przez holenderskiego zakonnika oraz pieśni, które - jak powiedział zapowiadający - chórzyści śpiewali w "oryginalnych dialektach".
Całość była bardzo ciekawa i robiła wrażenie zarówno muzycznie,jak i wizualnie, a stroje chórzystów na pewno rozluźniły uroczystą atmosferę... Z drugiej strony brakowało chyba tylko czarnej pasty do butów, żeby wrócić wspomnieniami do polskich komedii z czasów PRL-u. ;) Czy cały występ nie byłby bardziej wiarygodny i wielokulturowy gdyby zaprosić do niego prawdziwych Afrykanów studiujących na naszym uniwersytecie? Bo chyba jacyś są?! ;) Choć z drugiej strony niedawno słychać było dużo o promocji polskich uniwersytetów w Azji i próbie przyciągnięcia bogatych mieszkańców tego kontynentu. Afrykanie chyba nie są dla naszych uczelni takim smakowitym kąskiem...
Nie lubię retoryki nawiązującej do postępu i wyzwań XXI wieku, ale gdy J.M. Rektor pomylił się mówiąc, że jesteśmy już w XX wieku, jakoś od razu na myśl mi przyszło, że faktycznie jesteśmy jeszcze w XX wieku, przynajmniej jeśli chodzi o potencjał kulturowy, z którego korzystamy. Mieliśmy więc na sali białych przebranych za Afrykanów, wykonujących mszę holenderskiego zakonnika wzorowaną na śpiewie z rejonów Konga i Nigerii. I tu jeszcze jedno złośliwe pytanie - dlaczego dla uczczenia rocznicy powstania świeckiego uniwersytetu wybiera się mszę? Czy chodzi o to, żeby pokazać, że Afrykanie są "tacy jak my"? ;)
Po prostu niesamowite - dziś w Dzienniku w dodatku Europa na pytania Cezarego Michalskiego odpowiada Ludwik Dorn:
(...) jeśli chodzi o mój zakres działań, to najważniejszym celem, jaki sobie postawiłem, jest przeciągnięcie na naszą stronę inteligencji technicznej, bo na inteligencję humanistyczną już machnąłem ręką...
Rozumiałem, co pan chciał powiedzieć przez termin "wykształciuchy", ale nie sądziłem, że w panu niechęć do warstwy, z której pan sam się wywodzi, jest aż taka silna i szczera. Czy warto machać ręką np. na Agatę Bielik-Robson - którą ostatnio pan premier nawet łaskawie zacytował, na Jarosława Marka Rymkiewicza, na Piotra Zarembę, Michała Karnowskiego, Rafała Matyję, na wielu inteligentów humanistycznych, którzy może was nie kochają od pierwszego wejrzenia, ale nigdy w żadnej orkiestrze ideologicznej nie grali? I za to od salonu czasem obrywali...
Wy jesteście ważni, a ponadto macie interes ideowy w tym, by nie tylko nas zwalczać, ale trochę pokooperować. Bo jeśli nie z nami - to z kim? Ale jesteście wyrodkami (śmiech), jesteście dysydentami i wasze motywacje zawsze będą trochę inne niż motywacje tej grupy jako całości. A ja mówię tu z perspektywy politycznej, mówię o dużych grupach, o tych absolwentach i absolwentkach psychologii, marketingu i zarządzania - mówię o wartościach moralnych. Inteligencja humanistyczna to oczywiście jest pewna figura, ale dla mnie przykładem jej skłonności do samozatraty są idące w dziesiątki studentki psychologii, etnografii, antropologii, socjologii, które dały się wykorzystać seksualnie Simonowi Molowi. W tej grupie łatwo jest upowszechnić różne mody ideologiczne, aż do zaniku instynktu samozachowawczego.
A inteligencji technicznej co państwo mają do zaproponowania?
