21 grudnia 2006

Sondaż jako "obsmyczanie" debaty publicznej

Czy po lekturze książek Michela Foucaulta zastanawialiście się o czym będą pisać archeolodzy dyskursów naszych czasów? Zastanawiałem się jak się dzieje rzekoma glokalizacja tzn. czy wszystkie globalne rozwiązania dopasowują się do lokalności. Przykładowo, czy jest możliwe, by światowa promocja energii atomowej uwzględniała lokalne potrzeby mieszkańców, czy też po prostu musimy "nawrócić się na atom"?

Dzisiaj w Wyborczej ukazał się dziwny artykuł o sondażu nt. akceptacji dla bezpiecznej elektrowni atomowej w Polsce. Podobno wykazano, że badani niewiele wiedzą o tych elektrowniach. A mimo to tylko 61% osób było skłonnych zaakceptować budowę BEZPIECZNEJ elektrowni atomowej. Szczegółowych informacji na temat sondażu nie opublikowano tego dnia ani na stronach Państowej Agencji Atomistyki ani Pentoru, który je przeprowadził.

Interesujące jest to, że wyniki tego sondażu upowszechniane są w mediach, a jeszcze 2 miesiące temu Ministerstwo Gospodarki w odpowiedzi na pismo GreenPeace Polska pisało, że wprawdzie zakłada się "przeprowadzenie konsultacji, w tym ogólnopolskiej kampanii informacyjnej dotyczącej energetyki jądrowej" to jednak "nie podjęto decyzji o przystąpieniu do prac przygotowawczych dla otwarcia dyskusji nad taką opcją."

W zasadzie przyjęty już dokument "Polityka energetyczna Polski do roku 2025" zakłada tylko jedną opcję - w każdym z czterech wariantów tej polityki powstaje w Polsce elektrownia atomowa. Ewentualna debata może więc dotyczyć jedynie miejsca lokalizacji elektorwni atomowej. Powstaje pytanie kto będzie tę rozpoczętą "skrzywionym" sondażem debatę prowadził, skoro Ministerstwo jeszcze się do niej nie przyznaje.

Energii atomowej zwykle przeciwstawia się energię pochodzącą ze źródeł odnawialnych oraz oszczędności jej zużywania. W traktacie akcesyjnym Polska zobowiązała się do osiągnięcia (do roku 2010) pozyskiwania 7,5% energii z takich źródeł. Zachęcam do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na pytanie na ile jest to prawdopodobne.

Kluczowym problemem jest prawdopodobnie to, że organizacja pozyskiwania energii z wiatru, słońca, Ziemi, wody czy biomasy jest trudna do scentralizowania. Małe elektrownie miałyby szansę być przedsięwzięciami rodzinnymi. Elektronie atomowe to wieloletnie kontrakty rządowe, pompowanie ogromnych ilości środków publicznych do międzynarodowych korporacji.

Jaką siłą medialną one dysponują może wskazywać przykład USA, gdzie trzech największych producentów elektrowni atomowch to: General Electric, Westinghouse (własność korporacji medialnej CBS) oraz ABB Combustion Engineering. W Europie jednym z największych jest Siemens-KWU. Żadna "wiatrakowa organizacja" w Polsce nie ma wystarczających środków, by przeprowadzać konkurencyjne analizy naukowe, a co dopiero na to by organizować polityczny lobbing.

A nierozwiązywalne problemy odpadów radioaktywnych pozostają. Wokół problemu ich transportu organizuje się opór mieszkańców oraz lokalnych organizacji. Dla nich elektrownia oznacza przecież życie w ciągłym zagrożeniu oraz militaryzację okolicy. Koszty zaangażowania wojska i policji w ochronę elektrowni nie są wyceniane. A przykładowo u naszych sąsiadów podczas protestów "Resisting Castor Nuclear Transport" w Niemczech zaangażowanych jest 20000 policjantów. Jest to przedsięwzięcie tak złożone, że władze nie będą w stanie zorganizować w roku 2007 ani jednego transportu, bo organizują już szczyt G8.

I pewnie dlatego "debata" między sondażami toczyć się będzie w niedostępnych mediach i na odpowiednim stopniu ogólności, tj. jak najdalej od żywiołu lokalności. "Harmonogram realizacji zadań wykonawczych" został przyjęty przez Radę Ministrów w lipcu 2005 roku. Teraz pozostaje patrzeć jak "Polacy nawrócą się na atom".


Więcej:
Petycja: Milion przeciw atomowi
Kampania Plakatowa: fakty przeciw atomowi
Zielone Brygady: numer poświęcony atomowi
CafeBabel: paradoks gospodarczy
Elektrownia Żarnowiec
Turystyka: Power Plants Around the World
Wikipedia: Nuclear Power Controversy
Greenpeace Polska: Energia atomowa

Brak komentarzy: