28 marca 2007

No Lager

Niedawno obejrzałem film „no lager – nowhere!” o radzeniu sobie z obozami dla uchodźców w Europie. Film ten nie poraża refleksyjnością, nie rozważa się w nim przyczyn rosnącej ilości „niezaproszonych” u bram Europejskiej Twierdzy. Film zbiera dokumentację z ataków na miejsca, gdzie latami przetrzymuje się ludzi. I jest to dla mnie osobiście zastanawiające, że oczekiwałem jakiejś głębszej analizy czy szerszego kontekstu problemu imigrantów, a być może powinno wystarczyć to, że na terytorium naszej wspólnej Unii Europejskiej poniżani są ludzie i łamane jest prawo.

Zatrzymani trafiają do obozów, bo nie mają dokumentów i nie potrafią udowodnić, że są uchodźcami i należy im się ochrona prawna. Podstawowym problemem administracyjnym jest odróżnienie uchodźców od emigrantów ekonomicznych (niepotrzebni pracodawcom, nielegalni są zawracani). Oczywiście w obozie możesz spędzić kilka lat, sytuacja w twoim kraju poprawi się na tyle, że ktoś w końcu obieca bezpieczeństwo i... wracasz donikąd.

Ale czy te tysiące „niezaproszonych” nie mogłyby po prostu przestać chcieć dostać się do Fortecy? Może oni nie wiedzą, że w drodze mogą zginąć? A nawet jeśli im się uda, spędzą lata w quasi-więzieniach. Czy rozwiązaniem mogłaby być edukacja? Ale jaka?

Gdyby tak, na masową skalę uczyć ludzi procedur i pokazywać im, co ich czeka, to paradoksalnie tacy uczniowie zyskaliby kompetencje, których wolelibyśmy, żeby jednak nie mieli. Wyruszenie do Europy mogłoby stać się możliwą drogą życiową, o której wiedziałoby się więcej niż o innych możliwościach. Moglibyśmy opowiadać jak to u nas nie jest tak fajnie jak widać na reklamach w TV. Europejczycy "jadą na prozaku", nie potrafią żyć wolniej, choćby chcieli itp. Tyle, że uzyskalibyśmy efekt raczej komiczny. Byłby podobny do tego, gdy w Polsce słyszymy o duńskich więzieniach, w których tak bardzo się pogorszyło, że kwateruje się po 2 osoby w jednej celi. To może, zamiast edukacji, skorzystać z dobrodziejstw marketingu? Wybudować w Afryce miliony billboardów kreatywnie i niepowtarzalnie zniechęcających do przyjazdu?

To interesujące, że być może łatwiej zalać jakieś kraje produktami niż pozwolić ludziom swobodnie przemieszczać się. Badiou we fragmencie "Prawda przeciw prawu" ze „Świętego Pawła” problem relacji między imigrantami a kapitalizmem formułuje przerażająco dosadnie:
„Wszystko, co krąży, staje się jednostką obrachunkową i odwrotnie - krąży tylko to, co da się porachować. Co więcej, zasada ta objaśnia paradoks, który dostrzegło niewielu: w dobie uogólnionego krążenia i fantazmatu błyskawicznej komunikacji kulturowej wszędzie mnoży się prawa i regulacje zabraniające przepływu osób. Również we Francji napływ cudzoziemców jeszcze nigdy nie był tak niski jak w ostatnim okresie! Wolne krążenie tego, co da się policzyć, przede wszystkim kapitału - tak! Wolne krążenie tego, co nieskończenie niepoliczalne, czyli poszczególnego życia ludzkiego - nigdy! Kapitalistyczna abstrakcja pieniężna z pewnością jest czymś osobliwym, ale jest to ten rodzaj osobliwości, który nie zważa na żadną inną osobliwość.”
Warto jednak zastrzec, że to iż imigranci „nie pasują” do kapitalizmu wcale nie oznacza że kiedykolwiek zechcą mu się przeciwstawić! Ludzie, którzy porzucają swoje strony z tzw. powodów ekonomicznych nie wierzą, że INNY ŚWIAT JEST MOŻLIWY. Raczej ulegli fascynacji towarem. Chcą być tam, gdzie jest więcej CARGO (tak jak Polacy kiedyś chcieli mieć TYLKO pełne półki). Ujmując to dosadniej, swoją obecnością w Europie wydłużą kolejki w McDonaldzie. I chyba jest to ten rodzaj smutnej refleksji jaka była udziałem socjalistów, gdy w 1914 roku zobaczyli z jaką łatwością proletariat poszedł na nacjonalistyczną wojnę.