Po pierwsze reformę szkolnictwa wyższego, po drugie plan informatyzacji państwa. To wielkie przedsięwzięcie oznaczające jednocześnie pieniądze i zatrudnienie dla całej masy dobrze wykształconych ludzi, dla firm informatycznych. Do tego autostrady i coś, co przez pierwsze lata będzie miało kadrowo skromny wymiar, ale będzie miało znaczenie symboliczne, a potem obrośnie w ogromne inwestycje - to znaczy program rozwoju w Polsce energetyki jądrowej. W dwudziestoleciu międzywojennym było tak, że humaniści to byli raczej liberałowie i lewica, a politechnika zawsze była prawicowa czy endecka. Ja to też wyczuwam i wyczuwa to Jarosław Kaczyński. Opowiedział kiedyś, że miał w Krakowie spotkanie z kadrą naukową wyższych uczelni i spośród humanistów doliczył się tam siedmiu osób - profesora Legutki i jakiejś bardzo wąskiej grupy jego znajomych, a cała reszta to była Akademia Górniczo-Hutnicza.
Bardzo trzeźwe rozpoznanie, choć oczywiście jak państwo tak mocno na tę młodą endecję postawią, to zostaną państwo kiedyś wykryci jako element obcy, zbyt liberalny, a nawet socjaldemokratyczny. I kto inny tę rewolucję za was dokończy...
Pan się czepia słów. Nie chodzi o to, co w endeckości jest patologiczne, ale o to, że inteligencja ścisła i politechniczna to element z jednej strony prawicowy, a z drugiej mający inny niż humaniści stosunek do państwa, polityki, przedsięwzięć państwowych, partnerstwa publiczno-prywatnego. Największą ambicją inteligenta humanistycznego jest dokonać zmiany metapolitycznej, prawda? Zmiany języka. Pan chce dokonać takiej rewolucji w języku, a tamci chcą dokonać innej rewolucji.
Rozumiem ironię. Pan to musi wiedzieć, bo pan jest społecznie dwustuprocentowym inteligentem humanistycznym.
Ależ oczywiście, dlatego znam patologie własnej grupy. Jej nadmierne przywiązanie do idei abstrakcyjnych, do refleksji nad językiem. Natomiast inteligent techniczny zastanawia się, "czy będzie ta elektrownia jądrowa, czy nie, będzie ta droga, czy nie będzie". Przy rządzeniu państwem to jest wygodniejszy sojusznik. To nie jest kwestia oportunizmu, ale także wartości i tradycji. Pewna niewyrżnięta część inteligencji technicznej chowała dzieci po katolicku, patriotycznie, ale nawet z komunistami potrafiła negocjować na gruncie zawodowym. Nie było wśród nich "pryszczatych" ani mód ideologicznych. Kompromis technicznej inteligencji z władzą w PRL wyglądał tak: most musi być, droga musi być, elektrownia musi być. Dla takich ludzi władza to jest naturalny partner. A mając po swojej stronie inteligencję techniczną, wyjdziemy z pułapki, w którą nas usiłują wtrącić, a którą pan - odwołując się do Rymkiewicza - nazywa jakobinizmem. Pozostając cały czas partią pilnującą także interesów najsłabszych, zakorzenimy się w realnych elitach tego kraju.
Budzi różne refleksje, ale zostawiam póki co bez komentarza :)
Czy kapitalistycznym Chinom uda się to, co nie udało się komunistycznym i buddyzm w Tybecie zredukuje się do poziomu hobby? Czy pojawienie się uniwersalistycznej ideologii kapitalistycznej powoduje oddzielenie się człowieka od wykonywanych przez nią czynności i podejmowanych ról? Czy Martin Luther King chciał tolerancji? Czy walczymy o prawa innych kultur do samostanowienia, bo nie jesteśmy w stanie wyegzekwować prawa do równości?
O tym, a zwłaszcza nie o tym, w trzeciej części wykładu Slavoja Zizka "Czy rzeczywiście możemy tolerować sąsiada?"
