17 marca 2007

Na kogo liczy władza?

Po prostu niesamowite - dziś w Dzienniku w dodatku Europa na pytania Cezarego Michalskiego odpowiada Ludwik Dorn:

(...) jeśli chodzi o mój zakres działań, to najważniejszym celem, jaki sobie postawiłem, jest przeciągnięcie na naszą stronę inteligencji technicznej, bo na inteligencję humanistyczną już machnąłem ręką...

Rozumiałem, co pan chciał powiedzieć przez termin "wykształciuchy", ale nie sądziłem, że w panu niechęć do warstwy, z której pan sam się wywodzi, jest aż taka silna i szczera. Czy warto machać ręką np. na Agatę Bielik-Robson - którą ostatnio pan premier nawet łaskawie zacytował, na Jarosława Marka Rymkiewicza, na Piotra Zarembę, Michała Karnowskiego, Rafała Matyję, na wielu inteligentów humanistycznych, którzy może was nie kochają od pierwszego wejrzenia, ale nigdy w żadnej orkiestrze ideologicznej nie grali? I za to od salonu czasem obrywali...

Wy jesteście ważni, a ponadto macie interes ideowy w tym, by nie tylko nas zwalczać, ale trochę pokooperować. Bo jeśli nie z nami - to z kim? Ale jesteście wyrodkami (śmiech), jesteście dysydentami i wasze motywacje zawsze będą trochę inne niż motywacje tej grupy jako całości. A ja mówię tu z perspektywy politycznej, mówię o dużych grupach, o tych absolwentach i absolwentkach psychologii, marketingu i zarządzania - mówię o wartościach moralnych. Inteligencja humanistyczna to oczywiście jest pewna figura, ale dla mnie przykładem jej skłonności do samozatraty są idące w dziesiątki studentki psychologii, etnografii, antropologii, socjologii, które dały się wykorzystać seksualnie Simonowi Molowi. W tej grupie łatwo jest upowszechnić różne mody ideologiczne, aż do zaniku instynktu samozachowawczego.

A inteligencji technicznej co państwo mają do zaproponowania?

Po pierwsze reformę szkolnictwa wyższego, po drugie plan informatyzacji państwa. To wielkie przedsięwzięcie oznaczające jednocześnie pieniądze i zatrudnienie dla całej masy dobrze wykształconych ludzi, dla firm informatycznych. Do tego autostrady i coś, co przez pierwsze lata będzie miało kadrowo skromny wymiar, ale będzie miało znaczenie symboliczne, a potem obrośnie w ogromne inwestycje - to znaczy program rozwoju w Polsce energetyki jądrowej. W dwudziestoleciu międzywojennym było tak, że humaniści to byli raczej liberałowie i lewica, a politechnika zawsze była prawicowa czy endecka. Ja to też wyczuwam i wyczuwa to Jarosław Kaczyński. Opowiedział kiedyś, że miał w Krakowie spotkanie z kadrą naukową wyższych uczelni i spośród humanistów doliczył się tam siedmiu osób - profesora Legutki i jakiejś bardzo wąskiej grupy jego znajomych, a cała reszta to była Akademia Górniczo-Hutnicza.

Bardzo trzeźwe rozpoznanie, choć oczywiście jak państwo tak mocno na tę młodą endecję postawią, to zostaną państwo kiedyś wykryci jako element obcy, zbyt liberalny, a nawet socjaldemokratyczny. I kto inny tę rewolucję za was dokończy...

Pan się czepia słów. Nie chodzi o to, co w endeckości jest patologiczne, ale o to, że inteligencja ścisła i politechniczna to element z jednej strony prawicowy, a z drugiej mający inny niż humaniści stosunek do państwa, polityki, przedsięwzięć państwowych, partnerstwa publiczno-prywatnego. Największą ambicją inteligenta humanistycznego jest dokonać zmiany metapolitycznej, prawda? Zmiany języka. Pan chce dokonać takiej rewolucji w języku, a tamci chcą dokonać innej rewolucji.