Czy masowy, niemy ruch społeczny ludzi, którzy uciekają z biednego Południa w kierunku bogatej Północy w obecnym kształcie świata można więc tylko penalizować? Reakcją na obozy w środku Europy jest zorganizowany opór (jak na filmie). Pojedyncze akcje nie zmieniają świata, ale przynajmniej podnoszą koszty niegodnego traktowania ludzi. Reakcją Unii jest centralizacja polityki przeciwimigracyjnej, powołanie m.in. FRONTEXu z siedzibą w Warszawie oraz finansowanie obozów poza Fortecą. Tam, aktywiści mogą dużo mniej. Z Fortecy nie można jednak usunąć rosnącej ilości kontestatorów i aktywistów!

Między innymi z tego powodu w 2006 roku powstał Manifest pt. „Apel Bamako” (od nazwy stolicy Mali, gdzie odbywało się Światowe Forum Społeczne). Wezwano w nim do teoretycznego ukonstytuowania się zbiorowego podmiotu politycznego, dotychczas nieobecnego w klasowej teorii organizacji społeczeństw. Chodzi o wszelkiego typu alterglobalistów, a ich symbolem miałby być dwulicowy italski bóg Janus. Wrota janusowych świątyni pozostawały otwarte, gdy gdziekolwiek w imperium prowadzono wojnę, tak by Janus mógł interweniować. Podobnie otwarci są ludzie pozostający w permanentnym stanie wojny z kapitalizmem w jego neoliberalnej formie. Jak skutecznie potrafią interweniować, widać na filmie.

1 komentarz:

Małgorzata Zielińska pisze...

Bardzo ciekawy wpis, a problem wyjątkowo skomplikowany... Można oczywiście liczyć, że się rozwiąże sam z siebie, bo przecież tak bardzo pomagamy Afryce w rozwoju ;) ale zanim to nastąpi, kolejne tysiące imigrantów zginą na drodze do fortecy, albo trafią na kilka lat do obozu.

Inne rozwiązanie - otwarcie granic. Jeżeli chodzi o uchodźców czy ludzi umierających z głodu, to zamknięte granice równają się nieudzieleniu pomocy w przypadku zagrożenia życia, co jest karalne! I warto to uświadamiać politykom, choćby przez takie akcje, jak na filmie. [Zainteresowanym działaniem w tej sprawie polecam spotkanie się w sierpnu (4-19) w Portugalii na ekotopii poświęconej imigracji...]

Jeżeli natomiast chodzi o imigrantów ekonomicznych, którzy nie są w krytycznej sytuacji (a wbrew temu, co słychać w mediach - nie wszyscy w Afryce są) to nikt właściwie nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji otwarcia granic, a nie muszą one być wcale korzystne dla samych imigrantów. Wizja milionów Afrykanów, którzy nie mogąc znaleźć pracy, będą koczować na dworcach, może budzić obawę i raczej powstrzyma UE przed gościnnością.

Część imigrantów, tak z Afryki, jak i z Polski, nie wie, co ich czeka po przyjeździe. Myślą, że od razu dostaną pracę i dorobią się majątku, bo patrzą tylko na tych, którym się udało. Pamiętam jak w 2004 w Karlskronie spotkałam Polaka, który przyjechał tam do pracy. Nie znał ani żadnego języka obcego, ani nie był świadomy szwedzkich cen noclegu czy jedzenia. Po dwóch dniach nie miał już żadnych pieniędzy, nawet na bilet do Polski, a jego szanse na pracę malały, bo każdego dnia gorzej wyglądał... Nie wiem jak jego sytuacja potoczyła się dalej, ale widzę, że jest masa osób, które wyjeżdżają "w ciemno", bo jest w Polsce wręcz presja do tego. Tak samo, podejrzewam, jest w Afryce (mówi o tym np. film L'enfant endormi), więc edukacja i uświadomienie tego, co faktycznie czeka imigrantów jest chyba kluczowe. Bo być może słyszą oni tylko to, co mówią im "przedsiębiorcy" wynajmujący im łódki... Nie wszyscy, którym się nie udało chcą wrócić i przyznać się do porażki... W rezultacie, jak wynika choćby z filmu No Lager, prawie nikt, kto znalazł się w obozie nie wiedział, co go czeka. Akcja informacyjne mogłaby mieć sens. Oczywiście zastrzeżenia, że:

>>Wyruszenie do Europy mogłoby stać się możliwą drogą życiową, o której wiedziałoby się więcej niż o innych możliwościach.<<

mają jakąś podstawę, ale to tak jak z mówieniem, że nastolatki, którym zapewni się wychowanie seksualne będą przez to więcej myśleć o seksie... Może i tak, ale czy wyjściem jest nieedukować?

A może najlepszym rozwiązaniem jest "Uczenie się od Ladakhu"? (patrz wpis pod tagiem "turystyka") Bo imigracja wiąże się też z przyjęciem, że świat "zachodni" jest lepszy i rezygnacją z tego co się ma na rzecz, tak jak piszesz, Cargo...