Jakiś czas temu, podczas zajęć z animacji środowiskowej, dyskutując o kształcie kursu edukacji międzykulturowej twierdziłem, że jedyną szansą na rzeczywistą zmianę w ludziach jest zachęcenie ich, by odkryli kultury wokół siebie. Wiele dyskutantek nie wierzyło jednak, że miasto pełne jest różnorodności (choćby etnicznej) i że na codzień spotykają obcych. Zastanawiając się nad wielokulturowością wolimy analizować podróżniczo-pracownicze doświadczenia z Wielkiej Brytanii. A przygotowania do bycia wśród różnych ludzi sprowadzamy do nauki angielskiego. W atmosferze uczelnianej sali chętnie i do znudzenia dekonstuujemy nasze (a zwłaszcza innych) przed-sądy, przesądy i oczywiście niesłuszne założenia. Taki oderwany od rzeczywistych problemów codzienności, program zajęć zbyt często owocuje przyjęciem konformistycznej postawy - jestem taka/taki, bo inni są właśnie tacy. Co najlepiej wyraziła tydzień temu pewna (wykształcona) słuchaczka na antenie Trójki mówiąc, że po 10 latach pracy w Afryce stała się rasistką. Była oburzona tym, że mimo iż wykształceni Europejczycy przyjeżdżają pracować do Afryki, żeby pomóc ludziom, to gdy na ulicy zdarzy się wypadek samochodowy - bez względu na winę - miejscowi mówią, że gdyby białego nie było, to nie byłoby wypadku. Poniżały ją też nieprzystojne propozycje Arabów, na co inni słuchacze poradzili jej odwiedzenie kilku klubów w jej własnym mieście.
W tym kontekście chyba warto pokazywać takie inicjatywy jak portal Kontynent Warszawa – Warszawa wielu kultur, który w uporządkowany sposób informuje o wielokulturowości i jej różnorodnych przejawach na terenie Warszawy. Można tam przeglądać informacje na temat wydarzeń, miejsc, instytucji oraz ludzi (np. artystów plastyków, muzyków), związanych z mniejszościami etnicznymi i narodowymi oraz środowiskami cudzoziemców mieszkających w Warszawie. Ciekawe i prawdopodobnie możliwe nie tylko w stolicy.
Wkrótce, bo już 17 marca, zaczyna się Europejski Tydzień Akcji Przeciw Rasizmowi! Tematem tegorocznego tygodnia jest hasło "WSZYSCY RÓŻNI - WSZYSCY RÓWNI".
To, co jest zaplanowane znaleźć można na stronach UNITED for Intercultural Action - Europejskiej sieci przeciwko nacjonalizmowi, rasizmowi, faszyzmowi a wspierającej migrantów i uchodźców. A raporty z zeszłorocznych akcji usłyszeć można na stronach ICARE.
Największą EVER kampanią antyrasistowską w Wielkiej Brytanii będzie Hope not Hate Oparty na konsensusie sojusz organizacji zwalczających rasizm wystąpi przeciwko Brytyjskiej Partii Narodowej.
A w Polsce ma nie być RÓWNOŚCI! Mamy być zaledwie "solidarni". Domniemuję, że z ofiarami nierówności. Być może wynika to z tego, że w krajach cywilizowanych godność człowieka i jego prawa wynikają tylko z jego człowieczeństwa. A w katolickim kraju dotkniętym utopią wolnego rynku człowiek swoje prawa zachowuje warunkowo! Gdy jest pracownikiem, Polakiem, heteroseksualnym reproduktorem niesplamionym współpracą itd. Jeśli równy, to tylko wśród równych. Niedostosowanym niech wystarczy solidarność w modlitwie, gdy już będą ofiarami.
Ale i tak będziemy równi! Union Verdadera, Culcha Candela - póki co pozostaje tylko rytmicznie pląsać
Elitarne szkoły cieszą się coraz większym powodzeniem. Reformy, które spotkały edukację w Europie, spowodowały powstanie niezliczonych stowarzyszeń i fundacji chcących prowadzić szkoły. Zdecydowana większość – a zwłaszcza organizacje religijne – zastrzegają, że realizują w pełni narodowe programy edukacji (patrz: poprzedni wpis). Ich przewaga ma polegać na stworzeniu warunków do lepszej transmisji wiedzy, a tym samym do lepszych wyników.