Rozumiem ironię. Pan to musi wiedzieć, bo pan jest społecznie dwustuprocentowym inteligentem humanistycznym.

Ależ oczywiście, dlatego znam patologie własnej grupy. Jej nadmierne przywiązanie do idei abstrakcyjnych, do refleksji nad językiem. Natomiast inteligent techniczny zastanawia się, "czy będzie ta elektrownia jądrowa, czy nie, będzie ta droga, czy nie będzie". Przy rządzeniu państwem to jest wygodniejszy sojusznik. To nie jest kwestia oportunizmu, ale także wartości i tradycji. Pewna niewyrżnięta część inteligencji technicznej chowała dzieci po katolicku, patriotycznie, ale nawet z komunistami potrafiła negocjować na gruncie zawodowym. Nie było wśród nich "pryszczatych" ani mód ideologicznych. Kompromis technicznej inteligencji z władzą w PRL wyglądał tak: most musi być, droga musi być, elektrownia musi być. Dla takich ludzi władza to jest naturalny partner. A mając po swojej stronie inteligencję techniczną, wyjdziemy z pułapki, w którą nas usiłują wtrącić, a którą pan - odwołując się do Rymkiewicza - nazywa jakobinizmem. Pozostając cały czas partią pilnującą także interesów najsłabszych, zakorzenimy się w realnych elitach tego kraju.



Budzi różne refleksje, ale zostawiam póki co bez komentarza :)

4 komentarze:

GDS pisze...

Jak widać do zrealizowania jedynie słusznej wizji państwa pomocni są ci, którzy często funkcjonują zgodnie z określonymi algorytmami i rzadko wychodzą swoją myślą poza doświadczenie tu i teraz konkretnych śrubek, rusztowań itp.

Jak widać największym wrogiem projektu IV RP jest krytyczne myślenie i konstruowanie innych niż "najprostsze i najlepsze" wizji przyszłości.

Zatem krytyka naszą bronią!

Piotr Kowzan pisze...

Coś jest w tym, co Dorn twierdzi, tzn. mam takie niejasne przeczucie, że podczas różnego typu demonstracji pro-demokratycznych (takie umowne, zbiorcze określenie na to na czym bywam lub chcę bywać) policja w Gdańsku oddziela studentki UG od studentów PG! Z drugiej strony, tzw. mody chyba nie są obce ani (przyszłym) magistrom, ani (przyszłym) inżynierom (patrz: nadreprezentacja studentów politechniki w Hamburgu wśród 'lotników' z 11.09.2001) i to właśnie na modę jako 'podążanie za' liczy premier.

Chyba zasadnicza różnica w myśleniu ludzi z PG i UG może polegać na podejściu do modernizacji np. ci, którzy nie chcą elektrowni atomowych twierdzą, że bezpieczeństwo energetyczne można uzyskać w inny sposób (redukcja zapotrzebowania + odnawialna energia), choć NIKT TAK WCZEŚNIEJ NIE ROBIŁ. Po przeciwnej stronie stoją ci, którzy twierdzą, że powinniśmy rozwiązać tylko problem ilości energii i trzeba NAŚLADOWAĆ w tym jakieś kraje, którym to się udało. Czyli można powiedzieć, że jest to różnica w myśleniu o przyszłości - projektowanie zmian vs. ektrapolacja.

Oczywiście obie grupy nie są tak spójne w myśleniu. Zapotrzebowanie na algorytmy rośnie na UG wraz z przestawianiem się na tzw. prorynkowość, czyli uzawodowieniem studiów. Z drugiej strony na PG jest informatyka jako dość świeża i 'prostpołeczna' nauka. Warto zauważyć, że w momencie, gdy inżynierskie wyobrażenia na temat tego co możliwe i najłatwiejsze zderzają się z potrzebami dezajnera (np. ale ten kaloryfer ma przypominać słonia) granice tego co oczywiste przesuwają się.

UG bez PG istnieć jednak nie może. To znaczy, nie chciałbym aby wizje przyszłości pozbawione zostały możliwości wdrożenia. Nie jestem pewien czy sama krytyka wystarczy, aby przetrwać... Czy nie trzeba będzie coraz częściej 'dotykać realności' i wspólnie, raz na jakiś czas, coś nieoczywistego wybudować :)

GDS pisze...

