20 marca 2007

Afrykanie w UG?

Jakieś dwie godziny temu skończył się koncert chóru akademickiego z okazji 37-lecia istnienia Uniwersytetu Gdańskiego i nie mogę się powstrzymać, żeby czegoś na ten temat nie napisać. :))

Po pierwszej części koncertu, nawiązującej muzycznie do średniowiecza, chórzyści weszli na scenę przebrani za Afrykanów i razem z Gdańską Grupą Perkusyjną "Jeunesses Musicales" wykonali utwory wykorzystujące elementy muzyki afrykańskiej. Była to msza napisana przez holenderskiego zakonnika oraz pieśni, które - jak powiedział zapowiadający - chórzyści śpiewali w "oryginalnych dialektach".

Całość była bardzo ciekawa i robiła wrażenie zarówno muzycznie,jak i wizualnie, a stroje chórzystów na pewno rozluźniły uroczystą atmosferę... Z drugiej strony brakowało chyba tylko czarnej pasty do butów, żeby wrócić wspomnieniami do polskich komedii z czasów PRL-u. ;) Czy cały występ nie byłby bardziej wiarygodny i wielokulturowy gdyby zaprosić do niego prawdziwych Afrykanów studiujących na naszym uniwersytecie? Bo chyba jacyś są?! ;) Choć z drugiej strony niedawno słychać było dużo o promocji polskich uniwersytetów w Azji i próbie przyciągnięcia bogatych mieszkańców tego kontynentu. Afrykanie chyba nie są dla naszych uczelni takim smakowitym kąskiem...

Nie lubię retoryki nawiązującej do postępu i wyzwań XXI wieku, ale gdy J.M. Rektor pomylił się mówiąc, że jesteśmy już w XX wieku, jakoś od razu na myśl mi przyszło, że faktycznie jesteśmy jeszcze w XX wieku, przynajmniej jeśli chodzi o potencjał kulturowy, z którego korzystamy. Mieliśmy więc na sali białych przebranych za Afrykanów, wykonujących mszę holenderskiego zakonnika wzorowaną na śpiewie z rejonów Konga i Nigerii. I tu jeszcze jedno złośliwe pytanie - dlaczego dla uczczenia rocznicy powstania świeckiego uniwersytetu wybiera się mszę? Czy chodzi o to, żeby pokazać, że Afrykanie są "tacy jak my"? ;)

1 komentarz:

Piotr Kowzan pisze...

Śmieszne było to, że profesjonaliści udawali Afrykanów, na widowni siedziało się jak w filharmonii (niektórzy odpowiednio odziani) i reagowało się jak w filharmonii (nie klaszczemy kiedy chcemy, wyłączamy komórki). Jednocześnie prezentowana była muzyka, która jak rozumiem TAM porywa ludzi, a podziały na słuchających i wykonujących byłyby zamazane. Do tego wszystkiego podane nam to ładnie zostało na chrześcijańskim nośniku... Zabawne, że w sumie brakowało NAPISÓW (jak w szwedzkiej operze), bo niestety nie rozumiałem ani pierwszego koncertu po łacinie, ani tego rzekomo w zulu...