W wyniku tego ścigania się narodziła się w Polsce praktyka całodziennego uczenia się (nie mylić z edukacją ustawiczną), zapewne niechcący tylko wzorowana na japońskim modelu szkoły herbartowskiej i jego efektach ubocznych. Totalność nauczania można rozpoznać przyglądając się życiu dzieci w wieku szkolnym. W szkole spędzają większą część dnia, a zaraz potem rozpoczynają zajęcia dodatkowe. Na dodatkowy kurs językowy dzisiaj każdy rodzic chciałby posłać swoje dziecko. Korepetycje stały się podobno nieodzowne. I uczą się dzieci na kursach często tego samego, co w szkole – na zajęciach opłacanych ze wspólnych podatków. A prawie zawsze uczą się w ten sam nawet sposób co w szkole (system klasowo-lekcyjny). Urozmaicenie innowacyjnymi metodami, mogącymi przynieść ulgę od monotonii całodziennej edukacji nie jest zalecane w korporacjach zajmujących się dziećmi (jap. juku). Trudno wtedy byłoby oceniać postępy.
Szkoła jest miejscem konstruowania przestrzeni publicznej. Ucieczka ze wspólnej, wewnętrznie zróżnicowanej, otwartej dla wszystkich szkoły spowodowała, że coraz więcej pedagogów, za Giroux ubolewa nad jej upadkiem i diagnozuje pogłębiającą się stratyfikację społeczną, co oznacza odrodzenie się klas społecznych i powrót marksizmu jako (zespołu) teorii najlepiej tłumaczących społeczeństwo. Ale dyskusji podlegają 'warunki' w jakich dzieci mają przebywać w szkole: czy mogą nosić chusty, czy mają nosić mundurki, co z telefonami komórkowymi itp.
Podstawowym problem jest to, że nawet tak intensywnie uczone dzieci (polskie i japońskie), po 12 latach uczenia się, z większości przedmiotów nie wkraczają swoją wiedzą w nawet w dwudziesty wiek. To doprawdy żałosne, że tyle lat nauki ma owocować badaniem monotoniczności funkcji na maturze z matematyki (jeśli ktoś wybierze). Po co uczyć się historii matematyki, skoro na końcu nie potrafi się nawet całkować? A od tego chyba dopiero zaczyna się matematyka.
Wydaje mi się, że szkoła przede wszystkim powinna być potrzebna. Mogłaby być potrzebna uczniom w objaśnianiu świata. Pamiętam jaki szok przeżyłem, kiedy w podręczniku do zadań z fizyki dla dzieci ze specjalnymi potrzebami odkryłem w końcu interesujące zadania, do których rozwiązywania potrzebowałem najpierw pomocy mamy w kuchni, a potem objaśnień i poszukiwań uogólnień z tatą. A moi rówieśnicy musieli rozwiązywać 'od szablonu'. A do wyjaśnienia jest cały nie tylko świat mediów elektronicznych podszyty przecież matematyką. Zgoda co do tego, że szkoła ma objaśniać świat może być elementem kształtowania przestrzeni publicznej. Paradoksalnie, to historycy miewają dzisiaj okazje, żeby wyjaśnić dzieciom, że wprawdzie 4+4=8 (czyli 100+100=1000 w systemie binarnym), ale kiedyś byli ludzie, którzy ginęli za to, żeby 8+8 też równało się 4! [chodzi o prawo do tylko 8 godzin pracy, a zaczynasz o 8:00]
Jeżeli szkoła ma być potrzebna w objaśnianiu świata to nie erupcji form instytucji pedagizujących potrzeba, ale przede wszystkim program powinien zostać zmieniony. Dlaczego nie jest możliwe rozpoczynanie programu nauczania od tego, co odkryto w XX wieku? Czy na pewno fizyka nie mogłaby zaczynać się od Einsteina?, A potem niekoniecznie linearnie, ale w zależności od tego co się z czym łączy. A w jakich warunkach niemożliwe byłoby możliwe? Może czas zacząć traktować uczniów całościowo tzn. uczeń to człowiek + komputer. To, że nie tak znowu wiele trzeba zapamiętywać nie oznacza, że podręczniki mają infantylnie uczyć 'po śladzie' wypełniania pustych miejsc w kolejnych rubrykach.