Oczywiście, że krytyka to tylko wstęp. Bo samą refleksję, czy też samą ocenę sytuacji można, mówiąc wprost, o kant d... potłuc. Dosyć niedawno byłem na obronie dr, gdzie doktorant dokonał rozbudowanej negatywnej oceny stosunku uniwersytetu jako instytucji do studentów zaocznych i zapytany o to, co można zrobić, by to zmienić, odpowiedział "nie wiem". To jest pułapka krytyki, która może się sprowadzić , obrazując to nowoczesną technologią, do "gadu gadu".

Oddzielanie studentów PG od studentek UG może wyrastać z podobnego przerażenia, jakie wyraża Dorn- konserwatywnie nastawieni do sprawdzonych metod i namacalnych osiągnięć inżynierowie mogą zacząć szukać nowych rozwiązań i wyjść poza tradycję, kuszeni urokiem pięknych studentek. A z ich "mariażu" mogłaby wyniknąć nowa jakość, zachęcająca do dyskusji i współpracy.

Dorn ma świadomość, że świat nie jest jednorodny i jedynie słuszne rozwiązanie to bzdura, bo sam jest humanistą. Ma jednak ciągoty inżynieryjne i chciałby wespół z kolegami zbudować spójny system społeczny, w którym wybrakowane, wychodzące przed szereg elementy, które może i nowoczesne, ale nie dające się uruchomić ze starą, dobrą resztą, skazane będą na unicestwienie albo izolacje. I w tej kwestii PiS powiela błędy beton-komunistycznego przeciwnika, który obecnie urósł do rangi beton- nauczyciela :)

A jego ostatni tekst: "kto nie jest z nami, ten i tak jest z nami, tylko jeszcze o tym nie wie" mnie osobiście przeraził. Bo nie ma mowy o byciu wrogiem, o ścieraniu poglądów, a jedynie o wariatach, których trzeba wyleczyć z innej, idiotycznej wizji... tak jak pedałów, lesby, pedofili i innych ateuszy.

Piotr Kowzan pisze...

Mam nadzieję, że ten ostatni tekst Dorna "kto nie jest z nami, ten i tak jest z nami, tylko jeszcze o tym nie wie" ma związek tylko z planami modernizacyjnymi. I wtedy mógłby znaczyć, że władza próbuje znaleźć ideę uniwersalną, której realizacja będzie w interesie wszystkich. Mam nadzieję, że nie sprowadzi się to do np. nie zajmujmy się wykluczeniem społecznym, czy łamaniem praw, bo jak w Polsce będzie lepiej, to nawet ofiarom będzie lżej. Problem w tym, że modernizacja typu: więcej mostów, więcej elektrowni, więcej dróg była wystarczająca kilkadziesiąt lat temu. Modernizacja raczej nie zapewni zgody w czasach, gdy padają pytania JAKA MODERNIZACJA. Zwulgaryzowana wersja projektu jednoczącego mogłaby brzmieć: nie ważne na co przeznaczymy środki europejskie, ważne żebyśmy je wchłonęli. Zabawne jest to, że tę drugą łatwiej przełknąć, bo daje szansę że na lokalnym poziomie łatwiej będzie odpowiadać sobie na pytanie jakiej modernizacji chcemy.


A obecny doktor powiedział "nie wiem" być może dlatego, że on odnosił swoją analizę (więcej tu: http://changeandresistance.blogspot.com/2007/02/reproduction-empowerment-and-external.html )do sytuacji na uniwersytecie w ogóle, a słuchacze oczekiwali czegoś o Uniwersytecie Gdańskim. Dla słuchaczy sytuacja była częścią rzeczywistości, nad którą można mieć kontrolę, a dla broniącego się jest częścią ponadnarodowego (nie)porządku. Tak mi się wydaje. To fajny przykład na to jak wyniki krytyki wpływają na gotowość do działania.