Bill Gates zauważył podobny problem braku ludzi zainteresowanych nauką! Oczywiście na swój korporacyjny sposób wymyślił jak temu zaradzić. Wczoraj był wysłuchiwany w Senacie USA, gdzie mówił jak “Strengthening American Competitiveness for the 21st Century.”[1][2][3]. Chce więcej wiz dla młodych naukowców (wiza H-1B), którzy powinni wzmocnić swoją (tanią) obecnością amerykańską gospodarkę. Ilość absolwentów nauk ścisłych w USA jest bowiem niewystarczająca.
W poniedziałek na przedmieściach Lyonu otwarto trzecią muzułmańską szkołę ponadpodstawową. W prywatnej szkole Al-Kindi będzie uczyć się do 140 uczniów w wieku od 11 do 16 lat. Będzie to największa muzułmańska szkoła we Francji. Jej otwarcie poprzedzone było długimi sporami z władzami edukacyjnymi. Dopiero w zeszłym miesiącu Francuska Rada Szkolnictwa Wyższego CSE cofnęła decyzję Edukacyjnej Rady Lyonu, która podważała kwalifikacje zespołu i podnosiła kwestie bezpieczeństwa szkoły. Pierwszą szkołę muzułmańską otwarto na przedmieściach Aubervilliers w 2001 roku, drugą w 2003 w północnej części Lille. Dla wielu rodzin prywatne szkoły są sposobem na obejście zakazu (z 2004 roku) prezentowania symboli religijnych (w tym chust) w publicznych szkołach. Rodzice mówią, że to także sposób na upewnienie się, że ich dzieci będą uczone właściwego Islamu, a nie tego z sutenerskich meczetów. Nie wszystkie dziewczyny noszą tam chusty i lokalny imam odpowiedzialny za edukację religijną w szkole nalega, żeby studenci mieli dowolność swego ubioru. Szkoła kosztuje ok. 1200 euro rocznie i uczy zgodnie z programem, dodatkowo zapewniając możliwość 2 godzin lekcji o kulturze Islamskiej. I CARE [Antirasim] News, na podstawie The Tocqueville Connection Kontrowersyjne?
W czwartek 1 marca rozpoczęła się eksmisja skłotu Ungdomshuset w Kopenhadze. I jednocześnie w mieście rozpoczęły się zamieszki. Na ulicach płonęły barykady. W kierunku policjantów leciały kamienie i koktajle mołotowa. Policja wprowadziła nową taktykę – wjeżdżała samochodami w demonstrantów. Przez co samochody szybko się skończyły i Duńczycy musieli pożyczać policyjne wozy ze Szwecji. W ciągu kilku dni walk aresztowano ok. 700 osób. Więzienia przepełniły się tak, że w jednej celi przetrzymuje się już czasami po dwie osoby.
Media korporacyjne w Polsce tym razem nie nazywały protestujących bezdomnymi. Pisano za to o lewackiej młodzieży. Duńczycy nie byli tak skorzy do uproszczeń. Dla nich szokiem była masowość protestów oraz to, że w społeczeństwie konsensusu jakaś grupa społeczna posunęła się do przemocy.
Konserwatywna minister sprawiedliwości próbowała obciążyć odpowiedzialnością za zamieszki rodziców, którzy rzekomo nie dopilnowali swoich dzieci. Drugiego dnia protestów duńska telewizja państwowa DR.DK pokazywała rodziców aresztowanych dzieci. Trudno byłoby ich uznać choćby za roztrzęsionych. Mówili, że politycy stworzyli problem Ungdomshuset, a teraz nie chcą brać odpowiedzialności za skutki, chcieliby obciążyć nią rodziców. Wyglądało to tak, jak gdyby Dania była miejscem, gdzie tzw. konflikt pokoleń nie istnieje. Rodzice stawali murem za swoimi dziećmi przyznając im prawo do politycznych protestów.
Skutki zamieszek niemal od razu były szacowane i wyceniane w milionach koron. Ściągnięcie do Kopenhagi policjantów z całej Danii, spalone samochody, masa dodatkowego sprzątania, zamknięcie sklepów i granic(!) - starano się wszystko skalkulować. A właściciele sklepów w okolicy domu przyznawali, że owszem tracą na zamieszkach, ale i tak popierają młodych. Niektórzy dziwili się, że w kraju, w którym jest miejsce dla każdego, nie ma miejsca dla młodych. Być może częściowo dzięki temu wycenianiu zamieszki odniosły jakiś sukces. Udało się bowiem 'podbić cenę' jaką władze muszą zapłacić za to, że sprzedały budynek razem z lokatorami.
Dlaczego wybuch był tak gwałtowny? Ungdomshuset przez lata działalności stał się częścią tożsamości wielu ludzi, zwłaszcza młodych. Zajęcie i zniszczenie go odebrane zostało jako atak na to kim są i jacy są młodzi Duńczycy. Ale nie wiem jak o tym zrozumiale napisać po polsku, w kraju emigrantów ;) W programie 'Deadline' powiedziano, że zamieszki nie powinny być niespodzianką. Były przygotowywane od dawna (każdy mógł o tym przeczytać w Internecie) na wypadek, gdyby policja wkroczyła do Ungdomshuset. Cały konflikt młodych z władzami trwa ponad 7 lat! Ludzie związani z tym miejscem byli bardzo różnorodni, byli też wśród nich pacyfiści. Decyzje zapadały w drodze konsensusu. Ale władze, przez to, że odmawiały rozmów z młodymi, zepchnęły ich na pozycje bardzo radykalne. Po wykorzystaniu także prawnych możliwości walki, młodzi nie mieli już nic do stracenia. Dlatego zdecydowali się na – jak to ujął socjolog w studio – 'samobójcze' zamieszki.
Do młodzieży na ulicach nie przyznała się żadna partia polityczna. Nawet socjaldemokraci nie mogli zrozumieć dlaczego protesty nie są pokojowe i dlaczego podczas zamieszek niszczone są banki i sklepy. Politycy twierdzą, że 'już nie lubią młodych'. Aktualnie rozsyłane smsami hasło 'kwiaty zamiast kamieni' zapowiada pokojowe demonstracje aż do czwartku.
W czwartek dzień kobiet, który został uchwalony międzynarodowym dniem kobiet w 1910 w budynku przy Jagtvej 69 w Kopenhadze czyli tam gdzie mieści się Ungdomshuset! Odbyła się tam wtedy pierwsza międzynarodowa konferencja kobiet, zorganizowana przez Międzynarodówkę Socjalistyczną. W ten dzień ma się również odbyć akcja w obronie tego historycznego miejsca.[CIA]
Są takie miejsca na świecie, które przyciągają i inspirują bardziej niż inne. Takim edukacyjnie magicznym miejscem jest leżący w Indiach Ladakh zwany Małym Tybetem. Rozsławiła to miejsce Helena Norberg-Hodge swoją zekranizowaną analizą destrukcyjnego wpływu globalizacji na lokalne kultury pt. „Learning from Ladakh”. Zarówno książka jak i film walnie przyczyniły się do rozwoju ruchu wiosek ekologicznych (Global Ecovilage Network) na całym świecie. Helena nauczyła się miejscowego języka, dzięki czemu miała wgląd w świat lokalnych wyobrażeń i nadawanych 'nowemu' znaczeń. Przez 12 lat obserwowała postępującą destrukcję wspólnot i narodziny nędzy. Dzieci zostały zabrane do szkół, nie było komu pomagać w rolnictwie, więc obowiązki te wzięły na siebie kobiety. Popkultura, oferując łatwe i szybkie zaspokojenie, zadziałała szczególnie pociągająco na mężczyzn – zaczęli powielać przychodzące wzorce zachowań. Turyści, w swoich krajach często ubodzy, dla biednych ludzi byli synonimem bogactwa. Przepłacając za wszystko i bawiąc się niszczyli lokalną ekonomię. Ponadto, turyści wzmacniali przekaz popkultury, że życie białego człowieka składa się tylko z rozrywki, a nie ma w nim miejsca na pracę. Wszystko to i wiele innych czynników spowodowało, że ludzie porzucali w ich mniemaniu niewiele warte życie wiejskie i lgnęli do miast, gdzie teraz żyją w slumsach marząc o szczęściu (którego się w sumie wyrzekli).
Oprócz warstwy poznawczej filmu niezwykle inspirująca jest jego druga część, gdzie można dowiedzieć się czegoś o możliwościach przeciwdziałania, a nawet przywracania pewnej normalności w Ladakhu. Najskuteczniejszą siłą okazał się Sojusz Kobiet. Jego przedstawicielki miały okazję odwiedzać mityczny Zachód. Rozmawiały z bezdomnymi w centrach miast, odwiedzały domy starości, przyglądały się cenom naturalnych produktów (jakich przecież pełno w ich wioskach) itp. Po powrocie ich pozycja była bardzo wysoka, a podczas zgromadzeń opowiadały o tym, co widziały.
Również dzięki 'nietypowej' turystyce (Tourism for Change) udało się zmniejszyć popularność bardzo tanich pestycydów. Teraz wioski odwiedzane są przez 'bogaczy', którzy.. chcą pomagać przy 'czystych' uprawach i uczyć się od miejscowych. Tacy turyści przywracają wartość temu, co rzeczywiście wartościowe.
Niektóre wspólnoty tego regionu są już tak wzmocnione, że możemy usłyszeć ich głos i zobaczyć jak żyją. Okazuje się, że po małych wioskach, gdzieś na końcu świata, krążą ludzie organizujący warsztaty na temat tego, jak posługiwać się nowoczesnymi technologiami tak, aby służyły wspólnocie. Magicznym przymiotnikiem pomocnym przy poszukiwaniach cyfrowych wytworów społeczności lokalnych jest 'participatory' [1][2][3][4] czyli 'uczestnicząca'.
Jestem pod wrażeniem kilku międzynarodowych kampanii edukacyjnych. Koordynowana przez UNESCO Kampania Education for All, która przypomina, że nie wszyscy mają szansę uczestniczyć w edukacji, a jest to fundamentalne prawo każdego dziecka. Świat stać na to, by stawać się lepszym, a zawartość stron tego programu przypomina jak bardzo jest to nieoczywiste i trudne. Inne projekty, które wpisują się w to spojrzenie na wszystkie dzieci to One Laptop per Child. Powszechnie znane już projekty laptopów tańszych niż 100 dolarów pokazują, że zasypywanie niektórych podziałów np. cyfrowego (Digital Divide) - jest możliwe.
Nie sposób jednak nie być sceptycznym co do oceny potencjalnych skutków tych programów. Bo w zasadzie to jaka będzie ta edukacja dla wszystkich? W przeważającej większości chodzi o zapewnienie dostępu przynajmniej do nauki pisania i czytania. Część projektów technologicznych będzie wspieranych oprogramowaniem umożliwiającym korzystanie z laptopów nawet analfabetom.
Efektem ubocznym edukacji dla wszystkich może być np. przyspieszona eliminacja zróżnicowania kulturowego [1][2][3]. W końcu nauka pisania i czytania nie odbywa się we wszystkich językach. A szkolnictwo, które koszaruje dzieci i młodzież, oddziela ich od kultury lokalnej powoduje często, że 'wyedukowani' nie mają do czego wracać – potrafią za mało, żeby dalej się uczyć, a nie zdobyli umiejętności życia w tradycyjnej wspólnocie (bo były poza domem).
Wydaje się, że laptopy jakoś zaradzą problemowi koszarowania, bo 'szkołę' będzie można mieć zawsze przy sobie. Pytanie tylko, czy dzięki laptopom bogata 'Północ' dystrybuuje na 'Południe' wiedzę i umiejętności czy tylko oczekiwania. Pomijając już oczywistą dominację języka angielskiego, to czy umiejętności programowania, 'wrzucania' do sieci czy tylko korzystania z komputerów nie spowodują tylko wzrostu ilości ludzi rywalizujących o te same miejsca pracy? Komputeryzacja i Internetyzacja zmienia ludzkie przyzwyczajenia, ale czy zmienia świat? Dla wielu istotna jest odpowiedź na pytanie czy zasadniczo zwiększa się ilość miejsc pracy? Czy Indyjscy programiści i operatorzy centrów telefonicznych dostali pracę, której nie było czy tylko ktoś musiał ją wcześniej stracić?
No to jaka powinna być ta edukacja dla wszystkich? Czy coś oprócz laptopa jesteśmy w stanie zaoferować?